Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Fotografia to sposób na życie. Rozmowa z Krzysztofem Tomasikiem, fotoreporterem "Głosu"

Fot. Łukasz Capar
Krzysztof Tomasik twierdzi, że dobry sprzęt to tylko 10 procent gwarancji sukcesu. Reszta zależy od człowieka.
Krzysztof Tomasik twierdzi, że dobry sprzęt to tylko 10 procent gwarancji sukcesu. Reszta zależy od człowieka. Fot. Łukasz Capar
Rozmowa z Krzysztofem Tomasikiem, fotoreporterem "Głosu Pomorza", jednym z autorów zdjęć do talii kart "Asy Regionu", badaczem twórczości Jewgienija Chaldeja i innych fotografów z okresu II wojny światowej.

- Pamiętasz swoje pierwsze zdjęcie?

- Świąteczne, pod choinką. Jeszcze nie miałem swojego aparatu, bo ten dostałem na komunię. Bawiłem się harmonijkowym Kodakiem dziadka. Przedwojennym. No i pstryknąłem kilka zdjęć.

- A ten pierwszy aparat?

- Radziecka Smiena 8M. Fotografowałem szkolne imprezy, ale najbardziej lubiłem krajobrazy miejskie. Po chemię do wywoływania stało się w kolejkach. Mam jeszcze te zdjęcia.

- Zawsze Ci wychodzą?

- Nie, bo nie zawsze udaje się je zrobić. Tych niezrobionych najbardziej się żałuje. Czasem sytuacja zaskakuje, kiedy masz schowany aparat. Bywa, że zawodzi sprzęt. Jako fotoreporter pojechałem do Ustki na wybory miss. Wypstrykałem 10 rolek, czyli 300 klatek. Wszystkie były czyste, bo padła migawka. Są i inne sytuacje. Pamiętam dzień z lat 90. Szedłem ulicą i zauważyłem dziecko, które przez okno wyszło na zewnątrz, na wysięgnik do wieszania prania. Zdjęcie byłoby hitem, ale go nie zrobiłem. Było oczywiste, że w pierwszej kolejności należało ratować dzieciaka. Stałem na dole i najspokojniej jak umiałem przemawiałem do niego, żeby nie przesuwał się dalej. Był sam w domu. Trzeba było wezwać strażaków.

- W wolnych chwilach badasz twórczość kolegów po fachu, pracujących w czasach II wojny światowej. Napisałeś pracę o radzieckim korespondencie wojennym Jewgieniju Chaldeju. Zazdrościsz mu, że uwieczniał wydarzenia, które przeszły do historii światowej?

- Chaldej był nie tyle fotoreporterem, co kreatorem fotografii propagandowej. Tworzył ustawki i fotomontaże, które udawały zdjęcia autentycznych zdarzeń. Upiększał wizerunek żołnierzy radzieckich. Słynne zdjęcie z zawieszania czerwonej flagi nad Reichstagiem. Żołnierz miał pełno zegarków na obu rękach, które wcześniej ukradł. Chaldej to wyretuszował. Zostawił tylko jeden zegarek. Fotka była zainscenizowana po ustaniu bitwy, ale dla zwiększenia dramaturgii wstawił w tle dymy, aby wyglądało jakby flagę zawieszono w ogniu walki. Zdjęcia pozwane robili też amerykanin Robert Capa i niemka Leni Riefenstahl.
- Dlaczego?

- Dla efektu. Pracowali, z wyjątkiem Capy, dla propagandy. Ich zdjęcia miały służyć budowie określonych mitów. Chaldej stworzył montaż z flagą na Reichstagu, bo dostał zamówienie z agencji TASS. Miał po prostu sfotografować radziecką flagę nad Reichstagiem i już!. W nocy sam szył te flagi. Oszukiwał, bo wierzył że w ten sposób zmienia świat.

- Współczesny fotoreporter nie ma takiej tęsknoty? Myślę o czymś w rodzaju poczucia misji.

- (Śmiech) Moją misją jest terminowe spłacanie kredytów, które zaciągnąłem na zakup aparatu. Poważnie: nie mam ambicji, by zdjęciami zmieniać świat. Raczej taką, aby uchwycić go, jakim w rzeczywistości jest i pokazać go czytelnikom. Nie każdy może być w sądzie i widzieć jak morderca uśmiecha się. Albo widzieć decydentów w niewygodnych sytuacjach. Kiedyś zrobiłem serię zdjęć z orgii pijackiej w biurze jednego z polityków. Pijani działacze połamali mi lampę. Ale potem nastąpił koniec ich kariery. Nie to, żebym coś do nich miał. Po prostu wykonałem swoją robotę.

- A dokumentowanie historii? Może jednak podświadomie zazdrościsz tego Chaldejowi.

- Każde zdjęcie uwiecznia coś, co potem staje się historią. Nasze zdjęcia dokumentują historię lokalną. Ja uwieczniłem np. demontaż z ronda przy ul. Sienkiewicza słynnego "szaszłyka". Banalne, ale byłem jedynym, który robił wtedy zdjęcia.

- Są momenty, kiedy fotografujesz niechętnie, z przymusu?

- Często jeżdżę do wypadków. Przez kilkanaście lat już oswoiłem się z widokiem śmierci, ale to przykre chwile. Pamiętam jeden wypadek. Martwi leżeli na poboczu w workach. W pewnym momencie w jednym z worków zadzwonił telefon komórkowy. Stałem tam wtedy na miękkich nogach słuchając tego dzwonka.

Rozmawiał Marcin Barnowski

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza