Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dziś 68. rocznica zatopienia Wilhelma Gustloffa

Marcin Barnowski
Przedwojenna widokówka ukazująca Gustloffa (na pierwszym planie) w porcie w Hamburgu.
Przedwojenna widokówka ukazująca Gustloffa (na pierwszym planie) w porcie w Hamburgu. Fot. archiwum
30 stycznia mija 68. rocznica zatopienia pod Łebą transportowca z blisko 10 tysiącami pasażerów. Istnieją relacje, z których wynika, że ciała ofiar tej katastrofy ukryto między innymi w nadmorskiej wydmie.

Pod koniec stycznia 1945 trwała niemiecka Operacja Hannibal. Około tysiąca statków i okrętów III Rzeszy utrzymywało wahadłową komunikację z Pomorzem Gdańskim i Kurlandią, odciętą już przez wojska radzieckie od reszty Niemiec. Konwoje na wschód przewoziły zaopatrzenie dla walczących wojsk. Na zachód zabierały rannych i tłumy cywili, którzy nie chcieli być wyzwoleni przez armię radziecką, głównie kobiety i dzieci.

Dwugodzinna agonia

Wieczorem 30 stycznia może nawet 10 tysięcy cywilnych uciekinierów zaokrętowano na Gustloffa - był to wielki wycieczkowiec. Oprócz nich na pokładzie znalazło się tysiąc żołnierzy, 162 rannych i 373 dziewczęta ze służby pomocniczej Kriegsmarine.

Gdy Gustloff znalazł się koło Łeby, dosięgły go trzy torpedy z radzieckiego okrętu podwodnego S-13. W mroku styczniowej nocy, pod gwiaździstym niebem przy 20-stopniowym mrozie rozpoczęła się dwugodzinna agonia. Wspomnienia nielicznych, którzy to przeżyli, jeszcze dziś - po 65 latach
- przeszywają dreszczem. Gdy po blisko 2 godzinach kolos zniknął pod powierzchnią wody, wciąż jeszcze unosiły się na niej tysiące ludzi w kamizelkach ratunkowych. Nie dostali się do szalup pilnowanych przez wojsko.

Relacja Heinza Schöna, jednego z uratowanych: - Morze roi się od ludzkich głów. Jak orkan huczy wśród nocy wielki krzyk o pomoc. Wciąż słyszę wstrząsający krzyk dzieci: Mamo, mamo, gdzie jesteś! Ratuj! Mamo! Płynę wśród wołających, utopionych, zamarzniętych, umierających. Morze rzuca ludźmi jak zabawkami. Toną z krzykiem przechodzącym w bulgot, wiszą zamarznięci na powierzchni.

Bo zwłoki osłabiały morale

Makabryczny bilans: Pięć niedużych okrętów z eskorty uratowało zaledwie 876 rozbitków, w tym czterech kapitanów statku, którzy uciekli z pokładu. Kapitan Titanica, z którego tragedią często zestawiana jest katastrofa Gustloffa, w przeciwieństwie do nich zginął na mostku. Wyłowiono ponadto 126 ciał, które pochowano w Gdyni na cmentarzu witomińskim.

Ale nie były to wszystkie ciała. W morzu pozostały ich tysiące. Przez wiele dni i tygodni fale wyrzucały te zwłoki na plaże. Hitlerowcy nie chcieli, by wiadomość o masakrze przedostała się do opinii publicznej z obawy, że osłabi to ducha walki. Plaże obstawiło wojsko.

Wspomina o tym Helga Gerdts, córka usteckiego lekarza Paula Grossa, w którego domu mieścił się do niedawna Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej. Z okien tego domu, wychodzących na cmentarz, zaobserwowała pewnej nocy, że jacyś ludzie wykopali wielki dół.

- Ciała morze wyrzucało także pod Ustką. Zwożono je ciężarówkami i po kryjomu zakopywano - wspomina.
Świecąca wydma

Zwłoki wyławiano również z morza. Widział to Karlheinz Hellwig, obecnie światowej sławy profesor glottodydaktyk, wówczas kilkunastolatek mieszkający nad piekarnią przy ul. Marynarki Polskiej. Napisał o tym we wspomnieniach w Stolper Heimatkreise Mitteilungsblatt.

- Przez wiele dni ustecki port był na parę godzin zamykany i obstawiany. Wtedy wyładowywano zwłoki, przenoszono je zakryte na noszach do jednego z magazynów na nabrzeżu - zapisał. - Widziałem to, patrząc ponad bramą naszego podwórza, wychodzącą na port. Dorośli i wiele małych ciał. Zimny dreszcz przebiegł mi po plecach. Wczesnym rankiem martwych pochowano w masowym grobie na usteckim cmentarzu. Jeśli w ogóle o tym rozmawiano, to tylko szeptem.

O tym, że ciała z tej katastrofy pochowano w Ustce, opowiadał też Zbigniewowi Miecznikowskiemu, mieszkańcowi kurortu, jego niemiecki znajomy, który działa w organizacji opiekującej się wojennymi grobami. - Ale on wspominał o masowym pochówku na jakiejś wydmie. Gdy był w Ustce, stwierdził, że na tym miejscu stoi teraz dom wczasowy - zaznacza Miecznikowski.

Ta wersja wiąże się z relacją ojca ustczanki Joanny Izdebskiej-Morycińskiej. Zaraz po wojnie pracował on w porcie. W czasie nocnych wacht dostrzegł dziwne zjawisko: świeciła wydma.

- Okazało się, że to był fosfor z ludzkich kości. Gdy ją rozkopano, znaleziono masową mogiłę. Potem była ekshumacja - twierdzi ustczanka.

Śmierć była blisko

Joanna Izdebska-Morycińska mówi, że na wydmie pochowano jeńców francuskich. Niemcy trzymali ich na terenie dzisiejszego ośrodka Szkoły Policji. Ale dlaczego mieliby zakopać ich tuż przy plaży?
Dużo jest wciąż niejasności. Kilka lat temu o ślady masowej mogiły na usteckim cmentarzu pytałem grabarzy. Zaprzeczyli. Ale relacje są wiarygodne. I to bardzo prawdopodobne, że w Ustce pod koniec wojny Niemcy organizowali tajne pochówki. Zaraz po Gustloffie radziecki okręt podwodny S-13 posłał na dno drugi przepełniony transportowiec: Steubena. Zginęło ponad 3 tys. osób. Lokalizacja: kilkanaście km od Ustki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza