Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zbyszka Mareckiego nie ma już wśród nas. Wspominamy dobrego człowieka, przyjaciela ludzi i świetne pióro

Bogumiła Rzeczkowska
Bogumiła Rzeczkowska
Archiwum Głosu Pomorza
Od czytelników i internautów odebraliśmy dziesiątki telefonów, maili, SMS-ów. Wielu słupszczan i mieszkańców regionu w tych ciężkich chwilach wspiera rodzinę Zbyszka Mareckiego i naszą redakcję.

Zbyszek był człowiekiem, który niesamowicie zapisał się w pamięci miasta i regionu. Wspominamy go jako dziennikarza, ale również jako nauczyciela, radnego, działacza "Solidarności", a przede wszystkim jako wielkiego przyjaciela zwykłych ludzi, którym nigdy nie odmawiał pomocy.

Zbyszek Marecki, wieloletni dziennikarz „Głosu Pomorza”, nasz redakcyjny kolega, zmarł w wieku 56 lat. Pożegnamy Go w sobotę 1 sierpnia na Starym Cmentarzu w Słupsku. Uroczystość w kaplicy rozpocznie się o godzinie 14.10. Kondukt żałobny do miejsca pochówku wyruszy o godzinie 14.40.

Msza święta żałobna zostanie odprawiona w dniu pogrzebu o godzinie 7.30 w kościele pw. Najświętszego Serca Jezusowego w Słupsku.

Witam Wielkopolanina!

Teresa Jerzyk, dyrektorka Hospicjum Miłosierdzia Bożego w Słupsku: - Zbyszek Marecki od czasu powstania hospicjum był z nami związany. Pomagał nam, pisząc o nas artykuły. Często po drodze do domu zachodził do nas na kawę i ciasto. Mówił, że nie chce się stąd wyjść. Lubiłam bardzo nasze rozmowy. Czasami żartem pytałam, czy mikrofon jest wyłączony. Rozmawialiśmy o polityce, o chorych, o życiu rodzinnym. Towarzyszył nam dobrym słowem i humorem. Był wielkim przyjacielem hospicjum. Zawsze pisał o jednym procencie.Cieszył się, jak mówiłam do niego „Witam Wielkopolanina”, bo przecież to jego rodzinne strony. A za żoną przyszedł tu do Słupska. Gdy uczył jeszcze w szkole, wszystkie młode dziewczyny się w nim kochały. Po ostatnim artykule o nas zaniosłam mu tacę do redakcji. Taką z malowanymi kaczkami, którą przerobiłam na obraz. Z dedykacją, że to nie kaczka dziennikarska. Tak się z tego ucieszył. Kiedyś, nie tak dawno, długo rozmawialiśmy o życiu, o śmierci. Mówił, że nigdy nie wiadomo, kto kogo tam będzie witał. A przecież on był dużo młodszy ode mnie. Jednak to nasze ostatnie spotkanie było jakieś inne. Miał takie smutne oczy... 56 lat to nie czas na umieranie. Wszyscy jesteśmy wstrząśnięci.

Krystyna Danilecka-Wojewódzka, prezydent Słupska: - Zbyszka zawsze będę kojarzyła jako partnera do rozmowy, który pytał, szukał odpowiedzi, a przede wszystkim słuchał drugiego człowieka, co nie zawsze, we współczesnych czasach, jest takie oczywiste. To jedna z pierwszych refleksji, jaka przychodzi mi na myśl w tej chwili. Kiedy dotarła do mnie wiadomość o tym, że Zbyszek odszedł od nas, pomyślałam - przecież niedawno widzieliśmy się na konferencji prasowej... dziś wiem, że już nie przywitamy się jak w każdy poniedziałek... Bardzo smutny dzień, bardzo przykra wiadomość, która, myślę, poruszyła nas wszystkich. Bo przecież Zbyszka znaliśmy wszyscy. Dziennikarza, który opisywał naszą rzeczywistość, autora publikacji - pamiętam nasze rozmowy o pisaniu, o tworzeniu, o tym, jak cenną wartością jest książka i zachowanie w myślach przyszłych pokoleń historii - także tej lokalnej. Bo o lokalne sprawy i historię, o pamięć ludzi, którzy budowali nasz region, Zbyszek dbał i poszukiwał faktów, wspomnień, anegdot, by nie zostały zagubione, by nie zatarły się z biegiem lat. A przecież tak się niestety dzieje. Znaliśmy człowieka, który bliski był ludziom - bliski ich problemom, słuchał, jako redaktor „Głosu Pomorza” przez 29 lat.
W I kadencji nowej, demokratycznej rady miejskiej w latach 1990-1994 oboje byliśmy radnymi; od tego czasu tematyka samorządu była Mu szczególnie bliska. Rozumiał Miasto, rozumiał reguły, jakim rządzą się procesy miejskie i samorząd. To nie są łatwe tematy - Zbyszek wygrywał doświadczeniem, umiejętnością rozumienia i ważenia różnych spraw, a także intuicją człowieka, który cenił możliwość obcowania z drugim człowiekiem. Zbyszek zawsze pamiętał o tych, którzy odeszli. Żegnał ich, wspominał... Ostatnio często widywaliśmy się podczas ceremonii pogrzebowych wspólnych znajomych lub ludzi ważnych dla naszego miasta. Dziś świadomość, że będę żegnała Jego, sprawia mi ogromną przykrość. Jestem całym sercem i myślami z Jego Bliskimi. Aniu, Mateuszu, Szymonie, współczuję Wam bardzo, ponieważ strata ukochanej osoby boli najbardziej.

Jerzy Kuzyniak, wojewoda słupski w latach 1997-98: - Zbigniewa Mareckiego pamiętam jako bardzo dobrego człowieka, bardzo zaangażowanego w sprawy, którymi się zajmował, i bardzo dobrego dziennikarza. Pamiętam go ze spotkań,wywiadów, ale i z działalności publicznej. Z wielkim smutkiem przyjąłem wiadomość o jego śmierci. To ogromny cios.

Paweł Lisowski, starosta słupski: - Pana Redaktora poznałem w 2006 roku, gdy zostałem radnym, a później przewodniczącym Rady Gminy Kępice. Jako młody wówczas samorządowiec pierwszy raz miałem do czynienia z mediami, a pan Zbigniew miał już pozycję doświadczonego dziennikarza. Jako członek Zarządu Powiatu Słupskiego byłem rzecznikiem prasowym. Mieliśmy częste kontakty. Pan Zbigniew interesował się sprawami regionu słupskiego. Były dla niego ważne ze względów dziennikarskich, ale też żył tymi sprawami. Dzwoniliśmy do siebie czasami tak po prostu, aby porozmawiać, wyrazić opinie na jakiś temat. Niedawno - po wyborach prezydenckich. Ostatnio widzieliśmy się na kolacji w programie Magdy Gessler. To nie wiek na umieranie. Nikt się nie spodziewał tak smutnej wiadomości. Tych rozmów będzie mi bardzo brakowało. Wyrazy współczucia dla rodziny i redakcji.

Jan Czechowicz, prezes SIPH w latach 2011–2019, właściciel firmy Plasmet Czechowicz Sp.j.: - Informacja o śmierci redaktora Mareckiego bardzo mną wstrząsnęła. Szok i niedowierzanie… Nie zapomnę naszych długich rozmów o Izbie, o przedsiębiorczości w naszym regionie, o problemach słupskich przedsiębiorców, o możliwościach i perspektywach rozwoju lokalnych firm, a często też po prostu o codziennych, ludzkich sprawach. Często rozmawialiśmy w siedzibie Izby, w redakcji "Głosu”, nierzadko również telefonicznie, nawet po godzinach pracy.  Zawsze żywo interesował się sprawami Izby, uczestniczył we wszystkich naszych ważnych wydarzeniach, chętnie o nich pisał. Miał w Izbie swoje stałe miejsce, swoje krzesło. Dzisiaj stoi puste i niestety tę pustkę trudno będzie wypełnić. Pozostawił po sobie nie tylko to puste krzesło, ale również ogromny smutek i żal. Jego śmierć to niewątpliwie nieoceniona strata dla nas - przedsiębiorców, ale także dla Słupska i całego naszego regionu.

Puste miejsce w autokarze

Leszek Kuliński, wójt gminy Kobylnica: - To dla mnie szok. Znaliśmy się od 30 lat. Współpracowaliśmy przy wielu ciekawych inicjatywach. Zbyszek pracował nad kolejną książką dla gminy Kobylnica. Był wspaniałym człowiekiem, który starał się jednoczyć, a nie konfliktować ludzi. Dla mnie to wielka strata.

Marian Boratyński, prezes Towarzystwa Przyjaciół Wilna i Grodna: - Znaliśmy się od wielu lat. Zainteresował się szkółką piłkarską Cieślików, którą prowadziłem. Bardzo dużo pisał o Towarzystwie, naszych dorocznych imprezach Kaziuków nad Słupią. Wiele czasu poświęcał dzieciom z domu dziecka w Wilnie. Zaangażowany, dobry, rzetelny dziennikarz, który z sercem podchodził do tematów. Był dziennikarzem z krwi i kości. W tym roku miał z nami jechać na wycieczkę do Wilna, bo chciał opisać, jak słupscy kresowiacy zwiedzają i przeżywają pobyt w swoim rodzinnym mieście. Niestety, jego miejsce w autokarze będzie puste... Bardzo żałujemy, wspominamy go ciepło.

Stanisław Szukała, były przewodniczący słupskiego Zarządu Regionu NSZZ "Solidarność”: - Poznałem Zbyszka na początku lat 90., gdy jeszcze pracował w szkole. Był naszym działaczem i reprezentował nas w radzie miasta. Zawsze mieliśmy do siebie szacunek, choć nie zawsze pisał po myśli „Solidarności”. W swoich programach na gp24.pl przybliżał życie polityczne i społeczne regionu. Dzwonił do mnie i opowiadał o problemach ludzi w zakładach pracy, którzy potrzebowali naszego wsparcia. Dusza „Solidarności” została w nim na zawsze. Nie chce mi się wierzyć, że nie ma go wśród nas.

Ewa Jakubczyk, doradca podatkowy: - Wiem, że nie ma ludzi niezastąpionych, ale Pana Zbigniewa będzie brakowało bardzo. Będąc prezesem Oddziału ZNP w Słupsku, rozmawiałam z nim na wiele trudnych tematów. Miał rzadką umiejętność prowadzenia rozmów spokojnie, rzeczowo, zawsze z uśmiechem a przy tym merytorycznie. Zawsze był do wywiadów przygotowany, zresztą miał ugruntowaną wiedzę w wielu dziedzinach. Ceniłam również jego styl, zachęcałam do opublikowania zbioru jego lirycznych tekstów, ale był skromny i chyba nie doceniał swojego mistrzostwa w wyrażaniu myśli i uczuć. Jego odejście to ogromna strata. Na ręce Redaktora Naczelnego Krzysztofa Nałęcza składam Pani Annie Mareckiej oraz Redakcji Głosu Pomorza wyrazu żalu po śmierci nieodżałowanego Redaktora Zbigniewa Mareckiego.

Na biurku leżały czekoladki

Krzysztof Nałęcz, redaktor naczelny "Głosu”: - Zbigniewa Mareckiego znałem dokładnie dwa razy dłużej, niż trwa moja praca w „Głosie”. Zaczynaliśmy właściwie w tym samym czasie, choć w innych gazetach. Zbyszek zawsze był kimś w rodzaju wizytówki „Głosu”. I to się nie zmieniło, kiedy dołączyłem do zespołu. Trzeba bardzo mocno podkreślić, że „Głos” bez redaktora Mareckiego nie będzie już taki, jaki był. Spieraliśmy się, i to nawet często. O bardzo różne sprawy. Ale bez sporu, z jednolitym przekazem, trudno sobie wyobrazić tworzenie mediów. Zbyszek miał jednak coś, co niestety jest rzadkością, a co warte jest podkreślenia i uważam za bardzo cenne. Nie był w sporze nieprzejednany. Nie brakowało mu humoru i potrafił wyznać, że się mylił, co jest już podejściem co najmniej nieczęsto spotykanym. Mimo wieloletniego stażu, rozpierała go niespotykana energia. Nie obrażał się na zmiany, w tym technologiczne, które zachodzą w mediach. Do końca uczył się i dostosowywał do nowych realiów i wyzwań. To wielka sprawa i wielki wzór dla innych.

Teresa Bobowska, sekretarka w redakcji "Głosu" w latach 1989-2019: - Na odejście bliskich, bo tak mogę powiedzieć o koledze z którym przepracowałam 30 lat w jednej redakcji, nie można się przygotować. Śmierć przychodzi nie w porę - za szybko i zostawia przeogromny ból, który mogą ukoić tylko wspomnienia. A tych o Zbyszku mam mnóstwo. Do redakcji przychodził wcześnie rano. I wtedy, jeszcze przed kolegium redakcyjnym, odbywały się nasze rozmowy na wszystkie tematy świata. Wiedziałam, że nosi się z zamiarem zrobienia nowej elewacji, ale mówił - wiesz górka (oszczędności) nie wytrzyma tego wydatku. Elewacja zrobiona, poradził sobie bo miał przy sobie dobrych mądrych doradców - żonę Anię i synów Mateusza i Szymona. Tak też było z kupnem nowego samochodu. Pytam, no to kiedy kupujesz, jaka decyzja? A Zbyszek na to, Anka chce inny, chłopaki inny, a ja jeszcze inny. No, to masz problem. Ale dogadali się, jak zawsze.

Magdalena Olechnowicz, dziennikarka "Głosu": - Ze Zbychem lubiłam sobie porozmawiać rano, gdy jeszcze redakcja była pusta. On był niemal zawsze przede mną. O wszystkim opowiadał z wielkim przejęciem i zaangażowaniem. O swoim ogrodzie, o nowych odmianach kwiatów, które posadził, o filmie, który wczoraj obejrzał z Anką, o człowieku, którego spotkał na ulicy... Bo to właśnie człowiek był dla Niego zawsze najważniejszy. Zanim opisał kolejną historię, opowiadał nam o niej. Przeżywał każdy szczegół. Wciąż słyszę jego "a wiecie, co mi powiedział..." i tu padało imię, albo "nie uwierzycie, kogo dzisiaj spotkałem...". O zwykłych sprawach opowiadał, jakby miały decydujący wpływ na wszechświat. Wszystko go zachwycało, wszystko go dziwiło. Czasami był jak dziecko, które odkrywało świat. On odkrywał go codziennie. Rozśmieszały i bawiły go drobne rzeczy, sytuacje. Cały czas słyszę ten śmiech. Wszystkimi historiami, które usłyszał, zaraz musiał podzielić się z innymi, bo inaczej go roznosiło. Był też tym, który miał największą cierpliwość do ludzi z nas wszystkich. Czasami od razu widać, że tematu z tej historii nie będzie, a człek po prostu chce się wygadać. Do kogo go pokierować? Wszyscy u nas wiedzą, że do Zbycha. Bo mimo, że tyle codziennie miał do zrobienia, zawsze każdego czytelnika wysłuchał, a historie, które innym wydawały się nudne, dla Niego były odkrywcze i opisywał je potem tak, że chwytały za serducho. Dużo mówił o swoich synach. Duma go rozpierała. Z niecierpliwością czekał aż pojawią się synowe, kibicował każdemu związkowi, śmiał się, wyobrażając sobie, jakim kiedyś będzie dziadkiem... Wciąż słyszę ten śmiech. Ta pustka i cisza w redakcji jest nie do zniesienia. 

Monika Zacharzewska, rzeczniczka szpitala, była dziennikarka "Głosu”: - Potrafiliśmy rozmawiać o wszystkim, o rzeczach trudnych i błahych. Jeśli trzeba było, to się kłóciliśmy albo śmialiśmy. Zbyszek był bardzo pracowitym dziennikarzem i zajmował się szeroką tematyką. Miał własne zdanie, ale kiedy wiedział, że popełnił błąd, potrafił przeprosić. Na biurku leżały czekoladki.

Tytan pracy, ikona dziennikarstwa

Piotr Peichert, wydawca "Głosu”: - Kiedyś rozmawialiśmy o filmach. Zbyszek mówił, że lubi "Hair” Milosa Formana. Był zachwycony tą ekranizacją. A najbardziej sceną tańca na stole na sztywnym przyjęciu. Myślę, że w głębi duszy był takim buntownikiem.

Alek Radomski, dziennikarz "Głosu”: - Co się robi, kiedy nikt nie chce rozmawiać na kontrowersyjny temat, do kogo zadzwonić po wypowiedź, jak zdobyć do kogoś komórkę? Wiem to między innymi od Zbyszka. Nie tylko to, również, że rodzina to temat numer jeden. Zbyszek opowiadał o wspólnych planach podróżniczych i z dumą dzielił się dokonaniami swoich synów. Zawsze pełen radości i zrozumienia dla odmienności drugiego. Właśnie ta chrześcijańska otwartość na bliźniego, to chyba najważniejsza z jego cech. Obok tytanicznej wręcz pracowitości była też solidarność, co tłumaczy jego zaangażowanie w sprawy o tematyce społecznej. W końcu tak w życiu, jak i w jego tekstach, człowiek był najważniejszy. Zbychu - do zobaczenia.

Grzegorz Hilarecki, dziennikarz "Głosu”: - Zbychu, bo tak do niego mówiliśmy, to wzór pracowitości. Jakby mógł, pracowałby cały czas, rano, w nocy, w niedzielę czy święta. Nigdy nie odmawiał pomocy. Zapamiętam go, jak wpadał do redakcji i opowiadał o sprawie, o której będzie pisał. Jakie to było dla niego ważne. I nie tylko dla niego. Jestem pewien, że przez długie jeszcze lata będziemy przyjmować w redakcji czytelników, którzy będą chcieli o swoim problemie opowiedzieć koniecznie panu Mareckiemu. Niestety, nie będzie to możliwe. Wciąż nie mogę w to uwierzyć.

Krzysztof Głowinkowski, redaktor gp24.pl: Godzina 01:05- noc po wyborach prezydenckich. Właśnie wtedy ostatni raz rozmawiałem ze Zbyszkiem przez telefon. Zbieraliśmy cząstkowe wyniki ze słupskich obwodów wyborczych. To dobrze pokazuje, jak bardzo był zaangażowany w pracę, którą wykonuje. Nie odkładał nic na później. Zbyszka zapamiętam jako człowieka z niesłychaną cierpliwością do czytelników, którzy przychodzili do niego ze swoimi problemami. Nigdy nie odmawiał. Pięknie napisała jedna z internautek gp24: Redakcja Niebios powołała Zbyszka w swoje szeregi.
Do zobaczenia Zbychu!

Marcin Barnowski, historyk, były dziennikarz "Głosu”: - W styczniu 1992 roku zacząłem pracę w "Głosie Pomorza”. Przedzielono mnie do pokoju 102, do Zbyszka. I tak zaczęła się nasza znajomość. Wiele razy wypuszczaliśmy teksty poza Słupsk, współpracując z innymi mediami. Dzięki niemu rodzina z Wielkopolski odnalazła swojego bliskiego, który został pochowany jako NN. Ale nasza praca to także bardzo miłe spotkania redakcyjne. Zwłaszcza w imieniny Zbigniewa, których w redakcji było trzech. Bardzo ciężko pracowaliśmy, ale umieliśmy się razem bawić. Redakcja była fajnym zespołem ludzi. Zapamiętam Zbyszka jako niezwykle pracowitego człowieka. Był tytanem pracy.

Marcin Kamiński, dziennikarz Radia Gdańsk, w przeszłości "Głosu”: - Zbyszka poznałem w liceum, gdy pojechał z naszą klasą jako opiekun wycieczki. Opowiadał fajne rzeczy i streszczał nam lektury. Później spotkaliśmy się w "Głosie” najpierw przy okazji rubryki Hyde Park, a potem już w redakcji. Do Zbyszka zawsze przychodzili ludzie ze swoimi problemami, które pomagał rozwiązywać. Ikona słupskiego dziennikarstwa.

Rozmowy w deszczu o ludzkiej naturze

Andrzej Watemborski, kierownik słupskiej redakcji Polskiego Radia Koszalin: - To bardzo smutna wiadomość nie tylko dla rodziny, ale i dla środowiska dziennikarskiego. Zbyszek Marecki był nie tylko dziennikarzem "Głosu Pomorza". Miał także epizod we współpracy z Radem Koszalin. Wygłaszał felietony i komentarze. Gościliśmy go wielokrotnie na naszej antenie. Dla mnie jest to szczególnie przykra wiadomość, bowiem łączyła nas, nie tylko praca dziennikarska, ale także wieloletnia znajomość prywatna. Poznaliśmy się na studiach w Poznaniu na Uniwersytecie Adama Mickiewicza. Zbyszek, tak jak jego żona, studiował polonistykę. Mieszkaliśmy w jednym akademiku. Ta znajomość zaowocowała w Słupsku wspólnymi spotkaniami, biesiadami, bo z Anią Marecką pracowałem w "Gońcu Pomorskim" i utrzymywaliśmy nie tylko zawodowe, ale i towarzyskie kontakty. Zbyszek pochodził spod Jarocina i wielokrotnie napomykał, że chciałby wrócić w rodzinne strony. Był takim patriotycznie nastawionym Wielkopolaninem. To był bardzo solidny, pracowity człowiek. Ostatnio doktoryzował się, pisał książki, artykuły naukowe. Taki trochę człowiek orkiestra. Zapewne miał jeszcze sporo planów, bo był w kwiecie swojego zawodowego życia. Zapamiętam go z droczenia się na łamach "Głosu Pomorza" z żoną Anią w cyklu "BABA swoje, DZIAD swoje" – bardzo dowcipnie, lekko pisane artykuły, chociaż oczywiście był autorem wielu reportaży i bardzo poważnych spraw dotykał w swoim życiu dziennikarskim.

Marcin Wójcik, dziennikarz "Głosu": - Mam najkrótszy staż w redakcji "Głosu", ale gdy dołączałem do zespołu w 2017 roku jeszcze jako student, wiedziałem już, jak znaczącą postacią w środowisku dziennikarskim jest Zbigniew Marecki. Nigdy jednak nie wykorzystywał swojej pozycji, był zawsze serdeczny dla każdego, pełen wyrozumiałości i szacunku. Jako starszy kolega zawsze służył radą, fachową pomocą i - co ważne - współpracując nigdy nie pozwolił mi odczuć, że dzieli nas różnica doświadczeń zawodowych, czy życiowych. Lubiłem słuchać, jak wspominał rozmaite zdarzenia sprzed lat, najczęściej związane z jego pracą dziennikarską. Opowieści Zbyszka były pełne humoru i życiowej mądrości. Równie miło się dyskutowało, a jego obserwacje zawsze były trafne i inspirujące. W pamięć szczególnie zapadła mi rozmowa w samochodzie, gdy wracaliśmy w deszczu po realizacji materiału dotyczącego ulewy. Rzadko tak dobrze rozmawia się o ludzkiej naturze, o zmienności punktów widzenia. Był człowiekiem pozytywnie nastawionym do innych, słuchał z uwagą i przede wszystkim zawsze szczerze i często się uśmiechał. Takim go zapamiętam. 

Bogumiła Rzeczkowska, dziennikarka "Głosu": - A z moich oczu wciąż łzy spadają, gdy układam w jedno wspomnienie tyle dobrych słów wypowiedzianych o Tobie przez tak wielu ludzi. Najbardziej pamiętam Twój śmiech. Głośny, szczery, przyjacielski. Zaangażowanie, gdy należało się czemuś przeciwstawić. Pamiętam kolejkę czytelników, która ustawiała się do Ciebie w oczekiwaniu pomocy. I maila, którego przysłałeś tuż przed urlopem po planówce, że jeszcze jeden temat musimy koniecznie zrobić. I cóż, wylogowałeś się za wcześnie, bo tyle jeszcze ludzkich dramatów i zwyczajnych historii miałeś do opisania. Z tych artykułów, którymi jednym pomagałeś, innych inspirowałeś do myślenia, kolejnych zmuszałeś do działania, mogłyby powstać setki książek. Twoja Księga Życia już zamknięta. Jeśli spotkasz na swojej drodze jakąś zabłąkaną duszę, którą męczą nie do końca załatwione ziemskie sprawy, podeślij nam temat. Bez Ciebie nasza redakcja już nigdy nie będzie taka sama.

Wojciech Frelichowski, dziennikarz "Głosu": - Zbycha znałem od ponad 25 lat. Wtedy ja wkraczałem do zawodu dziennikarza, On już był dziennikarzem z dorobkiem. Wiele się od niego nauczyłem, poznałem wielu ludzi, nawiązałem ciekawe kontakty. Był nieoceniony jeśli chodzi o wiedzę na temat samorządu i spraw lokalnych. Przy Jego biurku często widziałem wielu ludzi, czytelników, którzy zgłaszali się z różnymi problemami. Podziwiałem go za uwagę i cierpliwość z jakimi słuchał swoich czytelników. A także za ambicję, pisał książki, doktoryzował się. Fajnie było z nim pożartować, ale także pospierać się. I to wiele razy On mnie przekonał. Miał dar do wynajdywania ludzi ciekawych, wartych zaprezentowania na łamach "Głosu". Ale Zbychu był przede wszystkim niezwykle pracowity. Od strony Jego biurka słuchać było albo stukanie w klawiaturę komputera, albo Jego głos, kiedy z kimś rozmawiał - osobiście lub przez telefon. Teraz przy Jego biurku zapadła cisza... O wiele za wcześnie.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza