Oznaczać to będzie bankructwo zakładów. Wczoraj w obu wrzało.
- Myślę, że jest jeszcze szansa, że decyzja Unii będzie pozytywna - mówił wczoraj do stoczniowców przez radiowęzeł Artur Trzeciakowski, prezes Stoczni Szczecińskiej Nowa.
- Nie ma przesłanek do przygotowania przez zarząd wniosku o upadłość.
Prezes przekonywał, że przedstawione przez rząd programy pomocy publicznej są zgodne z unijnym prawem. - Nasz inwestor jest zaangażowany w prywatyzację. Udzielił nam 70 mln zł kredytu, nie czekając na koniec procesu prywatyzacji.
Szczecin nie składa broni
- Walczymy dalej, nie ma przecież jeszcze żadnej decyzji - stwierdził wczoraj Zbigniew Urbaniec, przewodniczący Rady Nadzorczej Mostostalu Chojnice, zainteresowanego kupnem szczecińskiej stoczni wspólnie z norweskim Ulstein Verft.
- Jesteśmy zaskoczeni wypowiedzią pani komisarz, bo w czasie spotkań w Brukseli nie mówiono w ogóle o proporcji pomocy publicznej i naszego zaangażowania w prywatyzację. Będziemy negocjować z armatorami, by zmniejszyć nierentowność kontraktów.
Urbaniec zwraca uwagę, że deklarowana przez rząd pomoc 400 mln zł dotyczy głównie złych kontraktów. - Wariantu upadłości nie bierzemy pod uwagę - dodał. Podobnie wypowiadali się wojewoda i marszałek zachodniopomorski z prezydentem Szczecina.
Decyzja należy do rady
Komisarz Neelie Kroes zapowiedziała ministrowi skarbu we wtorek, że negatywnie odniesie się do programów prywatyzacji i restrukturyzacji stoczni. Decyzja należy teraz do rady komisarzy. Ale jak stwierdził eurodeputowany Dariusz Rosati, to gremium zwykle podtrzymuje stanowisko komisarzy.
Związkowcy na razie zachowują spokój. - Odwołaliśmy środowe spotkanie pod bramą. W czwartek spotykamy się z ministrem skarbu w Warszawie - powiedział Krzysztof Fidura, szef zakładowej "Solidarności".
- Oczekujemy wyjaśnień, na czym ma polegać bezwzględna prywatyzacja (bez względu na zgodę Unii - przyp. redakcji) oraz gwarancji zatrudnienia i wypłat w razie upadłości.
Związkowcy wystosowali pismo do Komisji Krajowej "S" o zwołanie nadzwyczajnego spotkania.
Nasi już nie współpracują
Problemy Stoczni Gdańsk i Stoczni Szczecińskiej nie wpływają na dwie największe firmy zajmujące się produkcją stoczniową w regionie słupskim. - Nie jesteśmy podwykonawcą dla tych firm od sześciu lat - mówi Feliks Borkowski, dyrektor Stoczni Ustka sp. z o.o. - Produkujemy łodzie rekreacyjne na rynek zachodni.
W podobnej sytuacji jest MKJ Stocznia Ustka, dawniej Alu-Stocznia Ustka.
- Produkujemy kadłuby statków do połowów tuńczyków dla odbiorcy francuskiego oraz części kadłubów dla Norwegów - tłumaczy Zbigniew Opolski z firmy MKJ. - Kadłuby budujemy w Ustce, potem dostarczamy je do Gdyni, ale montujemy je w tamtejszym oddziale naszej firmy, więc kłopoty Stoczni Gdynia nie wpływają na nas.
Wielkie stocznie szukają od kilku lat w regionie słupskim pracowników.
- Mamy wiele ofert pracy ze Stoczni Gdynia i nikt ich nie wycofuje - mówi Marcin Horbowy z Powiatowego Urzędu Pracy w Słupsku. - Nadal szukamy dla nich monterów maszyn i urządzeń okrętowych.
Przez wiele lat największym w regionie słupskim kooperantem polskich stoczni była produkująca łańcuchy okrętowe firma Sezamor. Jej następczyni Sezamor-Rem nie pracuje już dla polskich stoczni.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?