Sala wiejskiej świetlicy w Borzęcinie ledwo pomieściła wszystkich obrońców szkoły. Na zebranie z wójtem gminy Dębnicy Kaszubskiej przyszło około dwustu osób. Na liście w obronie placówki podpisało się 365 osób.
- Wójt chce, aby maluszki jeździły PKS-em do Gogolewa, czyli 15 km w jedną stronę codziennie. To karygodne! Te autobusy często nie dojeżdżają zimą. Dzieci marzną i biegają po ulicy - mówi Karolina Zakrzewska, mama jednej z uczennic.
W Szkole Podstawowej w Borzęcinie uczy się 67 dzieci w klasach 0-III.
- Nie rozumiemy, dlaczego nasza szkoła ma zostać zlikwidowana. Przecież klasy są pełne - mówią rodzice.
Wójt na zebraniu zaprzeczył, jakoby chciał zamknąć placówkę.
- To żadna likwidacja, a zmiana obwodów. Dzieci po zakończeniu edukacji w Borzęcinie zamiast do Dębnicy Kaszubskiej będą dojeżdżały do Gogolewa. Odległość jest taka sama - mówi Eugeniusz Dańczak, wójt gminy Dębnica Kaszubska.
Za chwilę dodał jednak, że dzieci zakończyłyby edukację w Borzęcinie już po I klasie, bo dzieci z klas drugich i trzecich dojeżdżałyby do Gogolewa - mówił wójt.
To jednak zbulwersowało przybyłych mieszkańców, a nawet samych radnych. - Nie tak rozmawialiśmy. Nam wójt mówił tylko o zmianie obwodów, co oznaczałoby, że dzieci po III klasie zamiast do szkoły w Dębnicy pójdą do szkoły w Gogolewie
- mówił Bogdan Rębas, radny. - Na taką propozycję się nie zgadzamy - dodaje.
Tu rozległy się gromkie brawa.
- Wszystko dalej dąży do likwidacji szkoły, bo za chwilę wójt powie, że nie opłaca się utrzymywać budynku dla kilkanaściorga dzieci z dwóch klas i każe nawet pięciolatkom dojeżdżać do Gogolewa - mówiła jedna z mam. Inni rodzice jej wtórowali.
- Poza tym dzieci z klas drugich i trzecich to też jeszcze małe dzieci. Im jest tu dobrze. Mają doskonałą opiekę. Dobrze się tu czują. Dlaczego narażać je na stres i dojazdy ze starszymi uczniami do innej szkoły? - pytali rodzice.
Inni mówili: - Dzieci to nie przedmioty, aby przenosić je z miejsca na miejsce. Poza tym drogi są dziurawe, strach nimi dzieci wozić - mówili.
Wójt tłumaczył, ale jego argumenty nie przekonywały. - Tereny wiejskie się wyludniają. W szkole w Gogolewie w sześciu klasach uczy się 60 dzieci, po 10 w klasie. Tu nie ma żadnej ekonomii, bo nauczycielom trzeba płacić, a subwencje dostajemy na jednego ucznia. Nauczyciel na siebie zapracuje, gdy w klasie będzie 25 dzieci, a nie kilkoro - przekonywał wójt. Bezskutecznie.
- To niech pan zamknie Gogolewo, ale Borzęcino zostawi. Reanimacja tamtej szkoły to jak reanimacja trupa. Niech pan tam agroturystykę zrobi - grzmiał jeden z ojców.
Inni bili mu brawo. - To zadupie. My nie chcemy, aby nasze dzieci tam się uczyły
- mówili. Zarzucano też wójtowi, że nie wywiązał się z przedwyborczej obietnicy. - Obiecywał pan przed wyborami, że szkoły nie zlikwiduje. Oszukał nas pan! - grzmieli ludzie. Wójt odpierał zarzuty.
- Nie oszukałem, bo szkoły nie likwiduję. Dwie klasy tu zostaną - mówił.
Decyzja zapadnie na najbliższej sesji Rady Gminy.
Tymczasem okazuje się, że likwidacja wiejskich szkół to problem w całym kraju. Wczoraj Zarząd Nauczycielstwa napisał list do premiera w ich obronie.
- W wielu małych miejscowościach placówki oświatowe odgrywają dla społeczności lokalnej niezwykle ważną rolę społeczną i kulturową. Szanujemy prawo lokalnych samorządów do kształtowania sieci szkolnej na swoim terenie, jednak niepokojące jest, że w bardzo wielu przypadkach samorządy przyjmują uchwały o likwidacji bądź przekazaniu szkoły z naruszeniem obowiązującego prawa lub wbrew żywotnemu interesowi lokalnej społeczności, kierując się wyłącznie rachunkiem ekonomicznym, nie zważając na protesty rodziców czy kadry pedagogicznej - napisał w liście Sławomir Broniarz, prezes ZNP.
Czytaj e-wydanie »Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?