Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mam dom pełen zwierząt

Andrzej Zgiet
Jestem niezmiernie szczęśliwa, że blisko mnie są zwierzęta – mówi Dorota Sumińska.
Jestem niezmiernie szczęśliwa, że blisko mnie są zwierzęta – mówi Dorota Sumińska. Andrzej Zgiet
ROZMOWA z Dorotą Sumińską, lekarzem weterynarii, behawiorystką, autorką poczytnych książek nie tylko o zwierzętach.

- Czy jest metoda na wychowanie człowieka kochającego zwierzęta?
- Po pierwsze, trzeba kochać tego człowieka. Od początku. Bo jak się rodzi mały człowiek, to jest takim małym zwierzaczkiem. Trzeba go kochać. I trzeba umieć kochać świat. Myślę, że wtedy nie ma żadnego problemu. Dziecko nasącza się nami od samego początku. Jeżeli będziemy pokazywali mu to, co jest dobre, jeżeli będziemy mu pokazywali, jak sami chcielibyśmy być traktowani - traktując inne gatunki, to możemy być pewni, że dziecko będzie szanowało inne życie, otoczenie. I będzie szanowało nas.

- Często jest pani przedstawiana jako behawiorystka zwierzęca
i dziecięca. Czy rzeczywiście tak jest?
- Dopisują mi różne funkcje. Naprawdę zajmuję się zachowaniami zwierząt, co oznacza, że nie mogę nie zajmować się zachowaniami ludzi, bo jedno z drugiego wypływa i jedno na drugie ma przemożny wpływ. Chcąc nie chcąc muszę więc zajmować się nie tylko psami i kotami, ale również ich opiekunami. Tak najczęściej jest, że jeżeli w domu istnieje jakiś problem ze zwierzętami, okazuje się, że tkwi on w rodzinie, a zachowania zwierzęcia są tylko tego objawem. Bo ze zwierzęciem jest tak jak z dzieckiem. Jeżeli dziecko zaczyna być niegrzeczne, źle się uczy - to znaczy, że w rodzinie dzieje się coś złego. To samo jest z psem czy kotem: jeżeli coś się zaczyna z nimi dziać, to znaczy, że problem leży głębiej, w rodzinie. I trzeba go rozwiązać.

- Czy to znaczy, że zwierzę niejako wchłania w siebie złą atmosferę, która panuje w rodzinie, żeby potem wyrzucić z siebie ten stres pod postacią nieprzewidywalnych zachowań?
- Nie, nie. Zwierzę nie wchłania naszych problemów. Ono się po prostu źle czuje w niedobrej atmosferze, nie funkcjonuje wtedy tak jak powinno. Naprawdę, zwierzę domowe jest pierwszym wskaźnikiem choroby rodziny.

- W pani życiu zwierzęta były od zawsze?
- Nawet od przedzawsze. Cała rodzina, i ze strony mamy, i ze strony ojca, od pokoleń kochała zwierzęta i zawsze było ich pełno. Wychowałam się w domu, w którym było dużo zwierząt - na pewno więcej niż w innych. I były to bardzo różne zwierzęta, nie tylko psy i koty.

- To pewnie od dziecka marzyła pani, żeby być lekarzem weterynarii?
- Wcale nie. Szczerze mówiąc, nigdy nie było to moim marzeniem. Ale marzyłam, żeby mieć taką wiedzę, jaką miał mój ojciec na temat świata. A ponieważ on skończył weterynarię, więc wydawało mi się, że jest to jedyna droga , żeby dojść do takiej wiedzy, jaką miał on. Dlatego skończyłam weterynarię i to mi wyszło na zdrowie, bo dzięki temu oszczędzam na weterynarzu.

- Dodajmy, że przy tej liczbie zwierząt, które z panią mieszkają, można na weterynarzu zaoszczędzić niezłą sumkę. Każdy, kto ma zwierzaka, wie, jakie to są wydatki.
- No tak. Dzielę dom z dwudziestką psów i kotów. I zazwyczaj są to zwierzęta po przejściach, nie najmłodsze, wymagające specjalnej tros-ki. Fakt, że jestem weterynarzem, bardzo pomaga w niesieniu im pomocy. Jest coś takiego, że nie umiem przejść obojętnie obok cierpiącego, nieszczęśliwego zwierzęcia. Dlatego tak niechętnie odwiedzam schroniska, bo po pierwsze, przerasta mnie ogrom cierpienia, które tam spotykam, a po drugie, zazwyczaj opuszczam takie miejsce z kolejnym domownikiem.

- Pisze pani książki, jest pani znana z radia i telewizji. Czy poza tym prowadzi pani jeszcze praktykę lekarza weterynarii?
- Mam gabinet, w którym przyjmuję dwa razy w tygodniu po dwie godziny. Nawał innych zajęć nie pozwala mi więcej czasu poświęcać tej pracy.

- Znam gabinety weterynaryjne, które reklamują się: "nie dokonujemy eutanazji". Dla mnie jest to antyreklama. A jaki jest pani stosunek do tego zagadnienia?
- Najgorsze w Polakach jest to, że my kochamy popadać w skrajności. Nigdy nie możemy iść środkiem i kierować się zdrowym rozsądkiem. Eutanazja jest sprawą ostateczną. Bardzo nie lubię tego robić, ale są sytuacje, kiedy trzeba to zrobić, jeżeli ma się w sobie chociaż minimum miłosierdzia. Nie można mówić, czy eutanazja jest zła, czy dobra. To jest czasem konieczność, bo lepsza jest śmierć niż życie. Jeżeli życie ma oznaczać tylko i wyłącznie cierpienie, to trzeba je skrócić. I cudownie, że jest taka furtka. Ale nie można tego nadużywać. Nie powinno się poddawać eutanazji zwierzęcia, bo nam się znudziło czy jest stare. I ty będziesz stary, i może niedołężny. Jeżeli starość ma kończyć życie naszego psa, to niech eutanazja tego nie przyspiesza. Zwierzę ma prawo umrzeć naturalną śmiercią, ze starości. Natomiast jeżeli jest to jakaś straszna choroba, która wiąże się z okropnym cierpieniem - mamy obowiązek mu ulżyć. Wybór jest prosty. Nie można być ani za, ani przeciw - trzeba być po środku.
- Podczas spotkania z rodzicami przedszkolaków w Białymstoku zapytała pani, u kogo w domu jest jakieś zwierzę. I widziałam, że trochę pani zrzedła mina na widok niewielu rąk wzniesionych do góry.
- Powiem pani, że jeszcze nie było tak źle. Oczywiście, że mniej było rąk sygnalizujących posiadanie zwierzęcia niż rąk w ogóle obecnych na sali, ale dobre i to. Ludzie żyją w pośpiechu, są zapracowani, więc sam fakt, że mają dzieci, to już jest dużo. Im się wydaje, że dziecko pochłania ich cały czas poza pracą. A to nieprawda. Moglibyśmy mieć o wiele więcej czasu, gdybyśmy tylko umieli i chcieli mądrze nim gospodarować. U normalnych ludzi w pewnym momencie odzywa się potrzeba serca, żeby mieć przy sobie jakąś życzliwą, bratnią duszę, niekoniecznie tego samego gatunku.

- Jak pani ocenia nasze społeczeństwo, jeżeli chodzi o stosunek do zwierząt? I nasze prawo?
- Niestety, źle. I społeczeństwo, i prawo. Bo tak już jest w świecie, że przede wszystkim widać to, co jest złe. Są i dobre zjawiska, jest ich bardzo dużo, ale wybijają się na plan pierwszy te złe. I tu, niestety, mam wiele pretensji do mediów. Chociażby dzisiaj: ekipa telewizji z Warszawy goniła mnie w drodze do Białegostoku, żeby poprosić o komentarz, bo gdzieś pies pogryzł dziesiecioletnią dziewczynkę. Z takiego wydarzenia media robią wielką rzecz. Na szczęście niedawno pokazywano, że małe dziecko zostało uratowane przez psa - ale to nagłaśnia się dużo rzadziej. A takich sytuacji, że pies czy kot zapewnia dziecku komfort życia, jest bardzo dużo. Tylko gdy kogoś pogryzie pies, to jest wielkie halo. A ja powtarzam już od lat, wszystkim i wszędzie, że będąc na miejscu psów, dawno zagryzłabym wszystkich ludzi. Bo to, co my zrobiliśmy psom, to jest po prostu coś potwornego.

- Prawo niedawno zostało nieco zaostrzone, jednak fatalnie jest z jego egzekucją.
- Pod tym względem jest bardzo źle. Cały czas mamy do czynienia z lekceważącym stosunkiem sędziów do przestępstw związanych ze zwierzętami. Pokutuje u nas taki stosunek do zwierząt, na zasadzie "chłop żywemu nie przepuści", "zwierzę to jest byle rzecz". To jest bardzo smutne. Ale i samo prawo jest moim zdaniem za łagodne. Mamy wzorce w innych krajach. Bodajże w Norwegii w ruchu drogowym obowiązuje taki przepis, że za potrącenie samochodem zwierzęcia i pozostawienie go bez pomocy grozi taka sama kara, jak za potrącenie człowieka. To bardzo mądre i skuteczne rozwiązanie. Jeżeli ludzi nie można nauczyć inaczej, trzeba to robić w ten właśnie sposób. Jestem przekonana, że gdyby polskie prawo mówiło, że za potrącenie człowieka odpowiedzialność jest taka sama, jak za potrącenie zwierzęcia - według dzisiaj obowiązujących standardów - to pełno potrąconych ludzi leżałoby na poboczach dróg. Strach kierowcy przed odpowiedzialnością daje jakieś tam poczucie bezpieczeństwa na drodze pieszemu.

Rozmawiała
Janka Werpachowska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza