Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wojciech Warsiński - wywiadowca Szyszki. Tragiczna historia Kaszubów

Anna Szabla
Wojciech Warsiński (11.05.1911-11.03.1975) .Fot. Archiwum prywatn
Wojciech Warsiński (11.05.1911-11.03.1975) .Fot. Archiwum prywatn
Tragiczne są na przestrzeni wielu wieków dzieje Pomorza. Hitlerowcy realizowali niemczenie ludności poprzez eksterminację, wysiedlanie i zmuszanie do wpisywania się na niemiecką listę narodowościową. Ludność polską pozbawiono elementarnych praw politycznych i gospodarczych.

W okresie II wojny światowej (życie codzienne pod okupacją niemiecką i sowiecką, pobyt na robotach przymusowych lub obszarach pracy w Niemczech lub ZSRR, udział w ruchu oporu i walkach na frontach II wojny światowej). Pomorze było intensywnie i celowo nasycane ludnością niemiecką, której stan odsetek sięgał 16 % ogółu mieszkańców. Zmasowano tu wojsko, policję i aparat terroru okupacyjnego. Utworzono specjalny poligon SS-Westpreussen do walki z ruchem oporu. Dlatego ruch oporu, partyzantka i konspiracja na Pomorzu miały bardzo trudne warunki i przechodziły różne koleje losu.

Niemcy prowadzili politykę rozdzielania rodzin w okresie zaborów, wrócili do niej w latach 1939-1945, "obdarzając" ludność Pomorza listami narodowościowymi. Kto nie chciał korzystać z tych list, musiał uchodzić z Pomorza, lub iść do bunkrów leśnych. Jeśli mu się to nie udało, ginął w obozach koncentracyjnych. Na Pomorzu, w tym w Borach Tucholskich, rozgrywała się ciężka walka. Walka ta toczyła się właściwie codziennie od września 1939 roku, przebiegała ona na wszystkich odcinkach życia, w każdym mieście i wiosce. Była to powszechna wojna o prawo do życia, o ziemię ojców, o mowę i kulturę narodu polskiego. Gauleiter Forster chciał, aby ludność Pomorza była czysto niemiecka.

O tę właśnie sprawę rozegrała się jedna z największych bitew, którą wygrała ludność Pomorza. Ta cicha, niezauważalna niekiedy walka nie była bynajmniej bezkrwawa, bowiem liczba wysiedlonych i osadzonych w obozach przekroczyła 250 tys. osób, a liczba rozstrzelanych i zamordowanych dochodziła do 30 tys. Znane są na Pomorzu fakty, kiedy to własnego brata wysiedlał z gospodarstwa drugi brat noszący mundur SA i na rodzinnym gospodarstwie osadzał Niemca. Polityka narodowościowa okupanta hitlerowskiego miała dwa cele: kontynuowała bismarkowską politykę germanizacyjną, jak również pozyskiwała do szeregów niemieckiej armii nowych żołnierzy. Mieszkańców Pomorza przymusowo ubierano w mundury niemieckie i wysyłano na front.

Bory Tucholskie
Do Borów Tucholskich, po kampanii wrześniowej wrócił Jan Szalewski, który w marcu 1940 roku zorganizował oddział partyzancki "Szyszki". Organizacyjnie był on podporządkowany Tajnej Organizacji Wojskowej "Gryf Pomorza". Składał się przede wszystkim z byłych żołnierzy kampanii wrześniowej i rezerwistów, ludzi, którzy uniknęli eksterminacji i wysiedlenia, względnie byli poszukiwani przez władze hitlerowskie. Partyzanci zbierali broń zakopaną w Borach Tucholskich w czasie wojny obronnej we wrześniu 1939 roku i organizowali siatkę wywiadu.

Wiosną 1942 roku oddział był dostatecznie silny i uzbrojony, aby wykonywać poważniejsze akcje bojowe. Do najbardziej śmiałych i udanych operacji w tym czasie należy jedyny na ziemiach polskich zamach na Hitlera pod miejscowością Strych. Oddział otrzymał informację, iż w nocy z 8 na 9 czerwca 1942 roku na trasie Chojnice - Tczew będzie przejeżdżał pociąg z Hitlerem. Partyzanci rozkręcili szyny na stykach, aby doprowadzić do wykolejenia pociągu. Operacja się udała, tylko niestety sam Hitler nie padł ofiarą tego zamachu. Wysiadł w Malborku na spotkanie z gauleiterem Forsterem.

Podobną akcję przeprowadzono z 21 na 22 czerwca 1942 roku; wysadzono pociąg jadący od stacji Czarna Woda na wschód. Zmiażdżeniu i kompletnemu zniszczeniu uległo 15 wagonów towarowych z wojskiem, czołgami i amunicją oraz jeden wagon osobowy z oficerami. Straty niemieckie wyniosły około 80 zabitych i ponad 100 rannych. Na skutek tej i poprzedniej akcji dywersyjnej ruch kolejowy na nowej dwutorowej ważnej trasie, prowadzącej aż pod Leningrad, został przerwany na ponad półtora tygodnia. W akcji kolejowej pod Rytlem zniszczono 60 wagonów amunicji, broni i czołgów. Po tych akcjach hitlerowcy w odwet zaaresztowali kilkudziesięciu Polaków, których wysłano do obozu koncentracyjnego w Stutthofie. Byli to przeważnie pracownicy kolejowi, których podejrzewano o kontakty z partyzantami. Niemcy za wskazanie sprawców dywersji kolejowej pod Strychem i Czarną Wodą wyznaczyli 250.000 marek nagrody.

Mój dziadek
Jednym z wywiadowców Oddziału "Szyszki" był mój dziadek (Wojciech Warsiń­ski), który urodził się 11.05.1911 roku w Lubni (pow. Chojnice). Jego rodzice mieli duże gospodarstwo rolne. Jako jedyny z ośmiorga rodzeństwa otrzymał wykształcenie. Ukończył Gimnazjum w Chojnicach, a w 1929 roku Liceum Handlowe. Przez 2 lata pobierał nauki w Seminarium Duchownym. Pewien czas pracował
w banku w Chojnicach.

Ostatecznie zdecydował się zostać zawodowym żołnierzem. Przed wojną uczęszczał do Szkoły Podchorążych Kawalerii w Grudziądzu. 2.03.1933 roku dziadek został wcielony do 16 P.A.L. jako radiotelegrafista. We wrześniu tego samego roku był skierowany do szkoły podoficerskiej; 19.03.1934 roku awansował na kaprala (był działonowym w 5 batalionie). W czerwcu 1935 roku rozpoczął naukę w szkole podoficerów zawodowych artylerii, a w sierpniu 1936 roku - służbę w 2 batalionie na stanowisku dowódcy plutonu jako kapral zawodowy. W marcu 1939 roku awansował na plutonowego. 20.08.1939 roku dziadek wyjechał na front w charakterze szefa dowództwa pułku. Jako ułan w Pomorskiej Brygadzie Kawalerii brał udział w Kampanii Wrześniowej, między innymi w bitwie nad Bzurą, zwanej bitwą pod Kutnem, która rozegrała się w dniach od 9 do 22 września 1939 roku.

19 września dostał się do niewoli. Tym razem zawdzięczał Niemcom życie, bowiem część żołnierzy, którym udało się kontynuować walkę trafiła do niewoli rosyjskiej. 5 marca 1940 roku zatwierdzono złożoną przez Ławrientija Berię, ludowego komisarza spraw wewnętrznych ZSRR /NKWD/ propozycję rozstrzelania bez sądu 25,7 tys. przetrzymywanych w obozach jenieckich oraz więziennych obywateli polskich - głównie oficerów, a także urzędników, policjantów, ziemian, przemysłowców i nauczycieli. Ten akt terroru miał zniszczyć polską inteligencję. 3 kwietnia 1940 roku funkcjonariusze NKWD rozstrzelali w Katyniu pierwszą grupę oficerów polskich więzionych od 1939 roku. Niemcy publikowali listy ofiar. Dziadek ze zgrozą znajdywał na nich dawnych kolegów, ułanów.

Po powrocie do domu, po kampanii wrześniowej, jako Polak nie mógł znaleźć pracy jako urzędnik. Został robotnikiem leśnym. Od samego początku pomagał ludziom, których sytuacja zmusiła do ukrywania się w lesie. Początkowo pomoc ta polegała tylko na dożywianiu. Z czasem, kiedy na terenie Borów Tucholskich działalność rozpoczęła Tajna Organizacja Wojskowa "Gryf Pomorski" zaczął działać w jej szeregach w konspiracji. Przyjął pseudonim "Jeleń". Ściśle współpracował z oddziałem partyzanckim "Szyszki", którym dowodził Jan Szalewski. Pod jego dowództwem działał na stanowisku komendanta rejonu i Szefa wywiadu w stopniu podporucznika. W 1943 roku przeszedł do Armii Krajowej.

Dziadek doskonale władał bronią i swoje umiejętności przekazywał tym Kaszubom, którzy postanowili walczyć. W warunkach okupacyjnych Pomorza walka zbrojna nie mogła być jednak formą najważniejszą, dominującą. Nasycenie całego terenu żandarmerią, SS i gestapo uniemożliwiało większą koncentrację sił partyzanckich. Dlatego szeroko rozwijały się sabotaż, dywersja, wywiad, represje. Ważną działalnością "Gryfa" była opieka nad ludnością cywilną. Ostrzegano przed aresztowaniami, wywozem na roboty, odbijano więźniów, wysyłano do obozów paczki, pomagano rodzinom pomordowanych. Propagandą podtrzymywano wiarę w wyzwolenie, w zwycięstwo.

Dziadek czynnie w tym uczestniczył, wykorzystując do tego znajomość z rodziną koleżanek z Lubni. Ich matka wyszła za mąż po raz drugi za volksdeutscha Dykerta, a jedna z jej córek (szkolna koleżanka dziadka) w 1940 roku poślubiła komendanta schutzpolizei w Lubni, volksdeutscha Laskowskiego. Dziadek uchodził za mistrza w zdobywaniu informacji, dzięki czemu udało mu się uratować wielu ludzi przed aresztowaniem. Za pośrednictwem Laskowskiego (oczywiście bez jego wiedzy) wiedział o mających nastąpić aresztowaniach, czy wywiezieniu Polaków, którzy nie podpisali III-ciej grupy niemieckiej. "Jeleń" zawiadomił wiele rodzin o grożącym ich niebezpieczeństwie, często się nie ujawniając, bowiem trudno było wszystkim zaufać.

Czesław Napiontek, kuzyn dziadka, pamięta, iż w roku 1940 "Jeleń" przybiegł na podwórko jego rodziców, zdjął buty i marynarkę i pobiegł przez pola do leśniczówki w Lubni, aby ostrzec Stawskiego.

Zdążył w ostatniej chwili, bowiem kiedy Maksymilian Stawski skrył się w lesie, na jego podwórko przyjechało gestapo.
Dziadek czynnie uczestniczył w zbieraniu informacji niezbędnych do przeprowadzenia planowanego zamachu na Hitlera. Brał również udział w akcji wysadzenia pociągu. Bardzo często w dzień był robotnikiem leśnym i wywiadowcą, w nocy walczył z bronią
w ręku.

Przeciw okupantom
Każdy, kto działał w konspiracji nie mógł bezpośrednio wystąpić przeciwko okupantowi, bowiem za każdą przeprowadzoną akcję Niemcy brali odwet na rodzinach. Do 1943 roku dziadkowi w miarę udawało się ukrywać swoją podziemną działalność przeciw Niemcom. Kiedy jednak zbyt często ludziom udawało się unikać aresztowań, komendant posterunku schutzpolizei zgłosił swoje podejrzenia do jednostki nadrzędnej. Ustalono, iż dziadek prowadzi wrogą działalność wobec okupanta.

Laskowski otrzymał rozkaz aresztowania "Jelenia". 9 kwietnia 1944 roku w I-szy dzień Wielkiej Nocy aresztował go na stacji kolejowej, kiedy dziadek chciał jechać na mszę świętą do kościoła do Brus. Więzień został odprowadzony do tymczasowego więzienia do Brus, skąd po świętach miał być odwieziony na gestapo do Gdańska. W nocy partyzanci z oddziału "Szyszki" odbili go z więzienia. Od tego czasu był zmuszony działać w pełnej konspiracji. Przeniósł się do bunkra w Borach Tucholskich, skąd z innymi partyzantami występował zbrojnie przeciwko Niemcom.

Wszystkie działania były utrudnione, bowiem w okolicy mieściła się żandarmeria i poligon wrogiego wojska. Za dziadkiem zostały rozesłane listy gończe, w których nazwano go "czarnym bandytą". Niemcy zaostrzyli prześladowania rodziny. Siostra dziadka z mężem i 2 dzieci została wywieziona do obozu w Potulicach. Najeźdźcy systematycznie konfiskowali zboże, krowy i świnie. Rodzice dziadka byli zmuszeni ukrywać żywność i zwierzęta u sąsiadów. Któregoś ranka zimą przyszli odebrać im ostatnia krowę. Dla rodziny z dziećmi oznaczało to głód. W stodole spał dziadek i widział całe zajście.

Prababcia zobaczyła, jak z ukrycia celuje z pistoletu do Niemców. Wiedziała, że ujawnienie się na terenie posesji partyzanta oznacza śmierć dla całej rodziny. Modliła się, aby dziadek nie strzelił. Nie był to jedyny raz, kiedy drżała o życie swojej rodziny. Zimą oddział dziadka miał potyczkę z okupantem. Jeden z uczestników walki został ranny. Po śladach krwi Niemcy doszli do stodoły, gdzie ukryło się kilku partyzantów, w tym ranny. W sąsiedniej stodole spał dziadek z kolegą. Okupanci wrzucili do stodoły granaty. Dwaj partyzanci spalili sie żywcem. Ich krzyk niósł się po całej wsi. Dwóch, którzy wyszli ze stodoły zostało od razu rozstrzelanych. Prababcia wiedziała, że zabici partyzanci należeli do oddziału dziadka. Ktoś powiedział jej, że jej syn wolał spłonąć, aniżeli się poddać.

Warunki na terenie Borów Tucholskich nie sprzyjały partyzantce. Rozległe kompleksy leśne przecinały drogi, dukty i przesieki. Obszar Borów Tucholskich zamieszkiwała liczna rzesza Niemców, którzy zajmowali majątek pozostały po wysiedleniu Polaków, polskich leśniczych zastępowano niemieckimi. Na obszarach przyleśnych znajdowała się duża sieć posterunków żandarmerii. Partyzantów zwalczała policja porządkowa, a także specjalne ruchome oddziały policyjne Jagdkommando.

Od połowy 1944 roku pojawiło się wojsko i SS. Najtrudniejsze chwile w bunkrze były podczas zimy, kiedy nie padał śnieg, którego opady maskowały ślady butów. Posterunki żandarmerii systematycznie patrolowały Bory Tucholskie w poszukiwaniu partyzantów. Po śladach po śniegu łatwo było wytropić kryjówki partyzantów. Nie zawsze można było korzystać ze szczudeł zakończonych racicami jeleni, aby zmylić prześladowców. Bywało, że dziadek i jego koledzy siedzieli w bunkrze bez jedzenia przez kilka dni. Palić w piecu w dzień też było niebezpiecznie, gdyż dym był widoczny z daleka. Z tego okresu pozostał dziadkowi nawyk picia bardzo gorącej herbaty, jakby ciągle nie mógł się rozgrzać.

Na terenie działania oddziałów partyzanckich znajdowało się wiele ziemianek, w których ukrywali się ludzie z okolicznych miejscowości. Uciekali do lasu, ponieważ groziła im śmierć lub obóz pracy czy koncentracyjny. Z tymi ludźmi było sporo problemów. Nie służyli w wojsku, nie przestrzegali podstawowych zasad konspiracji. Do walki partyzanckiej nie nadawali się. W większości chcieli po prostu przetrwać wojnę. Wałęsali sie po lesie w dzień, a nawet suszyli rozwieszoną na krzakach bieliznę. W ten sposób narażali na obławy nie tylko siebie, ale i partyzantów. Dlatego partyzanci swoje bunkry zakładali z dala od nich, często zmieniali bazy i je maskowali.

Latem 1944 roku na terenie obozu SS-Westpreussen Niemcy skoncentrowali cztery dywizje SS, aby ostatecznie zlikwidować "bandy partyzanckie". Nastał wtedy najcięższy i najkrwawszy okres w dziejach podziemia pomorskiego - okres hitlerowskich pacyfikacji. Specjalne oddziały SS przetrząsały w poszukiwaniu partyzantów nie tylko lasy, ale też wioski, a zwłaszcza odosobnione zabudowania gospodarskie. Za ukrywanie partyzanta lub za jego żywienie mordowali w bestialski sposób całe rodziny.

Jesienią 1944 roku dziadek przyjął do swojego bunkra Jana Kiedrowskiego pochodzącego z Lubni, który musiał kryć się przez Niemcami po ucieczce z przymusowych robót w zakładach zbożowo-młynarskich w miejscowości Seemuhl Kr. Schlochan. Trafił tam za śpiewanie na ulicy polskiej piosenki.

Mieszkańcy wsi znajdujących się w sąsiedztwie Borów Tucholskich w różny sposób starali się pomóc partyzantom. Ważne było ich dożywianie. Pomimo, iż sami mieli niewiele, dzielili się z nimi żywnością. Na przykład w Lubni ustalono, iż raz w miesiącu jedna z rodzin będzie oddawała świniaka dla "leśnych ludzi". Darczyńcy znaczyli zwierzę przeznaczone dla partyzantów, które w nocy było zabierane. Rodziny ludzi, którzy ukrywali się w bunkrach zaopatrywali w żywność swoich bliskich. Dziadek chodził po jedzenie do swojego brata, bowiem jego rodzinny dom był obserwowany. W umówiony dzień czekał na skraju lasu na sygnał od bratowej, która zostawiała mu jedzenie w piecu chlebowym. Jeden z rolników, mający gospodarstwo rolne w sąsiedztwie komendantury schutzpolizei w Lubni, wspólnie z partyzantami wykopali podziemny tunel łączący jego stodołę z lasem. Był on wielokrotnie wykorzystywany przez ukrywających się ludzi, jako droga ucieczki.

Ponieważ warstwa ziemi nad tunelem była niewielka, ziemia tam szybciej wysychała. Kiedy nie padał deszcz rolnik bronował pole, aby ukryć miejsce, gdzie przebiegał tunel.

W dniu 9 września 1944 roku na tereny Borów Tucholskich zostali zrzuceni żołnierze armii polskiej na czele z podporucznikiem Janem Miętkim ("Wirski"). "Jeleń" został łącznikiem między Polskimi Siłami Zbrojnymi utworzonymi na terenie ZSRR i Armią Krajową. Dziadek wykorzystał to spotkanie między innymi do uzyskania informacji na temat sytuacji politycznej na świecie, bowiem wszelkie informacje, jakie docierały do ludności na ten temat były wybiórcze i bardzo ubogie. Ich głównym źródłem były wiadomości przekazywane przez BBC.
Armia Krajowa podlegała rządowi londyńskiemu, PSZ - moskiewskiemu.

Dziadek i jemu podobni wstąpili w szeregi podziemnej armii tylko po to, aby walczyć z okupantem na wszystkie możliwe sposoby. Nie chcieli, aby plan Niemców dotyczący zniemczenia ludności Pomorza doszedł do skutku. Dziadek od samego powrotu z kampanii wrześniowej na wszystkie możliwe sposoby ratował polskość swojej ziemi. Była to wojna o prawo do życia, o ziemie ojców, o mowę, kulturę. Pomimo wykształcenia mógł pracować tylko jako robotnik, ponieważ nie podpisał III-ciej grupy niemieckiej. W oczach Niemców był człowiekiem gorszego gatunku. Po wojnie przez polski rząd został uznany za przestępcę. W 1945 roku został aresztowany przez NKWD za przynależność do Armii Krajowej; uciekł z transportu na Sybir.

Konspiracja pomorska należy do najmniej zapisanych kart historii Polskiego Państwa Podziemnego. Oprócz białych kart zaciera ją także wiele mitów, legend, tajemnic i przekłamań. Dość powszechne było utożsamianie "eindeutschowanych" ze zdrajcami, chociaż w przypadku wielu ludzi był to sposób na przetrwanie.

Ludność Pomorza walczyła o obronę języka, kultury, religii katolickiej, a zatem tożsamości narodowej już od czasów zaboru pruskiego.
W czasie wojny trafiała do obozów pracy i obozów koncentracyjnych, siłą wcielano ją do Wehrmachtu. Działalność podziemna koncentrowała się głównie na samoobronie: pomocy materialnej rodzinom ofiar prześladowań i osobom zagrożonym, udzielaniu schronienia, pracy informacyjno-propagandowej, wywiadzie, tzw. cichym sabotażu z myślą o uniknięciu krwawego odwetu i na przygotowaniach do akcji powstańczej. Kiedy przyszła wolność przyjęto ją nieufnie, wręcz wrogo. Siedziała w więzieniach
za partyzantkę w szeregach Gryfa Pomorskiego, Armii Krajowej, za niezrealizowanie obowiązkowych dostaw zboża.

Do dzisiaj część społeczeństwa nie uważa Kaszubów za Polaków.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza