MKTG SR - pasek na kartach artykułów

"Człowiek w ogniu"

Piotr Polechoński
Czas poświęcony zemście to czas spędzony w piekle" - mówi sycylijskie przysłowie. "Człowiek w ogniu" to jego filmowa ilustracja. Dawno na naszych ekranach nie było obrazu, w którym granica pomiędzy przemocą popełnianą w imię dobra, a przemocą w imię zła, byłaby tak cienka i praktycznie niezauważalna.

Główny bohater tak często ją przekracza, że w końcu sam już nie wie, po której jest stronie. Jedyne światło w tej ciemności przemocy i krwi to porwana dziewczynka, której życie próbuje on uratować. Aby tego dokonać musi przejść przez piekło zabijania. Gdyby Tony Scott, reżyser "Człowieka w ogniu", skupił się wyłącznie na wątku przeistoczenia się uczciwego człowieka w wypalonego mordercę, powstałby film niezwykle interesujący. Niestety, Scottowi najwyraźniej zabrakło odwagi i zatrzymał się w pół drogi. Dlatego zamiast niejednoznacznego kina sensacyjnego oglądamy wyłącznie krwawą jatkę i takie nagromadzenie przemocy, że aż mdli. Zaś wszelkie próby nadania tej rzeźni jakiegoś głębszego sensu są tak naiwne i sztuczne, że tylko wzmacniają bardzo niebezpieczny komunikat płynący z ekranu: zabijaj jak najwięcej złych ludzi, bo świat będzie wtedy lepszy.
Akcja dzieje się w Meksyku, który to kraj ogarnia fala porwań dla okupu. Bogaci mieszkańcy wpadają w panikę i w pośpiechu wynajmują profesjonalnych ochroniarzy. Jeden z nich to John Creasy, wieloletni pracownik CIA, który strzec ma kilkunastoletniej córki przemysłowca. Jednak popełnia on błąd i jego podopieczna znika. Ochroniarz rusza na ratunek obiecując śmierć każdemu, kto brał udział w jej porwaniu...
Bez wątpienia "Człowiek w ogniu" to film sprawnie zrealizowany, z dobrymi scenami pościgów, strzelanin i bijatyk. Inna fajna sprawa to ukazanie relacji dorosłego mężczyzny z małą dziewczynką. W dobie atakujących zewsząd pedofilskich skandali przedstawienie tak zdrowej - i pięknej - przyjaźni przypomina, że nie każdy dorosły przytulający dziecko to potencjalne zagrożenie. Szkoda tylko, że tych plusów jest tak niewiele. Film Scotta to porażka i to na własne życzenie. Reżyser, dysponując świetną obsadą i przyzwoitą historią nie zrobił nic, aby stworzyć coś, czego przez długi czas byśmy nie mogli zapomnieć. "Człowiek w ogniu" to hollywoodzka sztampa, która od innych hollywoodzkich sztamp odróżnia się tylko wyjątkową brutalnością. I niczym więcej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza