Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Walka o odszkodowania. Metody działania prawników od ubezpieczeń

Marcin Barnowski [email protected]
Walka o odszkodowanie to droga przez mękę. Syn Lecha Wierzbickiego, który pomagał ojcu w walce o odszkodowanie, zebrał mnóstwo papierów, ale ostatecznie razem z ojcem wolał nie ryzykować kosztów sądowych.
Walka o odszkodowanie to droga przez mękę. Syn Lecha Wierzbickiego, który pomagał ojcu w walce o odszkodowanie, zebrał mnóstwo papierów, ale ostatecznie razem z ojcem wolał nie ryzykować kosztów sądowych. Fot. Łukasz Capar
Lato to czas, kiedy wiele osób doznaje urazów. Można skaleczyć się na plaży, złamać nogę na śliskiej podłodze w lokalu. Podejmujących walkę o odszkodowanie czeka jednak prawna gehenna. I ogromna strata nerwów i czasu.

Piotr M., żołnierz zawodowy ze Słupska, o odszkodowanie walczy od listopada 2009 roku. Feralnego dnia był gościem jednego z słupskich lokali gastronomicznych. Przy wejściu stał ochroniarz, jednak nie zapobiegł on niebezpiecznemu wypadkowi. Gdy pan Piotr stał koło drzwi, te gwałtownie otworzyły się (otwierają się do wewnątrz) i uderzyły go w głowę. Mężczyzna z rozciętą głową przewrócił się i zalał krwią.

- Na pogotowiu założyli mi dwa szwy - opowiada. - Lekarz dał mi dwa tygodnie zwolnienia, potem w PZU, gdzie mam grupowe ubezpieczenie od nieszczęśliwych wypadków, uznali, że mam 3 procent trwałego uszczerbku na zdrowiu. Została mi na czole w widocznym miejscu blizna.

Pan Piotr uznał, że właściciel lokalu powinien wypłacić mu odszkodowanie za leki i opatrunki, które sfinansował z własnej kieszeni, oraz zadośćuczynienie za cierpienie. Ten jednak odesłał go do swojego ubezpieczyciela, który ubezpiecza go od odpowiedzialności cywilnej. Efekt: odmowa wypłaty świadczenia.

Firma Generali uzasadniła, że przeprowadziła własne postępowanie, z którego wynika, iż to pan Piotr ponosi winę za zdarzenie. "Bezpośrednią przyczyną wypadku było pana nieostrożne działanie, za które nasz ubezpieczony nie ponosi odpowiedzialności" - napisano w e-mailu, który otrzymał żołnierz.

- Nie zgadzam się z tym, że działałem nieostrożnie. Drzwi nie powinny otwierać się do wewnatrz w taki sposób, żeby powodowały zagrożenie dla gości.

Korespondowałem z nimi przez kilka miesięcy, ale mam już dość. Poddaję się
- mówi słupszczanin.

Żądanie odszkodowania to zbyt duże ryzyko

Z walki o odszkodowanie zrezygnował też Lech Wierzbicki ze Słupska, na którego samochód jeszcze w zimie spadły sople zwisające z rynny domu. Akurat zbijała je firma wynajęta przez spółdzielnię mieszkaniową. Auto było zaparkowane na wykupionym miejscu. Gdy wykonawca oświadczył, że pracował bardzo ostrożnie i to pan Lech sam sobie zawinił, bo nie usunął w porę pojazdu, poszkodowany zdenerwował się i pozwał spółdzielnię do sądu.

- Nawet jeśli była to moja wina, to powinni zawezwać na miejsce lawetę, odholować moje auto i ewentualnie obciążyć mnie kosztami, a nie przystępować do robót, podejmując ryzyko spowodowania o wiele poważniejszych szkód. Naprawa karoserii kosztowała mnie ponad 2,4 tys. złotych - mówi poszkodowany.

Ale gdy doszło do pierwszej rozprawy sądowej, postanowił wycofać pozew. - Prawnik firmy ubezpieczeniowej, ubezpieczającej spółdzielnię powiedział mi wprost, że będzie odbijał piłeczkę i proces będzie trwał bardzo długo, przez co duże będą jego koszty. A jeśli przegram, co mi wróży, te koszty obciążą mnie. Wycofałem więc pozew, żeby nie ryzykować jeszcze większych strat.
Kruczek zwany upojeniem

Z pójścia do sądu zrezygnował także Jan W. spod Słupska, emerytowany lekarz. Kilka miesięcy temu poślizgnął się na śliskiej posadzce w wejściu do usteckiej Biedronki. W wyniku upadku rozbił okulary i rozciął nos. Trafił na pogotowie.

- Jeszcze w karetce lekarka pytała mnie, czy piłem alkohol. Przed wyjściem wypiłem dwie lampki wina do obiadu, więc odpowiedziałem, że tak. I niech pan sobie wyobrazi, że tylko na tej podstawie wpisano mi w kartę leczenia "upojenie alkoholowe". Tego właśnie chwycili się prawnicy w centrali Biedronki, gdy zwróciłem się do nich o odszkodowanie za nowe okulary, które kosztowały mnie 300 złotych.

Emeryt próbował tłumaczyć w korespondencji z centralą, że zaszło nieporozumienie i że to oblodzone, niezabezpieczone matą antypoślizgową kafelki były przyczyną incydentu.

- Zawarte w waszym piśmie twierdzenie, iż jedyną i wyłączną przyczyną powstałego u mnie uszczerbku na zdrowiu było "upojenie alkoholowe", uważam nie tylko za nieprawdziwe, ale i obraźliwe dla mnie - i w związku z tym oczekuję co najmniej pisemnych przeprosin - napisał w odwołaniu. - W chwili wypadku na pewno nie znajdowałem się w stanie upojenia alkoholowego. Informacja w dokumentacji lekarskiej nie została podparta żadnym badaniem zawartości alkoholu w moim organizmie. O jej absurdalności świadczy choćby fakt, iż ze szpitala zostałem wypisany natychmiast po zszyciu rany, czyli w około godzinę po wypadku. Gdybym znajdował się w stanie upojenia, skierowany zostałbym do izby wytrzeźwień lub do innego miejsca, gdzie byłbym otoczony stosowną opieką, a nie wypuszczony i zdany na to, aby samodzielnie wracać do miejsca mojego zamieszkania. Żaden lekarz nie zaryzykowałby w takiej sytuacji odpowiedzialności za ewentualny kolejny wypadek, któremu niechybnie bym uległ, gdybym faktycznie znajdował się w stanie, jaki mi Państwo insynuują.

Ale i to nie pomogło. Koncern handlowy podtrzymał odmowę. Wymianę okularów w kwocie 300 zł emeryt musiał sfinansować sam.

Jak wygrać z ubezpieczycielem

Waldemar Jaroszewicz słupski prawnik wyspecjalizowany w sprawach o odszkodowania:

Po pierwsze: trzeba ustalić, do kogo należy teren lub obiekt, w którym doszło do wypadku.

Po drugie: należy wykazać odpowiedzialność właściciela lub zarządcy za zdarzenie. Na każdym ciąży obowiązek zapewnienia bezpieczeństwa przebywajacym osobom. Jeżeli huśtawki na placu zabaw były wadliwe albo gdzieś z ziemi wystawał kabel, to właściciel odpowiada za niedopełnienie obowiązku.

Po trzecie: warto zadbać już w momencie zdarzenia o dowody. Można wezwać policję, spisać dane świadków, zrobić zdjęcia.

Po czwarte: nie należy bać się procesu ani skorzystania z pomocy prawnika. Sądy w takich procesach zwykle przychylnie patrzą na poszkodowanych zmagających się z ubezpieczycielami i coraz częściej wychodzą z założenia, że odpowiedzialność za zdarzenie właściciela obiektu istnieje także wówczas, gdy dopełnił on starań. Na przykład ubezpieczyciel właściciela dyskoteki musiał wypłacić odszkodowanie klientowi uderzonemu szklanką w głowę, mimo że ów właściciel wykazał, że zapewniał należytą ochroną. Do wypadku po prostu nie miało prawa dojść. A prawnicy nie są aż tacy drodzy. Na etapie mediacyjnym usługa może kosztować od 100 do kilkuset złotych.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza