Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wyrzucili ciało kolegi do rzeki. Bo przygniotło go drzewo.

Andrzej Plęs, ra.plę[email protected]
Fot. Wojciech W. Zawratnicki
Upadająca topola wprasowała Andrzeja K. w ziemię. - Nie żyje- uznali jego koledzy pracujący przy wycince drzew. Ciało przykryli wykładziną w samochodzie i… wrócili do ścinki. Po pracy pojechali na kawę, a później - nad rzekę.

O dramacie w Krzemienicy k. Łańcuta nikt by się nie dowiedział, gdyby jednego z robotników nie ruszyło sumienie.

Ale wcześniej ciało Andrzeja K. przepadło w nurtach rzeki.

Czy do Sanu wrzucono martwego człowieka? A może jeszcze żył…? Dwóch uczestników tamtych wydarzeń i świadek zapewniają, że 53-letni Andrzej K. był martwy - brak oddechu, brak oznak życia, zmiażdżona głowa, przywalona pniem drzewa, prawdopodobnie połamany kręgosłup. Mówili, że "był wprasowany w ziemię", przygnieciony kilkoma grubymi konarami. Ale to opinia dyletantów w zakresie medycyny. Tylko sekcja zwłok mogłaby określić, czy Andrzej K. zginął natychmiast pod ciężarem upadającej topoli, czy też utonął wrzucony do Sanu. Sekcji zrobić jednak nie można, bo wciąż trwają poszukiwania zwłok.

Czwarta albo piąta topola

Dramat rozegrał się 13 lutego, ok. godz. 11, w Krzemienicy. Tego dnia czworo mężczyzn wycinało przydrożne topole. Wszystko szło sprawnie, dopóki piłą operował Jakub W., który - jako jedyny - miał uprawnienia do prowadzenia tego typu prac. To była czwarta lub piąta topola. Pilarz zdążył w pniu wyciąć klin. W tym momencie zadzwonił jego telefon komórkowy. Odłożył więc piłę motorową i odszedł kilka metrów, by odebrać połączenie. Sprzęt przejął Rober C. Naciął topolę po przeciwnej stronie i… drzewo runęło. Wprost na siedzącego w pobliżu Andrzeja K.

- Na razie nie wiadomo, dlaczego pozostali ukryli ciało w części bagażowej forda transita, którym przyjechali, przykryli wykładziną i dlaczego powrócili do pracy - mówi sierż. szt. Mariusz Stanio z Komendy Powiatowej Policji w Łańcucie.

Wycinka trwała do godz. 14. Przez trzy godziny mężczyźni cięli topole, obok w samochodzie leżały zwłoki ich kolegi. Na miejscu pojawił się jeszcze kierowca ciągnika, który przyjechał po ścięte pnie. Potem utrzymywał, że nie widział wypadku, ale wiedział, że zginął człowiek. Trzem kolegom oświadczył, że więcej nie będzie z nimi pracował i odjechał. I nie miał pojęcia, co planują.

Ten trzeci nie wytrzymał

Po pracy trójka mężczyzn pojechała na kawę do lokalu przy stacji paliw w Krasnem. Można tylko przypuszczać, że w tym czasie ustalali plan pozbycia się ciała.

Przynajmniej dwóch z nich - Jakub W. i Robert C. Trzeci siedział osobno i mógł tylko domyślać się, co zamierzają jego koledzy. A ci nie wtajemniczali go w plany, bo zapewne bali się, że jeśli sprawa wyjdzie na jaw, to tylko z powodu tego trzeciego "słabego ogniwa". Czekali do zmroku. Po zachodzie słońca całą trójką ruszyli transitem w kierunku Łańcuta. Ten trzeci wysiadł z samochodu w mieście. Dalej pojechała dwójka i ciało Andrzeja K.

- Wjechali na most na Sanie w okolicach Rzuchowa - opowiada sierż. szt. M. Stanio. - Nie kryli się. Być może spodziewali się, że w mroku nikt nie zobaczy, co robią. Z mostu wrzucili ciało do wody. Nieobciążone, nieokryte, takie, jakie zabrali spod drzewa.

Dwóch do aresztu

Przez tydzień nikt - poza czwórką mężczyzn - nie znał losów Andrzeja K. I nikt specjalnie nie interesował się nim - bezdomny i bezrobotny, bez stałego zameldowania i bez rodziny, samotnie zamieszkujący lokal przydzielony mu przez opiekę socjalną. Niewielu znało jego imię, jeszcze mniej nazwisko. Bardziej znany był pod przydomkiem "Szanta".

Aż 19 lutego w komendzie łańcuckiej policji pojawił się uczestnik zdarzeń. Ten trzeci. I opowiedział, co wydarzyło się podczas ścinki. Policjanci szybko zatrzymali pozostałą dwójkę, zabezpieczyli ślady krwi w fordzie i na miejscu zdarzenia. Okazało się, że sprawcy przysypali ślady na śniegu trocinami, polali benzyną i posypali śniegiem. Z mieszkania ofiary pobrano też materiał genetyczny. Z nadzieją, że należy do Andrzeja K.

Sierż. szt. M. Stanio: - Tym dwóm mężczyznom postawiliśmy zarzut nieumyślnego spowodowania śmierci. Prokuratura mogła wnioskować dla nich o trzymiesięczny areszt.

Ten trzeci nie wytrzymał

Po pracy trójka mężczyzn pojechała na kawę do lokalu przy stacji paliw w Krasnem. Można tylko przypuszczać, że w tym czasie ustalali plan pozbycia się ciała.

Przynajmniej dwóch z nich - Jakub W. i Robert C. Trzeci siedział osobno i mógł tylko domyślać się, co zamierzają jego koledzy. A ci nie wtajemniczali go w plany, bo zapewne bali się, że jeśli sprawa wyjdzie na jaw, to tylko z powodu tego trzeciego "słabego ogniwa". Czekali do zmroku. Po zachodzie słońca całą trójką ruszyli transitem w kierunku Łańcuta. Ten trzeci wysiadł z samochodu w mieście. Dalej pojechała dwójka i ciało Andrzeja K.

- Wjechali na most na Sanie w okolicach Rzuchowa - opowiada sierż. szt. M. Stanio. - Nie kryli się. Być może spodziewali się, że w mroku nikt nie zobaczy, co robią. Z mostu wrzucili ciało do wody. Nieobciążone, nieokryte, takie, jakie zabrali spod drzewa.

Przez tydzień nikt - poza czwórką mężczyzn - nie znał losów Andrzeja K. I nikt specjalnie nie interesował się nim - bezdomny i bezrobotny, bez stałego zameldowania i bez rodziny, samotnie zamieszkujący lokal przydzielony mu przez opiekę socjalną. Niewielu znało jego imię, jeszcze mniej nazwisko. Bardziej znany był pod przydomkiem "Szanta".

Aż 19 lutego w komendzie łańcuckiej policji pojawił się uczestnik zdarzeń. Ten trzeci. I opowiedział, co wydarzyło się podczas ścinki. Policjanci szybko zatrzymali pozostałą dwójkę, zabezpieczyli ślady krwi w fordzie i na miejscu zdarzenia. Okazało się, że sprawcy przysypali ślady na śniegu trocinami, polali benzyną i posypali śniegiem. Z mieszkania ofiary pobrano też materiał genetyczny. Z nadzieją, że należy do Andrzeja K.

Sierż. szt. M. Stanio: - Tym dwóm mężczyznom postawiliśmy zarzut nieumyślnego spowodowania śmierci. Prokuratura mogła wnioskować dla nich o trzymiesięczny areszt.

Jeśli zdradzisz, zginiesz!

Trzeci z mężczyzn i kierowca ciągnika mają status świadków. Na razie, bo wersje wydarzeń każdego z mężczyzn różnią się w wielu szczegółach i każdy z nich stara się minimalizować swoją rolę w tragedii. Dokładnie wydarzenia opisał świadek, który zawiadomił policję o śmierci Andrzeja K. Dlaczego dopiero po tygodniu?

- Zeznał, że pozostała dwójka groziła mu śmiercią, jeśli zawiadomi policję - mówi Marek Jękot z łańcuckiej prokuratury. - Kontaktował się z nimi po tym wydarzeniu, razem pracowali. Twierdzi, że tuż po wypadku nalegał, by wezwać pogotowie. Dwaj pozostali nie zgodzili się.

Wiele wskazuje na to, że nie mógł sobie poradzić psychicznie z dramatem, którego był uczestnikiem. Po tragedii mocno popijał. Raz nawet próbował opowiedzieć na policji, co się wydarzyło, ale był tak pijany, że policjanci nie wiedzieli, o czym mówi i o co mu chodzi. Poproszono go, żeby wrócił, kiedy wytrzeźwieje.

Jakub W. i Rober C. przyznają, że chcieli ukryć zwłoki i namawiali kolegę do milczenia. Zaprzeczają jednak, by mu grozili.

Wrzucili do wody jak psa

Przesłuchania całej czwórki wciąż trwają. Zarzut nieumyślnego spowodowania śmierci dla dwójki sprawców nie musi być ostatnim w tej sprawie. Możliwe są zarzuty nieudzielania pomocy, zacierania śladów przestępstwa i stosowania gróźb karalnych.

- Ten ostatni byłby możliwy, gdyby świadek złożył wniosek o ściganie tych, którzy mu grozili - podkreśla prok. Jękot. - Na razie takiego wniosku nie złożył.

Na szereg pytań może odpowiedzieć sekcja zwłok. W tym tygodniu rozpoczęto akcję poszukiwawczą na Sanie z udziałem wyspecjalizowanych jednostek policji, także oddziału antyterrorystycznego i płetwonurków. A trzeba przeszukać nurty rzeki od Leżajska po Sandomierz.

Tymczasem ujawnienie zdarzeń wywołało w Krzemienicy falę spekulacji. Mówiło się nawet o zemście mafii i porachunkach gangsterskich.

- Teraz to chyba nikt już w to nie wierzy - mówi pani Krystyna z Krzemienicy. - Ale wszyscy mówią o tym, że tego człowieka wrzucili do wody jak psa. Bez szacunku, bez pochówku, bez księdza...

Źródło:

href="http://www.poranny.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20090305/MAGAZYN/3889587"; target="_blank">Ciało kolegi wrzucili do rzeki. Bo przygniotło go drzewo - poranny.pl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza