Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kochanek, nie podrywacz

Ewa Bilicka nto.pl
Robert Kochanek w "akcji"
Robert Kochanek w "akcji"
Rozmowa z Robertem Kochankiem, uczestnikiem trzech edycji "Tańca z gwiazdami".

Robert Kochanek ma najwyższą międzynarodową klasę taneczną "S". Jest wielokrotnym finalistą mistrzostw Polski. W programie "Taniec z gwiazdami" partnerował: Annie Korcz, Joannie Koroniewskiej, Joannie Liszowskiej.

- Kto powiedział: "Całe życie będziesz tyłkiem kręcić... "

- To słowa mojej babci. Powiedziała je, gdy zacząłem robić karierę tancerza. Stwierdziła dokładnie: - "Już całe życie będziesz tyłkiem kręcić! I kręć, bo masz z tego pieniądze!".

- Jest pan sławny, ale na turniej do prowincjonalnego Opola pan przyjechał?

- Bardzo często tu przyjeżdżam. Mam tu przyjaciela - Marka Parasiewicza. Dawno temu miałem okazję studiować z Markiem w studiu tanecznym, którego zresztą... nie skończyłem. Ale jak widać, moja kariera taneczna się rozwinęła i bez tego studium.

- Czemu pan nie skończył studium? Byłby pan po tej szkole pracownikiem kulturalno-oświatowym i instruktorem tańca.

- Nie skończyłem, bo jestem niesfornym człowieczkiem. Ktoś, kto prowadził zajęcia, nie za bardzo mnie lubił, ja się nie za bardzo chciałem podporządkować. Zrezygnowałem i zainwestowałem w tak zwany taniec osobisty. Nie zostałem więc instruktorem, wygrywałem za to kolejne turnieje taneczne. Poza tym skończyłem szkołę gastronomiczną!

- I co pan najlepiej gotuje?

- Lubię włoską kuchnię - szczególnie penne. Na egzaminie przygotowywałem kurczaka po antylsku. Miałem z nim wielkie kłopoty, bo trzeba mięso moczyć w cytrynie. A ja zwykle moczyłem je za długo i mięso się rozlatywało. W końcu jednak zrobiłem kurczaka palce lizać! Do dziś to mój "numer popisowy".

- Tańczy pan od szesnastego roku życia. Biorąc pod uwagę to, w jakim wieku zaczyna się trenować taniec, zaczął pan późno.

- Ale miałem dość determinacji i silnej woli, by nadrobić "stracony" czas. Poza tym w życiu jest tak, że można trafić bardzo wcześnie na słabego trenera, lub później - na dobrego. Ja zrealizowałem ten drugi scenariusz. Pomogła mi też bardzo moja mama, która dbała, bym ćwiczył, trenował, nie zapominał o tanecznych obowiązkach. Taniec był moją pasją od najmłodszych lat. Pamiętam swoje zdjęcia z przedszkola: nawet na nich jestem w tanecznych pozach. No i zawsze bardzo lubiłem dziewczyny oraz ich towarzystwo. Ciągle którąś dziewczynkę obejmowałem, porywałem do tańca.

- Ale nie zaczynał pan swej tanecznej przygody od tańca towarzyskiego.

- Najpierw był balet, taniec ludowy, taniec nowoczesny i trochę hip-hopu. Tak, tak! Tańczyłem hip-hop w szkole podstawowej. Takie doświadczenia taneczne z różnych dziedzin zawsze się przydadzą tancerzowi i stanowią mocną podstawę wykształcenia tanecznego. Wiedziałem, że taniec towarzyski jest moim przeznaczeniem, kiedy wygrałem pierwszy turniej, na który przyjechałem jako nastolatek. Tańczyło tam sto par. Potem wygrałem drugi, trzeci, czwarty... To było miłe i przyjemne, ale jednocześnie oznaczało coraz większe wydatki: na szkolenia, stroje, własny wizerunek.

- Trzeba było dorabiać?

- Tancerzom zwykle pomagają rodzice, mnie też bardzo wspierała mama. Jednak starałem się również sam zarobić. Pracowałem wieczorem, rano...

- Na zmywaku?

- Też. W wakacje wsiadałem na rower i jeździłem po wsiach: cebulę zbierałem, truskawki. Brałem szlifierkę i pomagałem przy szlifowaniu starego uaza, za pieniądze. Malowałem, sprzątałem. Było też trochę handlu. Potem trafiałem do różnych grup tanecznych, a z nich na castingi, choćby do reklam telewizyjnych. Nie będę mówić, co reklamowałem!
- Czemu? Żadna praca nie hańbi! Jogurty?

- Nie.

- Chemię?

- Okej, powiem: tampaksy! Na reklamie tańczyłem z kobietą, która dzięki tampaksowi mogła swobodnie wywijać piruety. Reklama szła na czeski rynek, miałem więc na polskich ulicach święty spokój, nie zaczepiano mnie. A później z trzema kolegami stworzyłem własny zespół, tańczyliśmy i dla Shazzy, i dla Stachursky'ego i dla wielu innych artystów.

- "Taniec z gwiazdami" kompletnie zmienił życie?

- Wywrócił je do góry nogami. Ten program zmienia wszystkim życie: i tancerzom, i ich partnerom - gwiazdom. Tancerze stali się naprawdę osobami publicznymi, gwiazdy musiały się nauczyć cierpliwości i pokory, bo przecież to tancerze muszą ich uczyć podstaw, poprowadzić przez program i dać możliwość wykazania się, zabłyśnięcia. Zmienia też życie prywatne, o czym można czytać w brukowcach. W czasie trwania pierwszej edycji "Tańca" pojawiłem się na jakiejś imprezie z Anną Korcz, a w tabloidzie przeczytałem: "Anna Korcz bawi się z Kochankiem nie tylko na parkiecie". Dziękuję losowi, że jestem w "Tańcu", dostałem gwiazdkę z nieba. Program pozwolił mi się wybić i umocnić moją pozycję. Wcześniej nie było to łatwe, bo przecież taniec towarzyski nie jest dyscypliną komercyjną. Jestem rozpoznawalny i - sądzę - akceptowany przez widzów. Ale też mam pewien problem - nie mam już życia prywatnego. No i jestem mylnie oceniany przez kobiety, większość z nich patrzy na mnie jak na gwiazdę, skandalistę, faceta przebierającego w kobietach. Denerwuje mnie ten stereotyp, bo przecież jestem normalnym człowiekiem.

- Objęcia z tańca bardzo łatwo przenieść do życia prywatnego?

- Łatwo, my tancerze to wiemy. Jeżeli się z kimś bardzo blisko pracuje, po sześć, osiem godzin dziennie, przez trzy, cztery miesiące, to może między nimi zaiskrzyć. To naturalna rzecz.

- A panu się coś tak naturalnego przytrafiło?

- Nie wiem!

- Ja mam to wiedzieć?

- Nie odpowiem na to pytanie. Rozmowę oczywiście zautoryzujemy.

- Tańczył pan z trzema kobietami - gwiazdami: Anną Korcz, Joanną Liszowską i Joanną Koroniewską. Którą zapamiętał pan najbardziej?

- Nie chciałbym żadnej wyróżniać. Anna Korcz - to wielka dama, dostojna, pełna elegancji. Taniec z nią też taki był - "pierwyj sort". Z Asią Koroniewską zaszliśmy chyba najdalej, ta kobieta robiła spore postępy. Z Joanną Liszowską mieliśmy zaś od samego początku niesamowity kontakt, taki kumpelski. Skakaliśmy, bawiliśmy się, mieliśmy do siebie ogromny szacunek. Joanna Liszowska tańczyła bardzo dobrze i była pupilkiem publiczności i widzów.

- A jednak widzowie na was nie zagłosowali.

- I to w momencie, gdy sędziowie nas bardzo wysoko ocenili, choć wcześniej różnie z tymi ocenami bywało. Być może widzowie uznali, że akurat nasza para, mając wysokie notowania u sędziów i tak przejdzie do kolejnego etapu. Zagłosowali na innych, "słabszych".

- Tancerze mają kosę z sędziami, szczególnie z czarną mambą Iwoną Pavlović?

- Sędziowie robią to, za co im płacą. Najbardziej lubimy i szanujemy Beatę Tyszkiewicz, bo ta kobieta potrafi skrytykować tak, że nikogo nie urazi.

- Słyszałam, że partnerki taneczne od pana uciekają.

- Jestem surowy dla siebie, a także wymagający od partnerek. - Nie chcę zmieniać partnerek, one niestety odchodzą. Nie wytrzymują obciążeń treningami, a także finansowych. Bardzo nad tym ubolewam. Z partnerką, z która tańczyłem w Opolu, trenuję zaledwie trzy miesiące. Mam nadzieję, że dłużej jeszcze potańczymy.

- Ponoć jest pan mylony z Rafałem Maserakiem?

- Kiedyś w Krakowie ktoś mi robił zdjęcia i mówił, że będzie miał temat na złotą kaczkę, bo znalazł brata bliźniaka Maseraka. Sami z Rafałem śmiejemy się z tego i faktycznie wiele nas łączy, choćby to, że jesteśmy weteranami programu, występujemy w nim najdłużej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza