Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zabytkowa rzeźnia w Bytowie znika. Za chwilę będą tylko zgliszcza [ZDJĘCIA]

Sylwia Lis
Sylwia Lis
Kilka lat temu właściciel wystawił rzeźnię na sprzedaż, najwidoczniej obiekt z XIX wieku nie znalazł nabywcy. Popada w ruinę, część pomieszczeń gospodarskich rozebrano, nie ma też wyjątkach zdobień - rzeźb głów bydła.
Kilka lat temu właściciel wystawił rzeźnię na sprzedaż, najwidoczniej obiekt z XIX wieku nie znalazł nabywcy. Popada w ruinę, część pomieszczeń gospodarskich rozebrano, nie ma też wyjątkach zdobień - rzeźb głów bydła. Sylwia Lis
Po pięknej, zabytkowej rzeźni w Bytowie za chwilę nie będzie śladu. Część została już rozebrana. Nie ma wyjątkowych, rzeźbionych elementów. Szkoda...

Kilka lat temu właściciel wystawił rzeźnię na sprzedaż, najwidoczniej obiekt z XIX wieku nie znalazł nabywcy. Popada w ruinę, część pomieszczeń gospodarskich rozebrano, nie ma też wyjątkach zdobień - rzeźb głów bydła.

Mało informacji, tajemnicze miejsce

W materiałach źródłowych nie ma zbyt wielu informacji na temat bytowskiej rzeźni. Do niektórych dokumentów dotarła Elżbieta Szalewska, znana na Pomorzu architekt.

- Prace projektowe nad rzeźnią rozpoczęły się w 1892 roku – mówi Elżbieta Szalewska. Wcześniej dokumentacja była wyłożona do wglądu publicznego. Już rok później budynek oddano do użytku. Prace wykonywali bytowscy rzemieślnicy z branży budowlanej, dotarłam do ogłoszeń, w których był podany dokładny kosztorys prac. Do budowy rzeźni zużyto aż 330 tysięcy czerwonej, dobrze wypalonej cegły. Była dostarczana na budowę w trzech, comiesięcznych transzach. Miejsce powstania budynku nie było przypadkowe, wybrano na jedyne w tym rejonie Bytowa wzniesienie. Rzeźnia była otoczona łąkami. Na ówczesne czasy była to duża inwestycja, zadbano o dodatkową infrastrukturę, choćby drogę dojazdową. W materiałach odnalazłam ogłoszenie o zamówieniu kamieni niezbędnych do budowy stumetrowego dojazdu, który zachował się do dzisiaj. Rzeźnia powstała w odległości 300 do 500 metrów od ówczesnych zabudowy, na działce o wymiarach 100 na 200 metrów. Położenie też nie było przypadkowe. Obiekty wybudowano od północnej strony miasta, aby przykry zapach nie przeszkadzał mieszkańcom. Bardzo też szybko pojawiły się wokół nasadzenia. Rzeźnia miała odrębne ujęcie wody, a także miejsce na odpady i ścieki. Osoba zarządzająca mieszkała w miejscu, było tam mieszkanie funkcyjne. Na szczególną uwagę zasługują odlane medaliony głów bydła znajdujące się w szczytach budynku.
Bytowska rzeźnia powstała ze względów sanitarnych. W mieście obowiązywał zakaz pokątnego uboju. Nie dotyczyło to drobiu. Bydło, świnie i konie musiały trafić do rzeźni. Bano się chorób, głównie cholery, a także chorób zwierzęcych. Do pomorów zwierząt w domostwach dochodziło bardzo często. O tym fakcie informowano publicznie, podając adres, a nawet nazwisko gospodarza. Była to strefa skażona, nie można było tam wchodzić. Lekarz weterynarii odwoływał ten zakaz, a wcześniej pomieszczenia były białkowane wapnem.

– Za każdą sztukę objętą ubojem popierano opłatę, była specjalna taryfa. Najwięcej trzeba było zapłacić za ubój krowy – wyjaśnia Elżbieta Szalewska. – W obiekcie była nowoczesna, jak na owe czasy kontrola sanitarna z mikroskopem, był też zatrudniony inspektor sanitarny. Mięso było znakowane. Wydano też specjalny regulamin, który trafił do gospodarzy z całego powiatu. Po otwarciu rzeźni nastąpił konflikt z mniejszością żydowską, który trwał 10 lat. Szeroko o tym pisała lokalna gazeta oraz czasopisma żydowskie w całych Prusach. W końcu sporządzono aneks do regulaminu uboju, opublikowany jako prawo miejscowe dotyczące dokładnego opisu technologii uboju rytualnego

.

Ubój rytualny zwierząt (szechita w judaizmie) zakłada zabicie poprzez jedno podwójne cięcie przełyku, wykonane specjalistycznym nożem. Umożliwiało to precyzyjne przecięcie tętnic tchawicy i splotów nerwowych.
- Wcześniej zwierzęta badał weterynarz, który sprawdzał, czy nie są zdenerwowane i są w dobrym stanie psychicznym – wyjaśnia Elżbieta Szalewska. – W bytowskiej rzeźni takiego uboju dokonywano raz w tygodniu. Według zasad dokładnie opisanych zasad, co zwierzę miało trzymać trzech mocnych mężczyzn. W aneksie zaznaczona, że krew z takiego zwierzęcia nie może trafić do konsumpcji, a także wody, miała trafić do ziemi, ewentualnie użytku technicznego.

Złoty interes i pierwszy biznes

Po II wojnie światowej rzeźnia prężnie działała. Należała do bytowskich PSS-ów. W 1957 roku do jednego z mieszkań na parterze wprowadziła się rodzina Recławów. Henryk Recław, bytowski biznesmen i właściciel Wirelandu z wielkim sentymentem wspominał lata spędzone „na rzeźni”.

- Mieszkałem tu do 1964 roku – opowiada. – To lata mojej podstawówki. Było nas dużo, bo trzynaścioro dzieci. Było ciężko. Spaliśmy w czwórkę z braćmi w jednym łóżku, a do toalety trzeba było pójść na zewnątrz. Ojciec był konserwatorem w rzeźni. Dbał o wszystkie urządzenia, do każdego pomieszczenia miał klucze. Mama dorabiała jako sprzątaczka, tam do dziś przed wejściem rośnie olbrzymie drzewo, a że byłem solidny jesienią pomagałem mamie i zagrabiałem liście. Do rzeźni zwożono zwierzęta z całego powiatu, zabijano je prądem. Gdy krowa miała złamaną nogę zabijano ją, a mięso szło do tak zwanej „taniej jadki”, gdzie można było je kupić za połowę wartości. Zawsze tam było mnóstwo ludzi. Szefową rzeźni była Zofia Czernicka, ale tak na dobrą sprawę rządził jej mąż Tadeusz Czernicki, powiatowy lekarz weterynarii. To był na ówczesne czasy bardzo ważny człowiek w mieście. Pamiętam, że gdy zmarł jesienią 1969 roku wszystkie szkoły zamknięto, a uczniowie uczestniczyli w jego pogrzebie. Dla mnie to wyjątkowy człowiek, mówię na niego, że był moim ojcem duchowy. Gdy papa, bo tak mówiłem do ojca stwierdził, że mam iść na murarza, bo to pewny zawód, Czernicki zaprotestował i powiedział, że mam być inżynierem i mam pójść do ogólniaka. Ojciec się zbulwersował, mówił, że to bez sensu, bo skąd wezmę pieniądze na książki. Czernicki dodał, że pieniądze się znajdą. Dał mi książkę o robieniu fotografii. Trafiłem do ogólniaka, była tam pracownia fotograficzna, dzięki niemu wchodziłem do lokali, gdzie były dancingi i robiłem zdjęcia. Mówił: rób szybko zdjęcia, wsiadaj na rower, wywołuj i wracaj, żebyś był o 22. Sprzedawałem te fotografie. To był złoty interes i mój pierwszy biznes.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziennik Zachodni / Wybory Losowanie kandydatów

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza