Przełom lat 50. i 60. XX w Słupsku. Mieli po 12-13 lat. Urodzili się tuż po wojnie. Grali ulica na ulicę, dzielnica na dzielnicę, podwórko na podwórko. To miał być początek ich futbolowej drogi.
- Mieliśmy swoją drużynę Partyzant, bo grali w niej chłopcy z ul. Partyzantów i Kilińskiego. Graliśmy na boisku I LO wtedy jeszcze przy ul. Bieruta. Bardzo wyrozumiały woźny, nazywał się Wasylko, pozwalał nam tam wchodzić. Stał obok i cieszył się z każdego gola. Często graliśmy też pośrodku placu Powstańców Warszawskich w takiej dużej piaskownicy. Ale przeganiano nas stamtąd. Najczęściej więc naszym boiskiem było podwórko - wspomina Janusz Żukowski, były zawodnik Cieślików. Rozegrał w ich barwach 186 spotkań.
Zobacz także: VIII Zjazd Absolwentów Klubu Cieśliki Słupsk (zdjęcia, wideo)
Tak zaczynali praktycznie wszyscy. - W wakacje graliśmy z reprezentacjami kolonii, które przebywały w SP nr 7 przy ul. Kilińskiego. Przyjeżdżały najczęściej z Łodzi. W nagrodę mogliśmy przyjść na wieczorek taneczny albo nawet zapraszano nas na obiad kolonijny. W składzie grałem wtedy z Andrzejem Szwerblem czy Leszkiem Marciniakiem - wspomina. Od podwórkowego grania przyszła pora na udział w turnieju dzikich drużyn. Organizował je "Głos".
- Gry odbywały się na stadionie miejskim przy ul. Madalińskiego. Wtedy jeszcze nie nazywał się 650-lecia. Nasze stroje pożyczyliśmy ze SP nr 7, pomagali nam rodzice. Górę mieliśmy jednakową, za to spodenki praktycznie wszystkie zespoły miały podobne. Podobne też były buty - tenisówki. Nie stać nas było na te prawdziwe piłkarskie. Podobnie piłki. W sklepie na Wojska Polskiego futbolówka kosztowała wtedy 314 zł - opowiada Żukowski.
W turnieju startowały: Bałtyk, Huragan, Zatorze, Kobylnica. - Silny zespół istniał przy ul. Poniatowskiego, tam grał Leszek Wiśniewski. Jurek Lebiedziewicz grał w zespole z Sobieskiego. To była paka - śmieje się Żukowski.
Zakończenie odbyło się w siedzibie "Głosu". Wtedy jeszcze przy ul. Niedziałkowskiego. Chłopcy w nagrodę dostawali piłki, buty, koszulki. O dziwo, po rozdaniu nagród została jedna piłka. - Z sali ktoś zaproponował, by dać ją zespołowi, który utworzony zostanie z najlepszych chłopców biorących udział w turnieju. Marian Boratyński, prowadzący wtedy zmagania dziennikarz, zgodził się. Wybrał kilku z każdej drużyny - opowiada. I tak powstały Cieśliki. Od jednej bezpańskiej piłki.
- Propozycji nazw było kilkanaście. Boratyński zaproponował: Szkółka Piłkarska im. Gerarda Cieślika. Było trzy lata po meczu Polska - ZSRR w Chorzowie, Polska wygrała 2:1, Cieślik zdobył dwa gole. Zaakceptowano ten pomysł - mówi Żukowski.
Wtedy nie było telewizorów. Każdy mecz przyciągał kibiców. Ale słupszczanom trudno było dopingować krzycząc "szkółka, szkółka", szybko skrócili okrzyki do "Cieślik“! I tak Szkółka stała się MKS Cieśliki.
W okolicach tym śladem poszli i inni. W Ustce powstała szkółka im. Mieczysława Gracza, jeszcze gdzie indziej Tadeusza Parpana. Nie przetrwały. Udało się tylko Cieślikom. Kiedy pierwszy raz spotkali się ze swoim idolem?
- Był to rok po powstaniu, w 1961. To był szok. Marian Boratyński wszedł na boisko z Cieślikiem. Konsternacja! Przywiózł go z bezpośrednio z dworca na boisko. Do tej pory Cieślika znaliśmy z radia i prasy sportowej. A on robił wrażenie, bo ubrał na spotkanie dres reprezentacji Polski - opowiada Żukowski.
A Cieślik przywitał się, chwilę pogadał i zaprosił na wspólny trening. Co było potem? Sukcesy w całym kraju, wychowankowie w ekstraklasie, w kadrze Polski i na mistrzostwach świata. Sława w Polsce i legenda w Słupsku. Ale to już zupełnie inna historia.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?