Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ludzie. Wilnianka, która znalazła swoje miejsce w Słupsku

Zbigniew Marecki
Gdy Anna Poźlewicz śpiewa, to najczęściej występuje razem  z gitarą.
Gdy Anna Poźlewicz śpiewa, to najczęściej występuje razem z gitarą. Fot. Archiwum Anny Poźlewicz
Anna Poźlewicz przyjechała do Słupska z Wilna, bo zakochała się w słupszczaninie i chciała z nim założyć rodzinę. Uczucie nie przetrwało próby czasu, ale w Słupsku się zadomowiła, ukończyła drugie studia i teraz uczy śpiewać dzieci w Kobylnicy. Coraz częściej prezentuje też swoje wokalne umiejętności i twórcze zdolności miejscowej publiczności.

- Podejrzewam, że był pewien boski plan wobec mnie, bo chyba nieprzypadkowo w 2009 roku spotkałam w Wilnie grupę Polaków ze Słupska. Inaczej bym pewnie nigdy tutaj nie przyjechała. Najwyżej z koncertem – mówi pani Anna.
Jest rodowitą wilnianką. Jej siostra Teresa, która ukończyła ekonomię na Uniwersytecie Wileńskim i wyszła za mąż za Litwina, nadal mieszka w stolicy Litwy. Swoje mieszkanie ma tam także Maria Poźlewicz, mama obydwu sióstr, które są bardzo z nią związane.

- Mama zawsze mnie wspierała. Uważała, że powinnam rozwijać swoje zdolności artystyczne, które odziedziczyłam po dziadku Wincentym Wasilczyku. Mama właściwie swojego ojca nie poznała, bo po 1945 roku, gdy była jeszcze małą dziewczynką, komuniści wywieźli go na Syberię i tam zamęczyli. Dlatego tylko z opowiadań babci Konstancji i jej dwóch córek – mojej mamy Marii i cioci Heleny – wiem, że dziadek pięknie grał na skrzypcach i był bardzo uzdolniony. Wiele zrobił dla mieszkańców wsi Kowale koło Ostrowca na Białorusi, a to nie niektórym nie podobało się - opowiada pani Anna.

Ostatecznie babcia Konstancja, która była szlachetną i piękną kobietą (w rodzinie opowiada się, że o jej rękę starało się 32 adoratorów), po zesłaniu wróciła z córeczkami do rodzinnej wsi, choć cała rodzina ze strony dziadka wyjechała do Polski. Nie miała łatwo, ale córki wykształciła i usamodzielniła. 8 grudnia 1962 roku Maria wyszła za mąż za Mieczysława Poźlewicza, muzyka grającego na bajanie (dużym akordeonie), z którym osiadła w Wilnie. Trzy lata później urodziła się Anna, a wkrótce także Teresa.
- Rodzice pozwalali mi rozwijać się muzycznie. W Wilnie więc ukończyłam podstawową i średnią szkołę muzyczną, ale gdy trzeba było wybierać przyszły zawód, ojciec twardo powiedział, że powinnam pójść do technikum budowlanego. Choć z mamą razem płakałyśmy, to zdania nie zmienił, bo według niego muzyka nie da mi dobrego zarobku. W efekcie poddałam się woli ojca, ale jeszcze w tym samym roku, kiedy skończyłam technikum, zapisałam się na zaoczne studia budowlane w Wileńskim Instytucie Budowlanym. Ukończyłam je z koleżanką po 6 latach. Byłam z tego bardzo dumna, bo na naszym roku studia rozpoczęła 26 osób, a ukończyły je tylko trzy kobiety – opowiada pani Anna.

Zawodowo z budownictwem w Wilnie była w sumie związana 25 lat. Po technikum z nakazu pracy rozpoczęła pracę w państwowym biurze, które zajmowało się inwentaryzacją budynków. Gdy w 1990 roku została inżynierem , zmieniła miejsce pracy i w innym państwowym biurze odpowiadała za zatwierdzanie racjonalizacji budowlanych.
– To była bardzo ciekawa i dobrze płatna praca. Niestety, wszystko co dobre, kiedyś się kończy. Biuro zostało sprywatyzowane, a mój etat zlikwidowany. Wtedy wróciłam do firmy, gdzie pracowałam zaraz po studiach. Byłam z nią związana do czasu wyjazdu z Wilna - relacjonuje pani Anna.
Wtedy jednak już coraz więcej czasu poświęcała muzyce. W domu śpiewała prawie każdego dnia po powrocie z pracy, bo tylko w ten sposób mogła normalnie funkcjonować. Interesowała ją poezja śpiewana, więc komponowała muzykę do kolejnych wierszy. Szybko stworzyła swój program, który prezentowała w wielu miejsca – m.in. w Galerii Polskiej w Wilnie, w wileńskim Muzeum Mickiewicza czy w Domu Polskim. Miała coraz więcej koncertów. Zaczęła współpracować z dziećmi. Śpiewała po polsku i rosyjsku, a rosyjskie romanse, które często wykonywała, podobały się wielu słuchaczom. Niektórzy specjalnie przyjeżdżali z daleka, aby ich posłuchać.

- Gdy 10 października 2009 roku poznałam grupę Polaków, którzy przyjechali do Wilna ze Słupska, jeszcze nie wiedziałam, że to zmieni mój los. Zakochałam się jednak i zdecydowałam się na przyjazd do Polski. W tym czasie już miałam Kartę Polska, która potwierdzała, że pochodzę z polskiej rodziny. Gdy ją dostałam, to poczułam, że warto było podtrzymywać więź z Polską. To było ważne nie tylko dla mnie, ale także dla całej mojej rodziny - nie ukrywa pani Anna.
W Słupsku już nie zajmowała się budownictwem, bo prawo budowlane w Polsce jest nieco inne niż to, które obowiązuje na Litwie. Za to, gdy dowiedziała się, że w Akademii Pomorskiej w Słupsku funkcjonuje Instytut Muzyki, to prawie natychmiast postanowiła sprawdzić, czy mogłaby tam zapisać się na studia. – Kiedy usłyszałam, że jest to możliwe, byłam szczęśliwa, bo wreszcie mogłam robić to, o czym marzyłam - śmieje się.

W ramach pracy licencjackiej przygotowała konspekty lekcji poświęcone muzyce litewskiej .
– Pracę pisałam w Wilnie. Gdy w litewskiej bibliotece powiedziałam, jaki temat mnie interesuje, dostałam tyle materiałów, że aż mnie to zdziwiło, bo początkowo sądziłam, że nie będą miała co pisać. W trakcie ich czytania odkryłam, że litewscy muzycy tworzyli i rozwijali się zawsze w kontekście polskim albo rosyjskim. Tak się dzieje, gdy kraj jest położony między silnymi sąsiadami – dodaje.

Pisząc magisterium, zajęła się tematem praktycznym - rozwojem umiejętności wokalnych dzieci.
– Badania przeprowadzałam na grupie dzieci, z którymi pracowałam jako instruktor w Gminnym Centrum Kultury i Promocji w Kobylnicy. Dzięki zapiskom, które robiłam w czasie ćwiczeń z nimi, mogłam obserwować ich postępy. To była duża radość, gdy się przyglądałam, jak się zmieniają. Jak się okazuje, dziecko, gdy chce pracować, to może śpiewać coraz lepiej. Ta praca nadal daje mi wiele przyjemności - nie ukrywa pani Anna.

Z roku na rok coraz częściej prezentuje nie tylko swoje wychowanki, ale także sama występuje, bo kontakt z publicznością daje jej wiele radości, a poza tym lubi dzielić się muzyką z innymi. Niedawno wzięła udział w internetowym konkursie na piosenkę, który z okazji 30-lecia samorządu terytorialnego ogłosiła gmina Kobylnica. Wygrała zgłoszona przez nią piosenka „Raj”, która przygotowała wspólnie z Grzegorzem Chwiedukiem.

– Grzegorz napisał słowa, a ja muzykę. Mnie ten sukces dodał sił. Mam jeszcze większą ochotę na występy przed publicznością – dodaje.

W Słupsku ma już własne mieszkanie. Poczuła, że na trwałe związała się z miastem. Powiększa się liczba jej znajomych i grono przyjaciół, ale nadal podtrzymuje rodzinne więzi, bo dla niej są bardzo ważne, choć jednocześnie idzie własną ścieżką.

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza