Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dzieje rodziny Olik i Gliszczyńskich na Pomorzu

Wioletta Gliszczyńska [email protected]
Zdjęcie z młodości Marty Gliszczyńskiej, która trzyma na rękach swojego pierwszego syna Henryka.
Zdjęcie z młodości Marty Gliszczyńskiej, która trzyma na rękach swojego pierwszego syna Henryka. Archiwum
II miejsce w konkursie Akademii Pomorskiej Do budzenia nastrojów antyhitlerowskich wśród Kaszubów i robotników przymusowych w decydującym stopniu przyczyniła się konspiracyjna propaganda polska, skierowana na te ziemie.

Na teren między innymi powiatu bytowskiego napływały ulotki i pisma, w których była mowa o bliskiej klęsce Niemiec oraz powrocie ziemi piastowskich do Macierzy.
Hanna Olik

Prezentujemy pracę laureatek II miejsca w Konkursie Historycznym, zorganizowanym przez Akademię Pomorską w Słupsku. Praca opisuje dzieje dwóch rodzin - Olik i Gliszczyńskich.

Dzieje rodziny Olik
Moi dziadkowie, Jadwiga i Albin Olik od urodzenia mieszkali na terenie Kaszub. Dziadek urodził się w 1926 roku w Wojsku, babcia w 1930 roku w Ostrowitem. Przodek babci, Thimm, był młynarzem sprowadzonym do Polski po I wojnie światowej. Przodkowie babci pochodzili z Islandii.

Rodzice Albina, Marcin i Marianna z d. Tyborczyk posiadali duże gospodarstwo rolne w Wojsku. Byli tak zwanymi gburami, zamożnymi gospodarzami. Oprócz tego Marcin był dróżnikiem. Marianna była kobietą stosunkowo wykształconą, a w okresie międzywojennym większość osób żyjących na wsi była analfabetami.

Marcin Kruger i Anastazja z domu Marquard, rodzice Jadwigi, również byli majętnymi gospodarzami. Ich majątek mieścił się w Ostrowitem.W czasie młodości dziadków ich okolice rodzinne należały do pogranicza niemieckiego. Ludność zamieszkująca powiat bytowski (w tym Ostrowite i Wojsk) w czasie wojny była uważana przez hitlerowców za obywateli niemieckich. Byli oni traktowani trochę łagodniej niż pozostali Polacy sprowadzeni z Generalnego Gubernatorstwa oraz ziem wcielonych.

Autochtoni zachowali większość praw przysługujących obywatelom Rzeszy. Mieli prawo do swobodnego poruszania się, posiadania radioodbiorników, środków lokomocji, a co najważniejsze nie obowiązywało ich, jako obywateli Rzeszy, przymus noszenia znaku "P" na ramieniu. Hitlerowcy za pomocą tej litery znakowali Polaków. Ich sytuacja materialna była lepsza w porównaniu do innych grup Polaków.

Otrzymywali normalne przydziały żywności i innych artykułów. W zasadzie nie byli dyskryminowani pod względem wysokości zarobków, godzin pracy, świadczeń społecznych i ubezpieczeń. Mężczyźni jako obywatele niemieccy musieli służyć w wojsku, a młode kobiety były powoływane często do wojskowej służby sanitarnej. Ludność ta, według planów niemieckich, była przeznaczona do germanizacji.

Wiadomości o sytuacji w kraju pod hitlerowską okupacją uzyskiwano za pośrednictwem tych Polaków, którzy przyjeżdżali na roboty świeżo przybyłymi transportami. Także audycje radiowe informowały o walce zbrojnej narodu polskiego w kraju. Niektóre polskie rodziny przechowywały w czasie wojny polskie książki i czasopisma, których żandarmi na próżno szukali w czasie specjalnych rewizji.To właśnie pracujący na kaszubskich wsiach Polacy jako pierwsi ujawniali przed ludnością rodzimą okrucieństwa, jakich dopuszczali się hitlerowcy na okupowanych terenach polskich. Wspólna niedola stała się podstawą serdecznych wzajemnych kontaktów.

Ludność rodzima utrzymywała częste kontakty z rodakami przywiezionymi na przymusowe roboty, ponieważ z nimi mogli swobodnie rozmawiać po polsku. Treścią ich rozmów były między innymi dyskusje i wymiana wiadomości na temat sytuacji na frontach, a także gry towarzyskie, zabawy i spacery. Często śpiewali też wspólnie polskie pieśni, niekiedy nawet hymn "Jeszcze Polska nie zginęła...".

Te kontakty pozwalały łatwiej znosić upokorzenia doznawane ze strony Niemców, w których budziły one niepokój.

Kaszubi i polscy robotnicy pomagali sobie wzajemnie zdobywać żywność i inne artykułu. Wypowiedzi przyjeżdżających z frontu żołnierzy Polaków, zmuszonych do służby w Wehrmachcie, były poważną propagandą na niekorzyść Niemców. Polacy ci podawali rozmiary klęsk i strat ponoszonych przez wojsko niemieckie, o których tutejsza prasa pisała, iż były to taktyczne posunięcia hitlerowskiego dowództwa. Autochtoni przekazywali również Polakom-robotnikom wiadomości dotyczące miejscowych stosunków, gdyż wśród Niemców było wielu "szpicli".

Do budzenia nastrojów antyhitlerowskich wśród Kaszubów i robotników przymusowych w decydującym stopniu przyczyniła się konspiracyjna propaganda polska, skierowana na te ziemie. Na teren między innymi powiatu bytowskiego napływały ulotki i pisma, w których była mowa o bliskiej klęsce Niemiec oraz powrocie ziemi piastowskich do Macierzy. Upowszechnienie wiadomości niezgodnych z twierdzeniami propagandy hitlerowskiej podważało skuteczność tej propagandy, której przecież celem było izolowanie społeczeństwa od prawdy. Przeciwstawianie się oficjalnej propagandzie niemieckiej, która nie tylko przed Polakami lecz przed całym narodem niemieckim usiłowała ukryć prawdziwe oblicze faszyzmu, było ważnym odcinkiem walki narodowo-wyzwoleńczej, w której uczestniczenie było obowiązkiem wszystkich Polaków-patriotów.

Istotną rolą w budzeniu ducha polskiego odgrywała Tajna Organizacja Wojskowa "Gryf Pomorski". Wielu Polaków brało aktywny udział w działalności konspiracyjnej "Gryfa". Należały do nich głównie te osoby, które uchylały się od służby w wojsku niemieckim, bądź dezerterowały z Wehrmachtu.

Główny bohater tego działu pracy, Albin został w 1940 roku przymusowo wcielony do Wermachtu. Dziadek miał wtedy zaledwie 17 lat. Podczas walki na froncie francuskim wraz z przyjaciółmi Polakami prowadził działania dywersyjne. Sprzedawał między innymi wojskową broń i amunicję francuskim partyzantom. O tym, że hitlerowcy zorientowali się o ich działaniach dywersyjnych ostrzegła ich francuska łączniczka (kelnerka). Ponieważ groziła im śmierć, Francuzka ukryła ich w stodole, a potem przeprowadziła na stronę francuskiego ruchu oporu, który w 1942 roku przerzucił dziadka Albina do Iraku. Tam dziadek dołączył do 3. Dywizji Strzelców Karpackich. Był uczestnikiem II Korpusu Polskiego we Włoszech pod dowództwem gen. Władysława Andersa. Walczył jako strzelec 5 batalionu. Na przełomie 1943/1944 roku dywizja ta została przetransportowana do Włoch.

Wraz z 3. Dywizją SK dziadek nacierał na broniących wzgórza Monte Cassino hitlerowców. Polacy jako jedyni z wojsk alianckich zdołali zdobyć wzgórze. Dalej poruszali się w kierunku Bolonii. Tam dziadek zaczął uczęszczać do szkoły łączności. Jednak nie zdołał jej ukończyć, gdyż został odesłany ponownie na front. Po zakończeniu wojny w 1947 roku został przeniesiony do Anglii, a stamtąd wysłany do Polski.

Z nielicznych listów, które pozostały, a które dziadek wysyłał do swej matki lub kuzynki i przyjaciół dowiadujemy się, że w czasie gdy przez okolice Lipnicy i Tuchomia przechodził front, rodzina dziadka straciła swój dobytek. Jednak największą ich tragedią była śmierć dziadka siostry w wyniku starć wojsk.
Po powrocie z Anglii dziadek Albin wrócił do Ostrowitego, gdzie wówczas mieszkała jego rodzina. Tam poznał babcię, Jadwigę Kruger. W 1948 roku pobrali się. Po ślubie przenieśli się do Kłos. Dziadek został tam nauczycielem. W 1949 roku urodził się ich pierwszy syn, Jan (Janusz). Jan był wcześniakiem, zmarł po 2 tygodniach.

Po roku dziadek porzucił pracę nauczyciela wiejskiego i przeniósł się do Bytowa. Z tego okresu życia pozostało mu powiedzenie, które mówił gdy się na kogoś złościł: "Obyś cudze dzieci uczył!". Dziadkowie dostali w Bytowie przydział mieszkania w starym młynie. Gdy mieszkanie zostało zaatakowane przez szczury, przenieśli się do Modrzejewa, by pomóc w gospodarstwie dziadka siostry, Marty. W 1951 roku urodził się Władysław.

W 1952 roku Albin i Jadwiga z dziećmi przeprowadzili się ponownie do Bytowa. Tym razem otrzymali przydział mieszkaniowy na ulicy Miłej, gdzie mieszkali do końca swojego życia. W tamtejszym domu wielorodzinnym mieszkali wspólnie z 3 rodzinami w czterech pokojach. W 1953 rok na świat przyszła pierwsza córka Olików, Krystyna.

Niedługo po narodzinach dziewczynki, ówczesne władze Polski doprowadziły do aresztowania dziadka i osadzenia go w więzieniu w Bydgoszczy. Dziadek został aresztowany, ponieważ jako żołnierz walczący w czasie II wojny światowej po stronie aliantów, był podejrzewany o utrzymywanie kontaktów z ambasadami angielską i francuską oraz o szpiegostwo. Więziony był przez kilka miesięcy.

Niestety w tym czasie na zapalenie opon mózgowych zmarła kilkumiesięczna Krystyna. W 1954 roku urodziła się Brygida. W następnych latach dziadek został prezesem w Spółdzielni Inwalidów w Bytowie, później pracował jako kasjer w Banku Spółdzielczym. W 1955 roku urodziła się Irena, w 1957 roku Stanisław, w 1958 Leon, w 1960 roku Małgorzata, a w 1961 roku Anna.

W latach 60. XX w. dziadek ukończył technikum rolnicze w Słupsku. Wkrótce zaczęły się jego problemy z sercem i kilka pobytów w szpitalu. W 1965 roku urodził się Zenon, a w 1966 roku Zbigniew (mój tata). Dziadek pracował wówczas jako kierownik w PZGS "Samopomoc Chłopska" w Bytowie.

W czasie jego pracy w PZGS dziadek często był bohaterem donosów do bytowskiego oddziału UB. Był podejrzewany o zaniżanie cen skupu żywca i branie łapówek, co było nieprawdą.

Przez wiele lat dziadek należał do koła łowieckiego "TROP" oraz Polskiego Związku Łowieckiego. Był zapalonym myśliwym, a swoją pasją zaraził również jednego z młodszych synów, Zbigniewa.

W 1967 roku urodził się Mirosław, w 1969 roku Albin Jacek, w 1971 roku Beata, a w 1972 roku ostatni syn, Tomasz.

W latach 70. babcia ukończyła Szkołę Podstawową Dla Pracujących w Bytowie. Babcia pracowała jako krawcowa na oddziale zakaźnym w szpitalu w Bytowie.

Podczas gdy dziadkowie pracowali, młodszymi dziećmi zajmowały się starsze córki, głównie Brygida. Młodsze dzieci były bardzo pomysłowe. Często uciekały z przedszkola, same wracając do domu, szybciej niż osoba, która je tam zaprowadziła. Zdarzało się kilka razy nawet, że młodsze dzieciaki wyruszały na dłuższe wycieczki. Na przykład kilkuletni Zbyszek z kolegą zapragnęli odwiedzić dziadka tego drugiego w Gdańsku. Długo się nie namyślali, tylko wyruszyli w pieszą wędrówkę. Na szczęście daleko nie zaszli, do domu rodziców przywiozła ich milicja. Dzieciaki chodziły potem dumne z siebie.

Inną przygodę miał mały Tomek. Pewnego dnia chciał jechać nad jezioro Jeleń. Miał tylko wsiąść do autobusu, który woził ludzi nad to jezioro. Przez przypadek jednak wsiadł do autobusu jadącego do Warszawy. Całe szczęście, że kierowca wykazał się przytomnością umysłu i zdołał wyciągnąć z chłopaka informacje o tym kim jest i gdzie pracują jego rodzice. Po kilku godzinach, Tomek wrócił do domu.Jeden z synów pewnego razu w domu nauczycielki zaczaił się na kukułkę wychodzącą z zegara, tak długo ją obserwował aż gdy wyszła by zakukać wyrwał ją.

Jeszcze inna historią na wesoło jest ta, gdy do Bytowa przyjechał gospodarz z koniem, ciocia Brygida prowadziła najmłodsze rodzeństwo do szkoły, nie zdążyła nawet wrócić do domu a chłopcy już byli przy koniach. Przy takiej gromadce rezolutnych dzieci dziadkowie mieli masę pracy, ale w domu zawsze było wesoło. W latach 80. dziadek przeszedł na przedwczesną emeryturę. Starał się on również o rentę zagraniczną, ale bez powodzenia.

W 2001 roku dziadek zmarł z powodu powikłań spowodowanych zapaleniem płuc. W 2009 roku zmarła babcia.

Listy, które zawarłam w pracy były starannie opisane przez dziadka Albina. Dziadek korespondował najczęściej z łącznikiem, Polakiem urodzonym we Francji (Giberwille, Dolna Normandia, Francja, w latach 1945-1946), Francuzem, u którego dziadek ukrywał się po ucieczce z Wermachtu, (Francja, 1946 rok), z moją prababcią Marianną Olik (Ostrowite, 1946 rok), z kuzynem przebywającym w Anglii (Anglia, 1946rok), z siostrą Anna, która wyszła za mąż za Stanisława Ryngwelskiego z Tangomierza (Tangomierz, 1948 rok).

Marianna Olik w swym liście do dziadka pisała, że smutno jej z powodu przyjazdu dziadka dopiero na wiosnę. Opisała wesele siostry dziadka, Marty, z Józefem Żmuda z Ostrowitego, które miało miejsce 18.11.1946 roku w Modrzejewie. Prababcia również napisała, że czasy są dla nich bardzo ciężkie (kakao w Polsce kosztowało akurat 100 złotych, masło 50 złotych). Na koniec Marianna napisała, że brat dziadka Albina, Leon, pracuje w Modrzejewie przy koniach oraz poskarżyła się na niego, że jest trudnym dzieckiem i nie chce jej słuchać.

Siostra dziadka, Anna, w swym liście pisała, że mama Marianna wiele chorowała. Pisała też, że przez przejście frontu stracili wszystko, co posiadali, bydło i odzież. Najgorszą wiadomością była jednak śmierć ich siostry Gertrudy. Anna miała już ze swym mężem Stachem małą gospodarkę, jednak nie szło im najlepiej w ostatnim czasie, ponieważ jak napisała: "koń się powiesił, a krowa zdechła".

Najwięcej informacji do napisania pracy dostarczyli mi mój tata, Zbigniew Olik i jego najstarsza siostra Brygida Ciepłuch.

Tata często wspomina swojego ojca Albina, który był dla niego autorytetem. Dzięki dziadkowi pokochał on zwierzęta i przyrodę. Został myśliwym jako jedyny z potomstwa Albina i Jadwigi. Zdobył dużo doświadczenia przy polowaniach ze swym ojcem. To właśnie mój tata na wesoło potrafił mi przypomnieć historię naszej rodziny.

Historia rodziny Gliszczyńskich
Mata Gliszczyńska urodziła się 24 lipca 1939 roku w Borowym Młynie. Jest córką Marty i Józefa Kapiszka. W wieku 18 lat wyszła za mąż za Edmunda Gliszczyńskiego, który również mieszkał w Borowym Młynie. Jest synem Agnieszki i Franciszka Gliszczyńskich. Edumnd wraz z rodzicami i rodzeństwem, jeszcze przed ślubem w z Martą Kapiszka, przeprowadził się do Przęsina, gdzie po ślubie z Martą również zamieszkał na opuszczonym przez Niemców gospodarstwie rolnym. Założyli tam rodzinę, mieli 3 córki i 3 synów. Jeden z synów po dziś dzień mieszka tam ze swoją rodziną.

Przeprowadziłam wywiad z moją babcią Martą Gliszczyńską na temat życia codziennego i warunkach w jakich żyła po roku 1945. Babcia powiedziała mi, że posiadali wówczas 5 hektarów ziemi a budynki były zrobione z drewna i pokryte strzechą. Budynek mieszkalny składał się jedynie z kuchni i jednego pokoju. Gdy zapytałam o to jakie prace wykonywali na co dzień, dowiedziałam się, że babci obowiązkiem było wypasanie bydła oraz gęsi. W porze letniej, gdy zaczęły się żniwa pracowali w polu, zagrabiając, skoszone przez ojca, zboże, z której następnie robiło się snopy.

Jesienią wykopywali ziemniaki z ziemi po czym je zbierali. W polu pracowało się przez cały dzień. Nawet posiłki tam spożywali. Moje następne pytanie dotyczyło wiary. Babcia opowiedziała mi, że na co niedzielną msze w kościele chodzili całą rodziną. Wtedy nie do pomyślenia było to żeby nie uczestniczyć w niedzielnej mszy. Również regularnie uczęszczali na wszystkie ważniejsze msze jakie się odbywały. Potem zapytałam babcię o stosunki z sąsiadami. Okazało się, że byli razem zżyci, ponieważ często sobie pomagali nawzajem. Gdy zapytałam, jakie obchodzono święta, babcia odparła, że hucznie obchodzono święto 1 maja oraz 22 lipca. To drugie było świętem komunistycznym i zabraniano wówczas jakichkolwiek prac polowych.

W Boże Narodzenie i Wielkanoc piekli placek drożdżowy, babkę a czasami pierniki. W porównaniu z tym co mamy teraz na stole wigilijnym czy wielkanocnym jest to bardzo niewiele, lecz na tamte czasy to było prawdziwym rarytasem.

Zapytałam babcię, czy pamięta moment odejścia stąd Niemców. Babcia jednak nie zapamiętała zbyt wiele, jedynie sytuację, gdy jechali furmanką. Prosili wtedy o chleb. Mama babci, czyli moja prababcia, dała im to o co prosili oraz słoninę. W zamian dostali wózek dziecięcy i rowerek dla dzieci. Babcia nadal z uśmiechem o tym opowiada, ponieważ bardzo się z tego prezentu ucieszyli.

Moim ostatnim pytaniem w wywiadzie było zapytanie w jakich czasach żyj się lepiej. Babcia zdecydowanie powiedziała, że w tych teraźniejszych, ponieważ są dużo wygodniejsze. Wcześniej trzeba było ciężko pracować w polu. Ludzie nie znali żadnych maszyn rolniczych i musieli wszystko wykonywać własnymi rękoma.

Narzędziami jakimi sobie pomagano były grabie czy haczki. W czasach teraźniejszych maszyny rolnicze w znacznym stopniu odciążają pracę człowieka.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza