Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wiedźmin się broni

Piotr Polechoński

Wiedźmin Marka Brodzkiego to przyzwoity film. Piszę to z miłym zdziwieniem, bo byłem przygotowany na wszystko, co najgorsze. Opinie - na jakie trafiałem w Internecie - nie pozostawiały najmniejszych złudzeń: katastrofa na całej linii. Nierzadko też można było natknąć się na histeryczne złorzeczenia fanatycznych wielbicieli prozy Andrzeja Sapkowskiego, na podstawie której film powstał. "To zbrodnia! Ten film nie ma nic wspólnego z opowiadaniami! Trzeba jak najszybciej zakazać jego rozpowszechniania" - krzyczały z ekranu komputera wypowiedzi (i to te łagodniejsze). Po obejrzeniu filmu wiem jedno: wszelki fanatyzm to choroba, która rzuca się przede wszystkim na głowę. I nie pozwala zrozumieć prostych prawd. W tym przypadku, że film to nie książka.
Odstępstwa od literackiego pierwowzoru są duże. Bardzo duże. Fabuła filmu to mieszanina (przyznaję, że miejscami chaotyczna) szeregu wątków z kilku opowiadań. "Wiedźmin" to historia fantasy. Akcja dzieje się w bliżej nieokreślonym czasie i przestrzeni. Zresztą nie geografia jest tu najważniejsza, ale barwne i niezwykłe postacie. Wśród nich nie brakuje czarodziejów, krasnoludów, elfów i wszelkich potworów. No i są też wiedźmini. Są to doskonale wyszkoleni wojownicy, poddani różnym mutacjom, zabijający za pieniądze stwory zagrażające ludziom. Jednym z nich jest Geralt.
Nie jest jednak typowym wiedźminem. Złamał świętą zasadę nieingerencji w ludzkie sprawy. Ma też uczucia (a ich mieć nie powinien). Czasami jednak żałuje, że je ma, bo to co najczęściej czuje, to samotność, odrzucenie i swoją inność. Traf chce, że spotyka królową jednej z krain i jej córkę. Ratuje je przed potworem, a później pomaga księżniczce poślubić tego, kogo kocha naprawdę. W zamian wdzięczna para pozwala mu prosić o co zechce. Wiedźmin zgodnie ze zwyczajem prosi o to, co jest już w domu, a o czym jeszcze mężczyzna nie wie. Nie zdaje sobie jednak sprawy, że w ten sposób wypełnia swoje przeznaczenie...
Pomimo wspomnianych
odstępstw, technicznych niedoskonałości i nie zawsze przejrzystego scenariusza (zastanawiam się, czy ci, którzy nie czytali książek zorientowali się, że Złoty Smok i Borch Trzy Kawki to jedna i ta sama osoba) film się broni. I to całkiem nieźle. Z dwóch powodów. Pierwszy to niezwykły klimat prozy Sapkowskiego - udało się go uchwycić wręcz perfekcyjnie - a drugi to bardzo dobra gra aktorów.
Michał Żebrowski daje prawdziwy popis. Jest słaby i silny, pełen wątpliwości i działający jak bezbłędna maszyna. Kapitalnie ukazuje też najistotniejszą cechę granego przez siebie bohatera. Rozdarcie pomiędzy tym, jakim go stworzono, a człowieczeństwem, jakie w nim jeszcze pozostało. Również dobrze wypadają pozostali aktorzy (brawa dla Zbigniewa Zamachowskiego).
Niezłe są sceny walki. Okazało się, że pomysł, aby ich choreografię oprzeć na technikach aikido to był strzał w dziesiątkę. Nierówne są natomiast efekty specjalne. Smok raczej do siebie nie przekonuje, ale już półmetrowe stwory, które atakują wiedźmina pod koniec filmu, są już całkiem, całkiem.
Krótko mówiąc: ten film nie pozostawia człowieka obojętnym. Zostaje. Nawet kilka godzin po wyjściu z kina kołacze się gdzieś po duszy. Myślałem o nim i dziwiłem się, że nie przeszkadzał mi ani widoczny miejscami brak pieniędzy, ani niespójność scenariusza, ani spora ilość scen zmontowanych - delikatnie mówiąc - nie najlepiej. Marek Brodzki uchwycił bowiem to, co u Sapkowskiego najważniejsze. Ludzkie uczucia. A zwłaszcza jedno.
Że miłość musi być prawdziwa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza