Mówią, że to był niewypał, który musiał leżeć na podwórku od dłuższego czasu.
Głęboczek to niewielka wieś w urokliwym Drawskim Parku Krajobrazowym. Sześć domów stoi w pobliżu pasa taktycznego 2. Brygady Zmechanizowanej w Złocieńcu. Potocznie nazywa się go przykoszarowym placem ćwiczeń. Tutaj saperzy detonują pociski.
Wszyscy widzieli, co spadło
- Było kilka minut po godzinie 17. Wyszedłem na podwórko - opowiada Ryszard Kacał. - Nagle usłyszałem huk. Zobaczyłem dym nad lasem. Chwilę później metalowy walec spadł około czterech metrów ode mnie.
Pan Ryszard natychmiast wezwał policję. - Później okazało się, że dwóch moich sąsiadów też to widziało i dzwoniło na policję - dodaje. - A wojsko próbuje nam wmówić, że wymyśliliśmy sobie to wszystko.
Przyjechała policja, patrol żandarmerii wojskowej i w końcu saperzy. Walec miał 15 cm średnicy i 20 cm długości.
- Wszyscy pytali, czy są jakieś szkody. Czy ktoś nie ucierpiał. Odpowiedziałem im, że nie chodzi o zniszczenia, których spadający odłamek faktycznie nie wyrządził, tylko o zagrożenie życia - mówi gospodarz. - Jeden z żołnierzy odpowiedział, że to nie ich odłamek. Jeżeli nie wasz, to zostawcie go - zaproponowałem. Żołnierze jednak po zrobieniu zdjęć zabrali ten walec i odjechali. Żaden z wojskowych nie chciał się przedstawić.
Nowi, to się boją
- Trzęsą się domy, pękają ściany i dachówki. Po jednym z wybuchów obraz wiszący na ścianie spadł na ziemię. Tak jest od lat - pani Teresa, jedna z najstarszych mieszkanek Głęboczka, spokojnie wylicza "uroki" życia w leśnej osadzie.
Ona i 20 innych mieszkańców kolonii już przywykło do odgłosów wybuchów dochodzących z pobliskiego poligonu. Twierdzą, że odłamki pocisków nie raz już przelatywały im nad głowami. Wanda i Ryszard i Kacałowie tacy spokojni nie są. Pewnie dlatego, że są tu nowi.
- Sprowadziliśmy się tutaj, bo to piękne tereny. Niestety, nikt nas wcześniej nie informował o dodatkowych "atrakcjach" w postaci wybuchów i przelatujących nad głowami pocisków
- Wanda Kacała do dzisiaj nie może dojść do siebie po wypadku na ich podwórku.
Taka... atrakcja dla turystów
O tym, co dzieje się w okolicy, najwięcej powiedzieć może Szymon Chodkiewicz, który jako saper, żołnierz zawodowy, służył przed laty w Złocieńcu, a teraz prowadzi gospodarstwo agroturystyczne.
- Saperzy detonują na terenie przykoszarowego ośrodka szkolenia pociski z drugiej wojny światowej - mówi. - Jest ich tu ciągle sporo, bo w pobliżu były umocnienia Wału Pomorskiego.
Dodaje, że w prowadzeniu interesów głośnie sąsiedztwo wcale nie przeszkadza.
- Turyści lubią takie atrakcje - tłumaczy. - Jak saperzy detonują pociski, letnicy ich podglądają. Ja jednak ostrzegam gości, że to niebezpieczne. Wojskowy teren nie jest ogrodzony. Nie ma tablic ostrzegawczych. Jedynie przed planowaną detonacją żołnierze jeżdżą gazikiem i przez megafon ostrzegają o niebezpieczeństwie. Uważam, że tym razem ktoś popełnił błąd. Być może zdetonowany został zbyt duży pocisk i jego siła rażenia była tak duża, że odłamek doleciał aż na podwórko Kacałów.
Wojsko: to nie my!
Dzień po zdarzeniu ppłk Sławomir Lewandowski, rzecznik prasowy dowódcy Wojsk Lądowych, wydał oficjalny komunikat. Wynika z niego, że 27 maja o godz. 17 na terenie pasa taktycznego 2. Brygady Zmechanizowanej w Złocieńcu patrol saperski brygady zdetonował osiem pocisków artyleryjskich o łącznej masie 40 kg. Zdaniem wojska akcja została przeprowadzona zgodnie z procedurami oraz z zachowaniem warunków bezpieczeństwa. Skąd w takim razie wziął się odłamek na podwórku u Kacałów?
- Ze wstępnych ustaleń wynika, że nie można łączyć go z przeprowadzoną tego dnia kontrolowaną detonacją - uważa ppłk Lewandowski. - W ocenie naszych ekspertów leżał on na posesji od dłuższego czasu i stanowi fragment pocisku innego rodzaju niż te, które były wysadzane 27 maja.
Dowódca 2. Brygady Zmechanizowanej wyznaczył komisję, która ma zbadać zdarzenie. Niezależne postępowanie prowadzi Żandarmeria Wojskowa.
Chcą ukryć prawdę
- Wiem, co widziałem. Żona też obserwowała całe wydarzenie przez okno - denerwuje się Ryszard Kacała. - O mało nie straciłem życia. To było grube niedopatrzenie, które nie powinno mieć miejsca. Od tamtej pory czujemy się zagrożeni. Nie zostawię tego tak. Sprawą powinny zająć się prokuratura i policja. Na rzetelne wyjaśnienie tego zdarzenia przez wojskowe służby już nie liczę.
Recz - rakieta spadła tuż koło domu
48-letni Daniel Grzyb z Recza dziękował opatrzności za opiekę. Był z kolegą na rybach, gdy ponad 300-kilogramowy pocisk spadł przed jego domem. Był październik 2007 r. Na poligonie w Drawsku trwały wtedy ćwiczenia.
Siła rażenia pocisku była ogromna. Poleciały szyby w oknach, z dachu pospadały dachówki, w pokoju poprzesuwały się meble. Pies pilnujący domu zerwał się z łańcucha i przez kilka godzin wył ze strachu.
Jak się okazało, koło domu Grzyba spadł popularny pocisk Ch-25 typu powietrze-ziemia. Są one montowane na samolotach SU-22. Podczas październikowych ćwiczeń na poligonie wystrzelono ich 22. Ta miała być ostatnia. Była w pełni uzbrojona.
Pocisk naprowadzany jest laserowo i współpracuje z wyświetlaczem zamontowanym w kabinie pilota. Siedem kilometrów od celu ekran przestał pokazywać informacje o rakiecie. Zawiódł system elektroniczny w samolocie. Rakieta poleciała własnym torem i wybuchła, gdy skończyło jej się paliwo.
Poligon drawski leży około 40 kilometrów od Recza. Rakieta leciała nad wsiami Suliborz, Suliborek i miastem Recz.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?