MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Dzieci niechciane

Zbigniew Marecki
Kiedyś podrzutki znajdowano w na progu kościoła, przed klasztorną furtą albo w przedsionkach domów bogatych ludzi. Teraz można pójść do szpitala i tam zostawić świeżo narodzone dziecko. Niektóre kobiety tak robią. W Słupsku ostatnio trzy pod rząd

Przebacz, Beatko

Przebacz, Beatko

Jadwiga ma 39 lat. Jeszcze pięć lat temu pracowała w jednej ze słupskich fabryk. Mąż jest kierowcą. Ma własną ciężarówkę. Świadczy usługi przewozowe. Gdy się poznali, mieli wielkie plany. Od razu chcieli mieć kilkoro dzieci. Dwunastoletni Paweł i sześcioletnia Ulka byli dziećmi ze wszech miar oczekiwanymi.
- Myślałam jeszcze o trzecim dziecku, ale gdy poszłam na bezrobocie, zdałam sobie sprawę, że więcej dzieci nie wychowamy.
Z jednej pensji i tak trudno nas wszystkich wyżywić, nie wspominając już o utrzymaniu mieszkania
i ciężarówki, z której wszyscy żyjemy. Dlatego powiedziałam mężowi, że więcej dzieci nie będzie. Nie protestował, a ja zaczęłam brać pigułki - opowiada Jadwiga.
Swój plan realizowała długo. I pewnie byłaby konsekwentna, gdyby nie kilka dni odprężenia i totalnego wyluzowania podczas krótkich wakacji u rodziny na wsi. Gdy zdała sobie sprawę, że jest w ciąży, kończył się już drugi miesiąc.
- Coś podejrzewałam, bo ustała miesiączka, ale myślałam, że to ze stresu, bo mąż akurat złamał nogę i przez dwa miesiące robiłam, co mogłam, abyśmy mieli z czego żyć. Ciąża mnie kompletnie zaskoczyła - wspomina Jadwiga.
Płakała parę nocy. Biegała, skakała z mebli, stosowała napar z malin. Myślała, że tymi domowymi sposobami pozbędzie się dziecka. Była bliska szaleństwa.
- W głowie jednak wciąż kołatała mi się myśl, że chcę je po prostu zabić. Tego nie mogłam znieść. Widziałam się już w piekielnych płomieniach jako wyrodna matka - dodaje. W końcu zdecydowała się iść do spowiedzi. W konfesjonale opowiedziała wszystko, co leżało jej na duszy. Myślała, że umrze ze wstydu, ale w końcu powiedziała, że nie chce tego dziecka. Ksiądz dokładnie ją o wszystko wypytał.
- To się zdarza, ale nie musisz robić nic strasznego. Pamiętaj, na świecie jest wielu dobrych ludzi, którzy pragną dziecka, a nie mogą go mieć. Możesz ich uszczęśliwić - powiedział w końcu.
Gdy wyszła z kościoła, była pewna, że właśnie tak zrobi. Powiedziała o wszystkim mężowi. Płakał z nią, ale zgodził się, bo ciężarówka akurat kompletnie wysiadła, a on nie mógł znaleźć stałej pracy. Postanowili, że Jadwiga wyjedzie do znajomej w Wielkopolsce, aby tam urodzić i zostawić dziecko.
- To było straszne. Im bardziej czułam ruchy dziecka, tym bardziej było mi wobec niego głupio. Nie chciałam o nim rozmawiać. W szpitalu powiedziałam, że je zostawiam. Wiem, że to była dziewczynka. Nie chciałam jej oglądać. Jeszcze przed powrotem do domu, w ośrodku adopcyjnym zrzekłam się wszystkich praw i wróciłam do swoich dzieci w Słupsku - relacjonuje.
Stara się o małej nie myśleć. Wie, że ma już nową rodzinę. - Będzie w niej szczęśliwa. Ci państwo już adoptowali jedno dziecko. Bardzo je kochają. Drugie na pewno też będą z całych sił kochać - usłyszała od pani z ośrodka adopcyjnego.
Mimo to, gdy idzie ulicą i mija matki z wózkami, to coś jej serce ściska. W duchu nazwała małą Beatą. Czasem, gdy w nocy nie może spać, prosi ją o przebaczenie.
Zbigniew Marecki

Ps. Imię bohaterki i niektóre realia zostały zmienione.

To nie jest rozpowszechnione zjawisko. Rocznie na 1700-1800 porodów w naszym szpitalu na taki krok decyduje się 7 do 10 matek. Ta proporcja nie zmienia się od lat - mówi Małgorzata Różańska, ordynator oddziału noworodków w słupskim szpitalu.
Nie wracają
Zwykle zachowują się podobnie. Są milczące. Nie chcą oglądać dziecka. Szybko, bo już w pierwszej albo drugiej dobie po porodzie wychodzą ze szpitala, zostawiając jedynie oświadczenie o zrzeczeniu się praw rodzicielskich i przekazaniu dziecka do adopcji oraz dane personalne i adres, aby mogły się z nimi skontaktować pracownice ośrodka adopcyjnego i sąd rodzinny.
- To zrozumiałe, że matki, które decydują się na przekazanie dziecka do adopcji, nie chcą z nim nawiązywać więzi. Czasem jednak bywa inaczej. Niekiedy je przytulają i karmią piersią, aż do momentu wyjścia ze szpitala. Kilka udało mi się przekonać do zmiany decyzji, ale w mojej praktyce nie zdarzyło się, aby matki oddające dzieci do adopcji zmieniały decyzje i wracały po nie, choć zgodnie z prawem mogą to zrobić przez 6 tygodni po porodzie, bo tak długo trwa okres ochronny nad matką, która ma prawo do załamania, depresji i emocjonalnego rozchwiania - wyjaśnia pani ordynator Różańska, od 9 lat pracująca na oddziale noworodków.
Miejscowe i przyjezdne
W słupskim szpitalu matki, które oddają dzieci do adopcji, pochodzą z różnych miejsc. Część mieszka w Słupsku albo najbliższej okolicy. Są też takie, które przyjeżdżają z innych terenów - szeroko rozumianego Pomorza, a nawet z południa Polski.
- Nie wypytujemy ich o przyczyny podejmowanych decyzji. Nie mamy do tego prawa. Czasem jednak same chcą mówić, choć raczej zwięźle i półsłówkami. Powody się powtarzają: brak pracy, środków na życie, mieszkania albo pomocy rodziny. Nie wiem, czy to zawsze prawda, ale musimy matkom wierzyć na słowo - dodaje pani ordynator.
Zauważyła jednak, że obecnie coraz częściej na oddanie dziecka do adopcji decydują się matki rodzące trzecie, czwarte, a czasem i piąte dziecko. Rzadziej rodzą i oddają dziecko bardzo młode dziewczyny, które zaszły w ciążę po szybkiej inicjacji seksualnej.
- Oczywiście zdarzają się przypadki patologiczne. Kobiety, które oddają do adopcji kilkoro dzieci, których ojcami są różni mężczyźni. To najczęściej jednak wiąże się z alkoholizmem i brakiem jakiejkolwiek odpowiedzialności - uważa pani ordynator. Odnosi jednak wrażenie, że coraz częściej na decyzje matek ma wpływ ich bardzo trudna sytuacja materialna.
- Takie postawy można oceniać różnie, bo zerwanie więzi z dzieckiem normalnej kobiecie wydaje się niemożliwe, ale aby sprawiedliwie osądzić taki krok, trzeba by się znaleźć w położeniu matki, która decyduje się na niego - twierdzi pani ordynator. - Z drugiej strony należy docenić ich odwagę, bo przecież one zwykle toczą wewnętrzną walkę i muszą dokonywać ostatecznych wyborów typu dawanie życia albo zabijanie. Dobrze się dzieje, gdy zwycięża w nich przekonanie, że mogą kogoś uszczęśliwić swoim dzieckiem. Gorzej, gdy ze strachu duszą je i wyrzucają do śmietnika. Na szczęście tych ostatnich przypadków zbyt wiele nie ma.
Nowi rodzice
nie spotykają matki
W szpitalu na Zaspie w Gdańsku oddawany do adopcji maluch przebywa tam przez sześć tygodni, bo zdarzały się przypadki powrotu matek. W Słupsku już nawet po 7-10 dniach trafia do tymczasowej rodziny zastępczej, którą ze swojej listy wybiera ośrodek adopcyjny. Wszystko zależy od tempa rozpatrywania spraw przez sąd rodzinny. Najdłużej 3-4 tygodnie.
- Nowi rodzice przychodzą do nas już po opuszczeniu szpitala przez matkę biologiczną. Nie było jeszcze przypadku, aby doszło do ich spotkania. Najpierw poznają dziecko, zaprzyjaźniają się z nami i przechodzą krótki kurs opieki nad niemowlęciem. Odpowiadamy na wszystkie ich pytania. W końcu po uzyskaniu postanowienia sądowego zabierają dziecko do domu. Dopiero po 6 tygodniach mogą rozpocząć starania o adopcję pełną. Często informują nas o postępach w procedurze prawnej i rozwoju dziecka. Wtedy czujemy się jak rodzina. To jest bardzo miłe - opowiada pani ordynator.
Nie wszystkie dzieci jednak znajdują rodziny zastępcze. Kłopot mają te, które się rodzą z ciężkimi chorobami wrodzonymi. W Polsce bowiem rodzice zastępczy niechętnie adoptują takie dzieci. Dlatego zwykle ze szpitala trafiają do domu małego dziecka. Z regionu słupskiego takie dzieci przewozi się do Domu Małego Dziecka w Lęborku. Wtedy rozwiązaniem bywa adopcja zagraniczna.
Inkubatora
nie wystawiają
W niektórych szpitalach przed oddziałem noworodków wystawia się inkubatory, aby matki, które chcą anonimowo oddać dziecko, mogły je tam zostawić. W Słupsku takiego rozwiązania nie wprowadzono.
- Mam zbyt mało inkubatorów, a poza tym nie sądzę, aby była taka potrzeba - uważa pani ordynator.
Z rozmów z lekarzami wynika jednak, że niechcianych ciąż może przybywać, bo antykoncepcja kosztuje i wciąż drożeje. Z drugiej zaś strony propagowany przez młodzieżowe wydawnictwa styl życia lansuje modę na szybkie i do końca konsumowane związki uczuciowe, które wcale nie muszą się tak kończyć jak w filmach.
Zbigniew Marecki

Jak się przeprowadza adopcję?

Tradycyjnie rozumianych podrzutków obecnie już prawie nie ma. Tylko sporadycznie - jak niedawno w Szczecinie i Gdańsku - matka zostawia gdzieś dziecko i znika. Dzieci urodzone w szpitalu od razu mają metryki.
- Od strony prawnej człowieka stwarza się u nas, bo do urzędów stanu cywilnego trafiają dokumenty ze szpitala i w porozumieniu z ośrodkiem adopcyjnym wystawiamy akt urodzenia. USC wystawia akt urodzenia z mocy prawa także wtedy, gdy rodzice zabierają dziecko ze szpitala, a potem zaniedbują załatwienie spraw formalnych. Może się zdarzyć, że dzieci mają inne imię w akcie urodzenia, a innym posługuje się rodzina.
Gdy dziecko posiada akt urodzenia, może rozpocząć się proces powierzenia nowej rodzinie pieczy nad nim lub przekazania go do adopcji. Ostateczne decyzje podejmuje sąd rodzinny.

- W ciągu roku bierzemy udział najwyżej w kilkunastu sprawach adopcji dzieci oddawanych przez rodziców - mówi Halina Malec z Ośrodka Adopcyjno-Opiekuńczego w Słupsku. Według niej na ten krok decydują się głównie kobiety z biednych rodzin. Procedura jest prosta, gdy na
adopcję decyduje się bliska rodzina. Wtedy przygotowania można rozpocząć jeszcze przed narodzinami dziecka, ale to rzadkość. Częściej na adopcję decydują się ludzie obcy w stosunku do dziecka. Są zawsze dokładnie sprawdzani przez Ośrodek. Obecnie w Słupsku na adopcję czeka 10 rodzin.
- Adopcja zagraniczna rzeczywiście dotyczy dzieci z poważnymi schorzeniami. Coraz częściej w grę wchodzi adopcja całego rodzeństwa i to nawet dzieci starszych. Przeprowadzają ją jednak ośrodki posiadające specjalne uprawnienia, a los dziecka jest kontrolowany - dodaje H. Malec. (maz)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza