MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Biała skóra, czarne serce

Piotr Polechoński
Recenzja filmu "8 Mila"

Nie trzeba być bokserem, aby z zainteresowaniem oglądać bokserskie walki - głosi mądre powiedzenie. Prawda ta jest tak uniwersalna, że mówi o wielu odcieniach życia. Choćby o hip-hopie. Muzycznym stylu, który - choć obcy jest mojej wrażliwości - to zarazem przyciąga prawdą i pasją bijącą z młodych-gniewnych twarzy. "8. Mila", debiutancki film Eminema (białego króla światowego hip-hopu) jest dokładanie taki, jak muzyka o której opowiada. Prawdziwy, gwałtowny, a przede wszystkim przejmująco smutny. I wcale nie poprawia nastroju fakt, że głównemu bohaterowi w końcu udaje się wyrwać z rzeczywistości, która go dzień po dniu niszczy. Bo przygnębia świat, który zostawił za sobą.
8. Mila to nazwa ulicy w Detroit oddzielającej część miejską - czarną od części białej - podmiejskiej. Na tym pograniczu żyje Jimmy Smith, dla przyjaciół "Królik" (naprawdę przyzwoita rola Eminema). I nie jest to za wesołe życie. Przemysłowa dzielnica, fabryki, dymy, szarość. Poznajemy go, gdy pracuje w pizzerii. Nie za długo zresztą, bo zaraz zostaje zwolniony. Trafia do jednej z fabryk. Mieszka z matką (alkoholiczką) i młodszą o kilkanaście lat siostrą. Na dodatek jego dziewczynie coraz bardziej podobają się jego koledzy (zdradza go na prawo i lewo). "Królik" się jednak nie poddaje, bo ma powołanie. Składa rapowe rymy, gdzie tylko może. W autobusie, starym samochodzie, na ulicy. Słyszy muzykę wszędzie i coraz głośniej. Wie, że w końcu nadejdzie dzień, gdy zacznie krzyczeć. Z całych sił i prosto w twarz całemu światu. Nie ma też złudzeń, że będzie to łatwe. Biała gwiazda hip-hopu? Ciężko będzie przebić białą pięścią czarny mur...
Największą zaletą "8. Mili" jest fakt, że pokazuje źródła hip-hopu. Nie skupia się wyłącznie na samej muzyce (której jest bardzo dużo), ale zstępuje jak najniżej. Tam, gdzie każdy dzień jest taki sam jak poprzedni, a praca to katorga wypełniająca całe życie. Pod warunkiem oczywiście, że się ją ma. Jak rzadko kiedy widzimy też, co znaczy być czarnym w USA. Słynny sen Martina Lutrea Kinga - o równym traktowaniu wszystkich obywateli Ameryki - nie spełnił się do końca. Młodzi Murzyni w swoich gettach nie mają złudzeń, że los zafunduje im coś więcej oprócz ponurego miejsca w którym żyją. Szanse na wyrwanie się stąd może dać im tylko muzyka. Ich muzyka. Dlatego tak nieufnie z początku przyjmują w swój krąg "białasa", który mówi, że czuje to samo co oni. Szybko się okazuje, że kolor skóry jest nieistotny. Najważniejsze, aby serce było czarne.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza