Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Za komuny produkowali setki stolików pod telewizory

Zbigniew Marecki
Zbigniew Marecki
Firma Murmet R. Murawskiego produkuje m.in. konstrukcje stalowe do autobusów Kapeny.
Firma Murmet R. Murawskiego produkuje m.in. konstrukcje stalowe do autobusów Kapeny. Archiwum
Ojciec zaczynał od usług dla ludności, syn produkuje stalowe konstrukcje.

Ryszard Murawski, postawny mężczyzna pod sześćdziesiątkę, przyjmuje mnie w swoim małym biurze na zapleczu rodzinnego domku przy ul. Przemysłowej 14 w Słupsku. Obok widać ciąg pomieszczeń zakładu ślusarsko-mechanicznego. Wszystkie są pozamykane metalowymi drzwiami. Za metalowym płotem niespokojnie kręci się wilczurowaty pies, który głośno szczeka, gdy nieznajomi wchodzą na zadbane podwórko.

- Zamieszkaliśmy tu w połowie lat sześćdziesiątych, gdy ojciec trochę się dorobił i zamienił mieszkanie na poniemiecki domek. Wkrótce tu też urządził swój zakład ślusarski - opowiada Ryszard Murawski.

Zanim jednak Józef Murawski do tego doszedł, przeszedł dość typową drogę młodego człowieka ze wsi, który usamodzielniał się tuż po II wojnie światowej. Najpierw uczył się rzemiosła u kowala w rodzinnym Królikowie pod Bydgoszczą.

- To była dobra szkoła. Ojcu procentowała całe życie - dodaje pan Ryszard.

W 1948 roku Józef Murawski - zachęcony przez starszego brata Piotra, który jako pierwszy odkrył Słupsk ( przez dłuższy okres był wiceprezesem Zakładu Doskonalenia Zawodowego) - przeniósł się nad Słupię. Tu ukończył szkolę zawodową . Potem pracował w Famarolu i Sezamorze, a w 1957 roku wynajął pomieszczenie w podwórku ulicy Niemcewicza i jako ślusarz zaczął świadczyć usługi dla ludności.

- Czasy były ciężkie. Materiał woził wózkiem. Pracował na maszynach z odzysku, ale był dobrym fachowcem, więc powoli zdobywał klientów. Gdy kupił starego żuka i zamienił mieszkanie na Wielickiej na zapuszczony domek przy ul. Przemysłowej, to zrobił się szum, że prywaciarzowi bardzo dobrze idzie. Takie to były czasy - wspomina Ryszard Murawski.

W 1964 roku Józef Murawski przeniósł także swój zakład z ulicy Niemcewicza na Przemysłową, gdzie zbudował budynek produkcyjno- biurowy, do tej pory wykorzystywany przez jego syna.

- Teraz mam jeszcze jeden zakład produkcyjny przy ulicy Słonecznej 15. Jest sporo większy. Ma ponad tysiąc metrów kwadratowych. Dzięki temu razem ze współpracownikami możemy tam montować duże konstrukcje stalowe . Na przykład tworzymy tam stelaże do nadwozi do autobusów Kapeny - dodaje Ryszard Murawski.

Za komuny rozliczenia były łatwiejsze

Z ojcem zaczął współpracować od 1983 roku, gdy ukończył studia. Choć w zawodowe życie wszedł po stanie wojennym, to tamten czas wspomina dobrze.

- Wtedy rozliczaliśmy się poprzez spółdzielnię . Ona załatwiała wszystkie formalności księgowe, a my dostawaliśmy już czysty zarobek po odciągnięciu należnych podatków. Z punktu widzenia zakładu rzemieślniczego to było wygodne rozwiązanie. Teraz jest o wiele gorzej , bo mamy sporo kłopotów z rozliczeniami i często z tego powodu jesteśmy stratni - zdradza pan Ryszard.

Za komuny obowiązywały także inne zasady podczas przetargów. Wtedy cena była tylko jednym ze składników, które były brane pod uwagę podczas wyboru wykonawcy.

- Teraz najważniejsza jest cena . Nikt nie pyta, ile naprawdę będzie kosztowało jego wykonanie. Rezultat jest taki, że padają firmy podwykonawcze. Sami w „Głosie” pisaliście o tym, co się działo podczas kończenia budowy słupskiego szpitala. Sam miałem dużo szczęścia, bo nie wszedłem w zlecenie, które mogło się skończyć dla mojej firmy bardzo źle - relacjonuje pan Ryszard.

Poza tym zmiana ustroju niewiele zmieniła sposób działania firm rzemieślniczo- produkcyjnych o profilu ślusarsko--mechanicznym.

- Tak jak poprzednio ciągle musimy szukać nowych zleceń. Wtedy jeździłem od sklepu do sklepu i oferowałem metalowe stoliki pod telewizor, które miały duże wzięcie. Teraz w celu nawiązania kontaktów biznesowych próbowałem korzystać z nowych technologii, ale okazuje się , że taki kontakt z ewentualnym kontrahentem jest mało skuteczny. Nadal najważniejszy jest kontakt bezpośredni. Wtedy można zaprezentować swoje możliwości, dorobek i umiejętności - przekonuje pan Ryszard.

Zawodowa przygoda z Biedronką

Oczywiście liczy się także szczęście i zbieg okoliczności. Dzięki temu nawiązał między innymi współpracę jako podwykonawca z poznańską firmą budowlaną Ciastowicz, która buduje sporo dla Biedronki w całym kraju.

- Produkujemy dla niej m.in. wygrodzenia dla wózków sklepowych i konstrukcje dachowe. W samym Słupsku przygotowywaliśmy elementy metalowe dla kilku Biedronek. Niedawno wróciliśmy także z montażu elementów metalowych w Biedronce w Dobrym Mieście i Inowrocławiu. Biedronka ma ciągle plany inwestycyjne, więc liczę, że ta współpraca będzie kontynuowana - opowiada pan Ryszard.

Na tym jednak nie poprzestaje. Wciąż szuka nowych kontaktów i zleceń, bo jak się zatrudnia 12 pracowników, to trzeba im zapewnić pracę . Zlecenia pozyskuje m.in. na różnych budowach, w mieście i regionie.

- Przygotowywałem nawet specjalne uchwyty do lamp na salach operacyjnych w nowym szpitalu w Słupsku. Wymagało to konsultacji i prób dotyczących zakotwiczenia, ale problem rozpracowaliśmy i zlecenie wykonałem. Zapewniłem też szpitalowi pięć lat gwarancji - opowiada z dumą pan Ryszard.

Nie ukrywa jednak, że obecnie jego branża to nie jest łatwy kawałek chleba. Zarówno dla pracodawców, jak i pracowników.

Czasem bywają ciężkie chwile

- Praca jest zwykle ciężka, a dochody nie są najwyższe. Często zależą od pozyskanych zleceń. Pewnie dlatego wśród młodych brakuje chętnych do pracy w zawodzie - uważa pan Ryszard, choć on - podobnie jak jego ojciec - jest otwarty na szkolenie uczniów.

Uważa , że dzielenie się doświadczeniem to ważne zadanie i duża przyjemność. Taką filozofię zawodową wyznawał także jego ojciec.

- Zawsze mogłem liczyć na jego wsparcie. Dzięki temu w pewnym momencie mogłem zostać kuratorem Cechu Rzemiosł Różnych w Słupsku. Pracowałem na tym stanowisku za darmo, bo zależało mi na tym, aby przetrwał i wyszedł na prostą - mówi pan Ryszard. Oczywiście było też wiele trudnych chwil. Jak choćby te związane z chorobą ojca, u którego rozpoznano raka jelita grubego. Choć słupscy lekarze twierdzili, że już nie uda się go uratować, to w innym ośrodku przeprowadzono udaną operację, która przedłużyła Józefowi Murawskiemu życie o 26 lat. - Gdy choroba się odnowiła, to pomógł doktor Zoran Stojcev. Dzięki niemu ojciec jeszcze kilka lat pożył. Jestem mu za to wdzięczny - dodaje pan Ryszard.

Czeka na restrukturyzację Kapeny

Teraz dla pana Ryszarda ważne są problemy Kapeny, która od dłuższego czasu ma spore problemy z różnymi płatnościami wobec ZUS, fiskusa i partnerów biznesowych.

- Obecnie produkuję dla Kapeny, bo za wykonywane przez nas zlecenia płaci bezpośrednio odbiorca zamówionych autobusów. Nie mogę sobie pozwolić na czekanie na zapłatę. Mam nadzieję, że jak dojdzie do restrukturyzacji tej firmy, to odzyskam choć część pieniędzy, które jest mi ona winna - zdradza pan Ryszard.

O emeryturze nie myśli, bo zbyt wielka nie będzie. Na wsparcie ze strony dzieci nie liczy, bo poszły w innym kierunku. Są humanistami. Córka jest logopedą, a syn - filmoznawcą. Pisze doktorat.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza