MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Ich małe marzenia

Grzegorz Szczepański
Anna Santkiewicz nie wstydzi się tego, że wychowała się w domu dziecka. - Nie dajcie sobie wmówić, że jesteście przez to gorsi - mówi dziś swoim wychowankom.
Anna Santkiewicz nie wstydzi się tego, że wychowała się w domu dziecka. - Nie dajcie sobie wmówić, że jesteście przez to gorsi - mówi dziś swoim wychowankom. Fot. grzegorz szczepański
Ostatnie dni przed świętami Bożego Narodzenia są najgorsze w roku. Dzieci nerwowo czekają na mamę. Czasem przyjedzie. A czasem tylko zadzwoni i bełkotliwym głosem oznajmi, że może jednak innym razem.

Jest im w życiu źle. Nawet jeśli same nie rozumieją, co je spotkało, nawet jeśli okazują radość ze świątecznych prezentów, nawet jeśli wyglądają beztrosko - to drzemie w nich gorycz, która może się ujawnić na różne sposoby. Mogą bić swoich kolegów, niszczyć przedmioty, wyrzucać jedzenie do zlewu albo popadać w apatię i przygnębienie. Powodów mają ku temu tysiące. W końcu bez powodu nie znalazłyby się w domu dziecka.
Przed świętami Bożego Narodzenia, tymi najbardziej ciepłymi i rodzinnymi świętami w roku, ich frustracje sięgają apogeum. Czują, że omija je to, co ich rówieśnicy mają ot tak, po prostu, bez żadnego wysiłku. Każdy z nich ma jakąś rodzinę, która nie chce lub nie może sobie poradzić z wychowaniem dziecka. Ale nie każdy chce z nią spędzać wolny czas. I nie każdy jest tam oczekiwany. - Czasem wolą pozostać z nami - mówi dyrektorka Domu Dziecka "Dzieciowisko" w Świdwinie Elżbieta Grabińska. - Przynajmniej wiedzą, że najedzą się do syta, nikt ich nie uderzy, ani nie nakrzyczy.
Agata, drobna dwunastoletnia blondynka, twierdzi, że właściwie jej wszystko jedno, czy na święta pojedzie do domu, czy zostanie tutaj. Chciałaby mieć taki dom, aby nie było wszystko jedno.

Marzy o "zwykłych"

takich najzwyklejszych, jakie mogą się przydarzyć, z kolędami, prezentami, pasterką, spacerem z rodzicami. Chciałaby, aby tato znalazł pracę i skończyła się bieda. Dlatego pojedzie w tym roku do domu, z nadzieją, że może tym razem będzie inaczej. Pojedzie, choć rok temu, gdy wróciła po świętach do domu dziecka, mówiła, że nie chce tam spędzać gwiazdki, bo przez cały czas jadła paprykarz. Ale o tym nie pamięta. Albo nie chce pamiętać.
Nigdy nie wiadomo, czym taka wizyta w rodzinnym domu się skończy. Dwa lata temu jeden z chłopców wrócił w wigilijny wieczór pieszo z wioski oddalonej o kilka kilometrów od Świdwina. W dodatku szedł boso. Ojczym coś mu obiecał, nie dotrzymał słowa, więc ten sobie poszedł. Resztę świąt spędził w placówce.
Inny wychowanek, dziś już prawie dorosły, wylądował w wigilię w komisariacie. Był to chłopak pod wieloma względami niezwykły - nieprzeciętnie inteligentny, wybitnie zdolny i wyjątkowo przebiegły. Będąc dzieckiem widział, jak matka podczas domowej awantury pchnęła babkę. Ta upadła tak nieszczęśliwie, że się zabiła. Przez całe dzieciństwo był szykanowany przez rówieśników, więc nauczył się bić. Matka się nim nie interesowała, więc kradł. Z tymi "umiejętnościami" trafił do domu dziecka. To, co wychowawcy z nim przeszli, to była

prawdziwa gehenna

Kradł, co się dało, ale zgrabnie się z tego wykręcał. Do szkoły poszedł z zaległościami, a mimo to w krótkim czasie zdobył stypendium premiera.
Na święta pojechał do matki. Była pijana, chciała go wysłać po wino. Zbuntował się, doszło do szarpaniny. Matka wezwała policję. Twierdził, że sama się uderzyła w głowę. Jak było naprawdę, wie tylko on sam.
Gdy odchodził z domu dziecka znów próbował ukraść mnóstwo rzeczy. List do dyrektorki, w którym przeprasza za swoje zachowanie napisał pięknym stylem i bez żadnych błędów. Obecnie ma zakaz wstępu na teren placówki.
Dla Weroniki, siedemnastoletniej gimnazjalistki, ubiegłoroczne święta były najgorszymi w życiu. Nie powie dlaczego, ale nie chce tego przeżyć ponownie. Nie chce wracać do ojca, dlatego zostanie tutaj. Nie dlatego, aby było jej tak dobrze, ale dlatego, że tam jest tak źle. Po raz pierwszy spędzi święta w domu dziecka. Nie rozmyśla, jak młodsze dzieci, o prezentach pod choinką. Marzy o własnym domu, który w niczym nie będzie przypominał tego, z którego pochodzi i o własnych dzieciach, którym okaże miłość. Może liczyć tylko na siebie i ciocię - jedyną osobę, z którą ma kontakt. Wychowawcy twierdzą, że ma szansę ułożyć sobie życie. Dobra spokojna, uczynna dziewczyna, którą o razu wszyscy polubili.
Jedenastoletni Michał nie ma żadnych planów, ani żadnych marzeń. Albo udaje cynizm, skrywając za maską "luzactwa" i cwaniactwa swoje prawdziwe oblicze. Mieszka tu od czterech lat. Potrafił wlać rybkom jakieś świństwo do akwarium, albo podrzucić komuś własną kupę do szafki z ubraniami. Jeździł czasem na święta do rodziny mieszkającej w jednym z pobliskich miast. Co wtedy robił? - A chodziłem z kolegami po ulicach - uśmiecha się. - Koledzy wybijali kamieniami szyby w sklepach.
- To chyba niedobrze? - pytam.
- No, niedobrze - przyznaje.
- To po co wybijałeś te szyby?
- To nie ja. To Koledzy.
Jakoś mu nikt nie wierzy.
Dawid także mieszka tu już od czterech lat. Dotychczas wyjeżdżał na święta, teraz zostanie z kolegami i wychowawcami. Nie ma powodu by wyjeżdżać. Rodzinne życie kojarzy mu się jednoznacznie:

alkohol i przemoc

Z domu wyniósł wspomnienia wiecznie pijanej matki i jej kolejnych mężów i konkubentów. Pili razem z nią. Jego ojciec siedzi w więzieniu. Też pił i bił matkę. Dawida nigdy nie uderzył. Chłopak sam wzywał policję do domowych awantur.
Kiedy matka z konkubentem przeprowadziła się do innego mieszkania, urządzili wielką alkoholową "parapetówę". Dawidem i jego młodszym bratem nikt się nie zajmował. Poszli więc do miasta i włóczyli się po ulicach. Gdy wrócili, konkubent przepędził ich z domu. Trzy dni mieszkali u kolegi. Potem był kurator i w końcu dom dziecka.
Przez wiele lat Dawid był jedyną odpowiedzialną osobą w rodzinie. Jako dziecko nauczył się zaradności, dbał o siebie i młodszego brata. Dziś wydaje się bardzo dojrzały, jak na swoje 14 lat. Lubi porządek. Chwali się, że zawsze zdobywa nagrody na najczystszy pokój. Trenuje zapasy. Alkoholu nie weźmie do ust. - Kiedy koledzy namawiali na piwo, to umówiłem się z nimi, ale nie przyszedłem - mówi. Dobrze wie, co pragnie w życiu robić. Chciałby zostać kelnerem. - To robota w sam raz dla mnie - rozpromienia się.
Gdyby nie Dom Dziecka w Świdwinie, to jego wychowanka, a dziś wychowawczyni Anna Santkiewicz, nigdy nie poznałaby, co to urok Bożego Narodzenia.
Z dzieciństwa pamięta, że święta kończyły się zawsze pijacką libacją, awanturami i ucieczką do sąsiadów. A tu, choć było skromnie, to jednak spokojnie, bezpiecznie i przyjemnie. Mogła posmarować chleb masłem, ale początkowo z przyzwyczajenia wybierała margarynę. Chętnie więc zostawała tu na święta.
W domu bywała głodna. Bochenek chleba dzieliło się na osiem części - tyle ile dzieci tam mieszkało. Chodziła w tak fatalnych ubraniach, że uciekała na wagary, aby się tylko nie pokazywać w szkole. Gdy jako piętnastolatka trafiła wraz z bratem do domu dziecka, odkryła życie na nowo. Chociaż nieraz płakała i tęskniła, to wiedziała, że to dla niej najlepsze rozwiązanie.
Nigdy się nie wstydziła tego, że tu się wychowała. Nie zgadza się z dość powszechną opinią, że dom dziecka nigdy nie zastąpi tego prawdziwego domu. Kilka lat temu podczas uroczystości czterdziestolecia tej placówki powiedziała to publicznie przy wielu gościach. Dziś twierdzi tak samo.
Pamięta doskonale, jak w szkole podczas jednej z pierwszych lekcji nauczycielka powiedziała "no znów mamy taką, co będzie miała same dwóje". Zabolało ją to do żywego. Uczyła się po nocach, aby udowodnić jej, że się myli. I udało jej się. Miała dobre wyniki w nauce, więc pani Grabińska i jej nieżyjący już mąż, Lechosław namówili ją, aby poszła na studia. Ukończyła pedagogikę opiekuńczo-wychowawczą i z dyplomem wróciła do Świdwina. Dziś przekonuje swoich podopiecznych, nie tylko swoimi słowami, ale całą swoją osobą, że nie ma się czego wstydzić i że można wyjść na ludzi nawet

ze zwichniętym życiorysem

Ich problemy zna z własnego doświadczenia. To więcej, niż gdyby tę wiedzę czrerpała tylko z książek. Boli ją, gdy dzieci nie szanują jedzenia, bo wciąż ma w pamięci bochen dzielony na osiem części i smak margaryny. Nie boi się problemów wychowawczych, a przecież ma z nimi do czynienia na okrągło i nie wszystkie udaje jej się rozwiązać. Ma trójkę swoich dzieci i łapie się na tym, że chce im aż w nadmiarze dać o wszystko, czego jej brakowało. - Gdybym mogła cofnąć czas i znów być piętnastolatką, ale z tym rozumem, co teraz, to też chciałabym trafić do domu dziecka - mówi.
Lubi tę pracę. Przychodzi tu nawet w czasie urlopu. Jak co roku zasiądzie z dziećmi do wigilijnego stołu. Jeśli nawet nie będzie to dla nich wigilia o jakiej marzą, to na pewno część z nich przyjdzie tu po wielu latach i powie "dziękuję".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza