Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Złamała nogę, umarła na sepsę w słupskim szpitalu

Fot. archiwum
Mąż zmarłej kobiety chce dochodzić sprawiedliwości
Mąż zmarłej kobiety chce dochodzić sprawiedliwości Fot. archiwum
Tadeusz Sikorski ze Słupska chce, by ktoś niezależny zbadał działania lekarzy ze słupskiego szpitala: - Żona trafiła tu ze złamaną nogą. Po tygodniu leczenia umarła.

Mężczyźnie, który przyszedł do naszej redakcji, drżała broda. Był wzruszony i poruszony. Z żoną przeżyli razem 42 lata. Byli zżyci. Pan Tadeusz podkreśla, że nic nie wskazywało na to, że małżonka tak szybko go
opuści.

- W sobotę, 18 września, po prostu gotowała obiad. Nagle poślizgnęła się w kuchni i upadła. Na lewe biodro. Doszło do złamania, więc wezwaliśmy pogotowie. W życiu nie spodziewałem się, że to się tak
skończy - opowiada mężczyzna.

Od tego momentu mąż każdy dzień spędzał w szpitalu.Już w niedzielę na oddziale ortopedycznym przeprowadzono operację biodra pani Jadwigi. - Trwała cztery godziny. Zakończyła się sukcesem. Mamy z córką dokumenty lekarskie, w których zapisano jednoznacznie: "bez powikłań" - opowiada pan Tadeusz, na co dzień pracownik słupskiego archiwum.

Leczenie pooperacyjne komplikował jednak fakt, że kobieta chorowała na nerki. To powodowało konieczność przewożenia zoperowanej pacjentki na dializy. To właśnie te transporty, zdaniem męża zmarłej, mogły przyczynić się do zgonu. - Przewozili ją w poniedziałek, w środę i w piątek. Przenosili na jakimś prześcieradle i na komendę opuszczali. Wskutek takiego przerzucania rana żony ciągle na nowo
krwawiła - mówi wdowiec drżącym głosem. - Dopiero w piątek przestali ją tak przerzucać z oddziału na oddział. Zostawili ją na nefrologii, ale jej stan był już tak zły, że dosłownie po kilku godzinach, już w sobotę zmarła.

Jadwiga Sikorska odeszła 25 września w wieku 71 lat. Jako przyczyny zgonu podano "układowe zapalenie naczyń" i "sepsę".
- Mam żal do lekarzy, że nienależycie zabezpieczają takie osoby. Żona po operacji świetnie się czuła. Powinni od razu zrobić wszystko, by zapobiec sepsie - mówi T. Sikorski.

Ryszard Stus, dyrektor słupskiego szpitala, o sprawie dowiedział się od nas. - Sepsa była, jest i będzie. Chodzi o to, żeby występowała jak najrzadziej i u nas na 40 tysięcy pacjentów leczonych stacjonarnie
są to rzadkie przypadki - stwierdził. - Niestety, pacjenci po operacji i do tego dializowani to podwyższone
ryzyko. A gdy już sepsa nastąpi, szanse wyleczenia są małe. Dyrektor zapowiedział, że poleci zbadać przypadek zmarłej żony T. Sikorskiego, jak tylko otrzyma stosowny wniosek.

- Żałuję, że nie mogłem z nią być, gdy umierała. W nocy z piątku na sobotę dzwoniliśmy do szpitala. Pielęgniarka powiedziała, że żona czuje się dobrze i że wypiła dużo wody. Zaledwie pół godziny później zadzwoniła z informacją, że żona nie żyje. To umierała tak szybko? Mogli przecież powiedzieć... - żali się
Sikorski.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza