Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zwłoki w wersalce. Policja szuka tropu

Zbigniew Marecki
Dramatyczny incydent z udziałem dwu słupszczan planujących przewiezienie trupa pociągiem wstrząsnął Polską.
Dramatyczny incydent z udziałem dwu słupszczan planujących przewiezienie trupa pociągiem wstrząsnął Polską. Łukasz Capar
Dramatyczny incydent z udziałem dwóch słupszczan planujących przewiezienie trupa pociągiem wstrząsnął Polską. Pisano o tym w USA i Australii. Nadal jednak nie wiadomo, jaki cel przyświecał dwóm desperatom.

Według prokuratury sekcja potwierdziła, że 59-letni R.N. zmarł co najmniej tydzień przed minionym czwartkiem w naturalny sposób. Jego ciało dwóch słupszczan (23--latek i 40-latek) próbowało wywieźć w wersalce w wagonie Szybkiej Kolei Miejskiej do Gdańska. Podczas załadunku mebla do wagonu ukryte w nim zwłoki wypadły wprost na peron. Zszokowani podróżni i kolejarze wezwali policję.

Jednego z mężczyzn ujęto od razu. Drugiego, młodszego, schwytano po krótkiej pogoni.

Wczoraj przesłuchiwano obu osobników. Na przemian płakali i plątali się w zeznaniach. Prokuratura nie chce jeszcze ujawniać, co powiedzieli. Podobno zeznania te są zbyt absurdalne, irracjonalne, ale przede wszystkim niespójne. Obaj bohaterowie zajścia przedstawiali zdarzenia wręcz zupełnie inaczej.

- Mogę tylko tyle powiedzieć, że na razie nie ma podstaw, aby mężczyznom postawić jakiekolwiek zarzuty - mówi prokurator Dariusz Iwanowicz z Prokuratury Rejonowej w Słupsku.

- Wiemy, że zmarły mieszkał sam. W jego mieszkaniu znaleźliśmy drugą część mebla, w którym transportowano zwłoki. Nie było natomiast żadnych śladów bójki i przemocy. Ustaliliśmy także, że dwaj mężczyźni, którzy próbowali wywieźć ciało, nie byli krewnymi zmarłego

Obaj mężczyźni są bezrobotni. Starszy był karany za drobne przewinienia - małe kradzieże i jazdę bez biletu. Bywał w redakcji "Głosu" z interwencjami. Rzekomo był szykanowany. Popijał, ale pracował też jako wolontariusz w środowiskach patologicznych. Tak trafił do domu nieżyjącego R.N., mężczyzny mocno zadłużonego, potężnie już pijącego. Mieszkanie N. przy ulicy Mochnackiego w Słupsku było miejscem spotkań wielu osób. Sąsiedzi twierdzą, że właściciel od dawna nie kontrolował już, kto przebywa w jego mieszkaniu.

Być może jest to trop. Śmierć właściciela dla kilku osób oznaczała szybką wyprowadzkę z wygodnego, sporego lokalu w zadbanej okolicy. To jednak tylko spekulacje. Widywano tu nawet handlujących papierosami obcokrajowców, którzy zatrzymywali się na nocleg. Pijatykom nie było końca. Sąsiedzi nic podejrzanego w zasadzie nie widzieli. Do wczoraj nawet nie kojarzyli sąsiada z incydentem na peronie. - Dwa tygodnie temu usłyszałem nocą straszny jęk - mówi jeden z sąsiadów.

- Wówczas niczego nie podejrzewałem. Teraz dopiero to skojarzyłem. - Pan N. zostawił u mnie półtora roku temu buty do naprawy. Nie odebrał, bo nie miał czym zapłacić - mówi "Głosowi" pobliski szewc.

Policja bardzo mocno badała wczoraj piwnicę w budynku, w którym mieszkał R.N. Niewykluczone więc, że ciało zmarłego, po zgonie, trafiło na jakiś czas właśnie tam.

Tymczasem wczoraj o szokującej słupskiej historii informowały niemal wszystkie media ogólnopolskie. Za PAP-em podała w świat tę informację Agence France Presse. Czytaliśmy więc o słupskich desperatach z wersalką w mediach m.in. w USA, Australii, Belgii i Niemczech.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza