Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Małpy się nudzą

Piotr Polechoński

Na najnowszą wersję "Planetę małp" czekałem wyjątkowo niecierpliwie. Serial, który powstał na fali sukcesu kinowego pierwowzoru
z lat 70., był jednym z trzech kultowych seriali mojego dzieciństwa (dwa pozostałe to "Kosmos 1999" oraz "Święty"). Aby obejrzeć wszystkie odcinki bezwzględnie wykorzystywałem nawet naiwność rodziców symulując chorobę. Cel: nie iść do szkoły za wszelką cenę (a były to czasy bez wolnych sobót). Inny powód mojej niecierpliwości to reżyser, który się podjął opowiedzenia tej historii na nowo. Tim Burton, twórca między innymi znakomitych: "Edwarda Nożycorękiego" i "Jeźdźca bez głowy", słynie w Hollywood z niezwykłej wyobraźni i mistrzostwa w kreowaniu wyjątkowego nastroju. - Będzie dobrze - uspokajałem sam siebie, siadając wygodnie w kinowym fotelu.
Było średnio. W nowej wersji nie odnalazłem tego, co zapamiętałem ze starej sprzed lat: tajemnicy. Pogubił się też gdzieś reżyser. Spisał się jak sprawny rzemieślnik, który zapomniał nagle, że jest również artystą i stać go na wiele więcej. Skutek: powstał film poprawny. Zaledwie.
Bez najmniejszych emocji patrzyłem jak główny bohater wyrusza z orbitalnej stacji kosmicznej na ratunek wysłanej wcześniej doświadczalnej małpie, mającej zbadać burzę magnetyczną. W wyniku zakłóceń w czasoprzestrzeni ląduje na dziwnej planecie. Gatunkiem dominującym są na niej inteligentne małpy, ludzie zaś zostali sprowadzeni do roli żyjących w lesie pół-zwierząt, pół-niewolników. Nie inaczej jest też traktowany nasz bohater. Tymczasem pomoc nadchodzi z najmniej oczekiwanej strony. Okazuje się, że wśród małp działają też obrońcy praw... ludzi. Na ich czele stoi młoda córka jednego z wpływowych dostojników...
Niby wszystko jak w kinowym przeboju sprzed lat z Charltonem Hestonem w roli głównej. Próżno jednak czekałem na to, że to co, już znam, zostanie pokazane trochę inaczej lub wzbogacone o nowe pomysły. Nic z tych rzeczy. Jedyna nowość to nowość technicznych możliwości kina. Zwłaszcza w dziedzinie charakteryzacji (oklaski!). Reszta to sprawna kalka starej "Planety małp" i nic więcej. Na domiar złego rozmyła się gdzieś tajemnica, która okazała się największą siłą poprzedniej wersji: że tak naprawdę rzecz dzieje się na Ziemi kilka tysięcy lat po nuklearnej wojnie (pamiętna scena, gdy Heston uciekając przed prześladowcami dostrzega część zniszczonej Statuy Wolności wyłaniającej się z plaży). Tu tego zaskoczenia nie ma. W zamian oferuje się nam tanią historyjkę o rozminięciu się w czasie głównego bohatera i jego macierzystej stacji orbitalnej i co z tego wynikło.
Problem w tym, że niewiele. Film broni się jedynie niejednoznacznymi, doskonałymi kreacjami aktorskimi. Tim Roth jak generał Thade oraz Helena Bonham-Carter jako obrończyni ludzkich praw - Ari, to prawdziwa uczta dla oczu. Dla nich (i ty tylko dla nich) warto.
Podobno Tim Burton zarówno przed jak i w trakcie realizacji filmu nie był do końca przekonany, czy to właśnie on powinien podjąć się reżyserii.
Nie powinien.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza