- Twierdzą, że na sygnale dźwiękowym jechał tylko jeden radiowóz. Ten, który uderzył w taksówkę miał
jedynie włączone migające światła. I że na skrzyżowaniu mój teść miał zielone światło - mówi pan Janusz.
Zapewnia też, że nie jest to jego prywatne śledztwo i prosił już swoich informatorów o kontakt z prokuraturą w Chojnicach, która wyjaśnia okoliczności wypadku.
Jak dodaje, najbardziej dziwi go obecnie pożar policyjnego auta, do którego doszło zaraz po wypadku. Jego zdaniem, płomienie mogły zniszczyć ważne ślady, m.in. licznik dokumentujący prędkość radiowozu.
Według informacji, której jeszcze ani nie potwierdza, ani nie dementuje prokuratura, radiowóz miał uderzyć w taksówkę z prędkością 130 km/h. Z materiałów, na które powołują się śledczy, wynika jednak, że zaraz po wypadku nikt nie spojrzał na prędkościomierz. Potem kabina zapaliła się.
- Dlaczego policjanci będący na miejscu dopuścili do tego? - zastanawia się pan Janusz. - To podstawa: po wypadku odłączyć zasilanie z akumulatora i zapobiec niebezpieczeństwu pożaru.
Wczoraj ustaliliśmy, że pożar wybuchł prawdopodobnie minutę po zderzeniu. Policję powiadomiono o godz. 21.30. Natomiast wezwanie do pożaru rozbitego auta na Szczecińskiej odebrano w komendzie straży o godz. 21.31. Strażacy dotarli o 21.38. Tymczasem Prokuratura Rejonowa w Chojnicach, która od tygodnia formalnie prowadzi śledztwo w sprawie wypadku, nie wykonała jeszcze żadnych czynności. M.in. nadal nie przesłuchano obu policjantów z radiowozu, którzy tydzień temu opuścili szpital.
Czytaj e-wydanie »Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?