Jaki związek z regionem słupskim mieli - Władysław Komar i Tadeusz Ślusarski? W Słupsku mieli przyjaciela - pięściarza Janusza Kaczmarskiego. Odwiedzali go także w Brzeziu w gminie Rzeczenica. Słupski sportowiec poznał Władysława Komara w niesamowitych okolicznościach, jakich nie mógłby wymyślić żaden scenarzysta filmowy. W 1975 roku pięściarze Czarnych Słupsk rozgrywali mecz ligowy z Polonią w Warszawie.
- Władek grał w Polonii i był wiernym kibicem tego klubu. W decydującej o wyniku walce, kiedy liczyły się moje punkty, zostałem nagle zdyskwalifikowany przez sędziego. Rozżalony byłem na cały świat i wykonałem wówczas na ringu niecenzuralny gest. Cała hala - kilka tysięcy ludzi - widząc to, chciała mnie zlinczować. Nie mogłem zejść z ringu. Nagle zjawił się Władek. Wszedł na ring i powiedział mi: - Ja też pochodzę z Wybrzeża. Wziął mnie pod ramię, kibice się rozstąpili i Komar wyprowadził mnie do szatni. Widać jaki miał w stolicy posłuch wśród kibiców. Wtedy rozpoczęła się nasza przyjaźń - tak wspominał tę sytuację sprzed lat Jasiu Kaczmarski.
Komar bardzo się zaprzyjaźnił z Kaczmarskim. Odwiedzał go najpierw w Gdańsku, a potem w Słupsku. Dwa lata pod rząd wraz ze Ślusarskim spędzał wakacje w posiadłości Kaczmarskiego pod Brzeziem w gminie Rzeczenica. Trzy dni przed śmiercią obydwaj byli jeszcze u Kaczmarskiego w Słupsku. W piątek, 14 sierpnia 1999 roku odwiedzili salon sportowy J. Kaczmarskiego. Spacerowali też po usteckiej promenadzie. - Mógłbyś robić za misia - żartował Kaczmarski z Komara, którego oblegał tłum wczasowiczów.
Śmierć przyszła nagle
Po południu pojechali do Międzyzdrojów. Umówili się na kolejne spotkanie w Słupsku.
W poniedziałek, 17 sierpnia 1998 roku o godzinie 17.50 w Przybiernowie koło Międzyzdrojów, na prostej drodze olimpijczyk Jarosław Marzec najechał swym wozem na auto kolegów sportowców. Cała trójka zginęła. Krzysztof Świostek, który ocalał z wypadku, wyciągnął z wozu Komara i Ślusarskiego, ratując ich zwłoki przed spaleniem. Marzec najprawdopodobniej zasnął za kierownicą. Uratowała się jego żona, która w pewnym momencie zobaczyła, że mąż nagle zjeżdża na przeciwległy pas jezdni.
Stefan Paszczyk, ówczesny prezes Polskiego Komitetu Olimpijskiego wspominał, że tego dnia rano obydwaj sportowcy ociągali się z wyjazdem z Międzyzdrojów. - Siedzieliśmy tu, przy kawie. Tak długo wybierali czas wyjazdu, że ich drogi przecięły się z drogą trzeciego olimpijczyka. Zdarzenie nieprawdopodobne - opowiadał St. Paszczyk.
W pierwszą rocznicę
Dokładnie w rok po śmierci olimpijczyków, ich przyjaciele - sportowcy, działacze sportowi, gwiazdy filmu i estrady - spotkali się w Międzyzdrojach. Dla reportera "Głosu" z Miastka wyjazd na tę rocznicową uroczystość był prawdziwą dziennikarską przygodą, umożliwiającą dzięki Januszowi Kaczmarskiemu spotkanie wybitnych polskich sportowców i - jak byśmy powiedzieli obecnie - celebrytów.
Znakomity niegdyś biegacz długodystansowy Bogusław Mamiński zorganizował specjalne biegi poświęcone pamięci Komara i Ślusarskiego. Wcześniej odbyła się uroczysta msza święta poświęcona pamięci zmarłych, a potem na stadionie przyjaciele olimpijczyków wmurowali akt erekcyjny pod budowę parku sportu imienia Komara i Ślusarskiego.
Wraz z fotoreporterem Janem Maziejukiem uczestniczyliśmy też w składaniu kwiatów pod obeliskiem w Przybiernowie, w miejscu tragicznej śmierci sportowców. Nazwisko Kaczmarskiego - przyjaciela Komara, "otwierało nam drzwi" do rozmów z czołowymi sportowcami kraju - przyjaciółmi zmarłych olimpijczyków.
Fantastyczni ludzie
Jacek Wszoła - skoczek wzwyż: - Władysława poznałem bodajże podczas przygotowań do Mistrzostw Europy w Rzymie w 1974 roku. Z Tadeuszem rozmawiałem chyba jeszcze rok wcześniej. To byli fantastyczni ludzie i nie dawali mi odczuć, że są na innym poziomie sportowym. Później okazało się, że są wspaniali i poza stadionem. Oni mieli takie charaktery, które ułatwiały kontakt.
Do bitki i wypitki…
Krzysztof Świostek, medalista Mistrzostw Polski w biegu na sto metrów: - Poznałem ich jeszcze jako zawodnik. Władek juz kończył karierę, a ja z Tadeuszem startowałem w Mistrzostwach Polski. Bardzo przypadliśmy sobie do serca. Komara traktowałem jak członka rodziny. Mogę śmiało powiedzieć, że przez ostatnie kilkanaście lat byłem najbliżej z nim, bo praktycznie spotykaliśmy się codziennie. No, rewelacja ludzie! Władek - do bitki i wypitki, Tadeusz bardziej błyszczący niż złoto.
Wielkość Władka była niesamowita
Adrianna Biedrzyńska, aktorka filmowa i teatralna: - Byli cudowni i wspaniali. Przy Władku debiutowałam w filmie. To był "Borys Godunow". Władek bardzo nam pomagał i zawodowo i psychicznie. Zdobyłam też z nim doświadczenie artystyczne na estradzie. Razem występowaliśmy. Pojawiłam się nawet w książce Władka. Mówię o nim z uśmiechem, bo wiem, ze z Tadeuszem na pewno machają nam teraz zza chmur.
Niech im tam dobrze będzie
Mirosław Chmara, znakomity skoczek o tyczce: - Władka nie znałem tak dobrze, jak Tadeusza. Dawniej w Sopocie organizowaliśmy imprezy "Tyczka na molo". Władek też przyjeżdżał. Robił tam show z Drozdą. Z Tadziem spędziłem parę ładnych lat na obozach i treningach. Trudno, stało się to, co się stało. Niech patrzą na nas z góry i niech im tam dobrze będzie.
21 lat bajki
Andrzej, siostrzeniec Władysława Komara: - Wujek spowodował, że nie zostałem łobuzem, tylko normalnym człowiekiem. Był wspaniałym kumplem.
Mikołaj Komar - syn Władysława: - Ja miałem 21 lat bajki. O nic nie musiałem się martwić. Ojciec do niczego mnie nie zmuszał, tylko ewentualnie wskazywał drogę. Był dla mnie przykładem i chyba największym moim dziecięcym bohaterem. Tadeusz Ślusarski był człowiekiem o złotym sercu. Całe życie skromny, a jednocześnie wszystko do czego sie nie zabrał, robił po mistrzowsku.
Całkiem różni od siebie
Stanisław Stefa Paszczyk, prezes PKOl: - Władka poznałem w 1959 roku. Nie wszyscy wiedzą, że on po boksie skakał wzwyż. Razem skakaliśmy na Mistrzostwach Polski Juniorów we Wrocławiu. Z kolei Tadka Ślusarskiego znam od 1970 roku, kiedy zaczął skakać w klubie Skra. Obydwaj byli wspaniali, całkiem inni od siebie. Władka wszędzie było pełno. Tam gdzie nie potrzeba także bywał. Z kolei Tadeusz był mistrzem koncentracji. Obydwaj po zakończeniu kariery byli obecni tam, gdzie trzeba robić promocję sportu.
Marian Woronin, biegacz krótkodystansowy: - Władek był zawsze otwartym człowiekiem. Poznałem go w 1974 roku. Był ojcem reprezentacji. Dla mnie miał pseudonim "Wujek". Władek był karciarzem. Przez wiele lat byłem jego partnerem w grze w brydża. Miał swoje wzloty i upadki. Był kontrowersyjny, pewnie dlatego, że mówił wszystko prosto z mostu. A Tadeusz był zupełnie inny. Jakby dwa bieguny. Zawsze spokojny. Innym pomagał, a jak sam dla siebie miał o coś wystąpić i walczyć, to zawsze miał skrupuły.
Niedziele handlowe mogą wrócić w 2024 roku
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?