Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mamy maski wesołków. Rozmowa z artystami z zespołu Big Cyc

Redakcja
Zespół Big Cyc.
Zespół Big Cyc.
Rozmowa z Krzysztofem Skibą i Jackiem "Dżej Dżejem" Jędrzejakiem z zespołu Big Cyc, który w tym roku obchodzi jubileusz 25 lat na polskiej scenie muzycznej.

- Zjedliście swoje PIT-y w tym roku?
Jacek Jędrzejak: - My się odchudzamy, więc z PIT-ami już koniec.
Krzysztof Skiba: - Poza tym PIT-y są niestrawne!

- Konsumpcja PIT-ów to był jeden z waszych happeningów. Czy któryś z nich uważacie dziś za najważniejszy?
JJ: - Kilka takich było. Przede wszystkim happeningi pomarańczowej alternatywy. To był czas i miejsce, kiedy cieszyły się dużą popularnością. Teraz każda sieć telefonii komórkowej, czy jakaś większa firma wykorzystuje elementy happeningu do promocji produktu i tak naprawdę nawet jak robisz jakiś polityczny happening, to publiczność do końca nie wie, czy jest to happening komercyjny, czy muzyczny, czy polityczny właśnie.

- Jest dla was granica między happeningiem a życiem?
JJ: - W Polsce? Chyba nie. Te happeningi, które widzimy, w TVN24, które na co dzień fundują nam politycy, są tak ostre, że w niektórych krajach byłyby nie do przyjęcia. U nas to wszystko funkcjonuje i dzięki temu mamy ciekawą rzeczywistość. W Szwajcarii, w Belgii, czy Holandii nikt nawet nie wie, kto jest premierem, a tutaj cały czas coś się mieli. Szatan miesza w kotle chochlą i dzięki temu mamy ciekawy kraj.

- Ciekawy, podobnie jak ciekawe jest wasze motto: "Fantazja zwycięży kiełbasę". Co to znaczy?
KS: - To słynne hasło Big Cyca, mieliśmy kilka takich haseł, na przykład "Wszyscy świrnięci są nasi". "Fantazja zwycięży kiełbasę" mówi o tym, że wyobraźnia zwycięży szarą rzeczywistość. Kiełbasa to symbol czegoś pospolitego.

- Czyli tego, co odrzucacie.
KS: - Mam nadzieję, że fani Big Cyca to ludzie otwarci na wyzwania artystyczne, którzy są w stanie zmierzyć się z tą paranoją, która nas otacza. Big Cyc stara się być przewodnikiem po tej rzeczywistości, czasem ją opisując, czasem ją obśmiewając. Trzymamy się starej zasady Woltera: "idź przez życie szydząc". My właśnie szydzimy, ironizujemy, ale to wszystko jednak gdzieś tam głęboko skrywa naszą romantyczną naturę i fakt, że martwimy się tym, co jest wokół, a okazujemy to w nietypowy sposób. W Polsce 90 procent zespołów, jeśli chodzi o rocka, to zespoły, które reprezentują rocka płaczliwego. Dziewczyna ode mnie odeszła, moje życie nie ma sensu...

- Sami twierdzicie, że Polacy mają depresję...
KS: - Badania to potwierdzają! Zobacz na artystów, na przykład poetów, którzy byli najbardziej popularni. Norwid, który zmarł w przytułku, poeci, którzy zapadali na choroby, czy strzelali sobie w łeb, jak Witkacy. W Polsce, żeby być artystą, musisz być biedny, chory na suchoty, napisać trzy genialne wiersze po czym popełnić widowiskowe samobójstwo. My przybraliśmy maski wesołków, ale to - jak pisał Gombrowicz - forma. Często udajemy głupków, idiotów, debili. To rodzaj gry, którą prowadzimy od lat. Którą nasi fani doskonale rozszyfrowują. Gry, która toczy się o bardzo poważną sprawę. To jest bitwa o duszę polską. To bitwa o polską wyobraźnię. I wkurzają nas politycy, którzy mają gęby pełne Polski. Im częściej ktoś wypowiada słowo Polska, tym bardziej się go boję. Bo to jest podejrzane. Bo to znaczy, że chce załatwić swój interes i zasłania się tą Polską. Prawdziwy patriotyzm polega na czymś zupełnie innym.

- A czy Polak z duszą ma dystans do siebie? Przez te 25 lat sporo ludzi się na was obraziło.
JJ: - My mamy dystans do siebie i to sprawia, że przez te 25 lat funkcjonujemy na rynku. Natomiast z osobami, które opisujemy, różnie bywa. Opisujemy różne zjawiska i często ci, którzy w nich uczestniczą, jak moherowe berety, nie mają do siebie dystansu i przez to wynikają różne nieporozumienia. Ale to skuteczna broń na naszą rzeczywistość. Zresztą i Beatlesi, i Red Hot Chilli Peppers były wesołymi kapelami. Walka poprzez dobry humor jest bardziej skuteczna niż oręż w postaci ostrych słów.
KS: - Choć w Big Cycu ostrych słów nie brakuje.

- I są tego konsekwencje. Album "Moherowe berety" nie istniał w mediach. Cenzura?
JJ: - Cenzura mentalna. Kiedyś był cenzor, a dziś ktoś z radia woli puścić bezpieczny kawałek niż coś, po czym ma mieć nieprzyjemności u szefa na przykład. Dla świętego spokoju lepiej tego nie robić. Kiedyś dziennikarze muzyczni kreowali jakieś mody, zespoły, a dziś to konfekcja.

- A wy jesteście undergroundowi?
JJ: - Jesteśmy takim komercyjnym undergroundem. Bo jesteśmy niby komercyjni, ale tak naprawdę nigdzie nas nie grają, czyli jesteśmy undergroundowi. Z drugiej strony nagrywamy to, co chcemy i nikt nas nie zmusza do niczego.
KS: - Nigdy nam nie narzucano producentów, ani koncepcji, bo zespół sam był odpowiedzialny za siebie. Jesteśmy producentem swoich nagrań, ich autorami. Nigdy nie korzystaliśmy z dokonań obcych autorów, chyba że był to jakiś projekt, jak na przykład piosenki Wiesława Dymnego, czy płyta z piosenkami ze stanu wojennego. Ale to też były nasze pomysły, jak zaaranżować inne numery. Big Cyc wytworzył swój charakter pisma. Zobacz, dobrych warsztatowo artystów jest bardzo dużo. Są świetni wykonawcy. Ta młodzież, która występuje w X Factorze, czy programach typu Mam talent, to są ludzie świetni warsztatowo, niestety cechuje ich absolutny brak osobowości.

- Wykładają się, kiedy mają zrobić coś własnego, a nie cover.
JJ: - Bo nie mają nic do powiedzenia. A Bob Dylan ledwie gra na gitarze, a ma tyle do powiedzenia, że to legenda.
KS: - Ale wróćmy do undergroundu. W tej chwili nie jesteśmy niszowi, ale mamy korzenie undergroundowe. Wywodzimy się z pomarańczowej alternatywy. Kiedyś, jako zespół anarchistyczny, protestowaliśmy przeciwko całemu światu i showbiznesowi także. Teraz, po 25 latach, staliśmy się jego częścią. Jako zespół rozrywkowy, a nie ukrywamy, że nim jesteśmy, zachowujemy pełną autonomie i wolność twórczą. I to nie jest takie proste, jak się dzieciom z gimnazjum wydaje. Świat nie jest zerojedynkowy i czarno-biały. Bo cóż nam z tej komercyjności, jak nas nie grają w radio. Na antenie częściej się pojawiają zespoły uważane za niszę i underground, to jest kompletna paranoja. Obecność w mediach świadczy o niezależności. Ale w tym kraju wszystko jest popierd... Najsłynniejszy alternatywny festiwal jeżdżący jest robiony pod patronatem obrzydliwej korporacji piwowarskiej. To jest absurd kompletny.

- A skoro absurd, to... powspominajmy "Lalamido". Za absurdalny humor właśnie tak wspominany przez moje pokolenie. Nie kusi Cię Krzysztof wrócić do tego projektu?
KS: - Stare filozoficzne hasło powiada, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Ale twoje pytanie często do mnie wraca. To dowód na to, że był to - z perspektywy czasu możemy użyć wyświechtanego określenia - program kultowy. Często spotykam ludzi, bardzo twórczych, którzy mi mówią, że wychowali się na "Lalamido".

- Bo trzeba było mieć wyobraźnię, żeby ten humor rozbawił... Jak Monty Python.
KS: - To był fenomen lat 90. Tamta rzeczywistość nie była poukładana. Dziś wszystko jest sformatowane, światem rządzą korporacje, przejmujemy systemy zachowania Zachodu, a wtedy był to taki chaos. Z jednej strony rodził negatywne zjawiska, jak rozwój gangów, czy piractwo fonograficzne, które uderzyło też w Big Cyca, bo nasze największe przeboje były na kasetach sprzedawane niemal na każdym łóżku polowym. Ale z drugiej strony były pozytywne sytuacje. Było mnóstwo stacji radiowych, była eksplozja wolności, ludzie cieszyli się z tą wolnością, byli bardzo kreatywni i na tej fali powstał "Lalamido", który dziś nie miałby racji istnienia. Czasem sobie przypominam jakieś żarty, które tam robiliśmy, to dziś 150 komisji, typu Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji przyblokowałyby nas na miejscu. A dziś wszystko jest spłaszczone, jest formatem, pod najmniej wymagającego widza.
JJ: - Większość programów telewizyjnych to licencje. Nikt nie wierzy, że Polak może stworzyć oryginalny program, który sam może być licencją w innych krajach. Sprawdzone schematy bierzemy. Nic w nas kreatywności.

- 25 lat Big Cyca. Jest jakiś wasz ulubiony okres tego czasu?
JJ: - Każdy. Teraz też jest najfajniejszy okres w naszym życiu. Najgorzej to wspominać z rozrzewnieniem stare czasy. Kombatanci tak robią. Siadają przy ognisku i mówią, "drzewiej to było..." A teraz jest fajnie!
- Fajne to było, jak udało się wam namówić Ibisza, żeby w Sopocie idealnie skrojony gajer zamienił na dres.
KS: - Krzysztof Ibisz 23 lata temu, zapowiadał nas na festiwalu w Jarocinie. Znamy się od lat. On jest z innego świata. Chodzi w garniturach od Armaniego. Ale właśnie dlatego mieliśmy na niego pomysł. Żeby ubrał się w dres i pojawił się z bejsbolem jako żywy teledysk do piosenki "Ja noszę dres". To taki rodzaj happeningu właśnie. Tradycją benefisu jest zapraszanie gości. Mogliśmy zaprosić kolegę Styczyńskiego, żeby zagrał na gitarze z chłopakami jakikolwiek numer, mogliśmy zaprosić braci Cugowskich czy Andrzeja Krzywego, żeby z nami zaśpiewali, tylko nam się to wydawało banalne.

- Co czujecie dziś, jak młodzi mówią wam, że wychowali się na waszej muzyce.
JJ: - Z jednej strony świadomość upływającego czasu, z drugiej dumę i przekonanie, że zrobiło się coś fajnego, że kilka osób nie jest straconych dla muzyki disco polo, czy muzyki dyskotekowej.
KS: - Że wpływaliśmy na ich wrażliwość, budowanie świadomości. Ludzie mówią, że piosenkami, takimi jak "Polska rodzina", czy "Skin" wyrażaliśmy ich poglądy. Może bywaliśmy głosem pokolenia? Może. Dziś są już inne czasy. Już nikt nie pisze protest songów. Jesteśmy ostatnimi dinozaurami...
Rozmawiała
Joanna Krężelewska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza