Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Na wokandzie pożar escape roomu w Koszalinie. Słowa ratownika oburzyły rodziców

Joanna Krężelewska
Joanna Krężelewska
W czwartek, 26 maja, przed barierką dla świadków w Sądzie Okręgowym w Koszalinie, stanął kolejny ratownik medyczny koszalińskiej filii Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Szczecinie.
W czwartek, 26 maja, przed barierką dla świadków w Sądzie Okręgowym w Koszalinie, stanął kolejny ratownik medyczny koszalińskiej filii Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Szczecinie. Fot. Joanna Krężelewska
- Od trzech lat trwa polowanie na czarownice. Oskarżani są ratownicy, policjanci, dyspozytorzy. A ja pytam, w jaki sposób nieletnie znalazły się w tym miejscu bez opieki? – zapytał w sądzie ratownik medyczny, który brał udział w akcji ratunkowej podczas pożaru koszalińskiego escape roomu.

- To skandal! Niech sąd przerwie te wywody! – zareagował Jarosław Pawlak, tata zmarłej Julii. Rodzice nie mogli powstrzymać łez. Sąd zezwolił ratownikowi na skończenie wypowiedzi.

- Informacje w mediach, mają charakter emocjonalny i przekładają się na moją i moich kolegów pracę, a osoby nieletnie powinny przebywać pod opieką opiekuna – dodał.

- Miały przebywać pod opieką pracownika – skwitowali rodzice.

Podczas kolejnej rozprawy, wyjaśniającej okoliczności pożaru w koszalińskim escape roomie, emocje sięgnęły zenitu. Zeznania tym razem złożył 31-letni ratownik medyczny. W pogotowiu pracuje od 2017 roku. Był w drugiej karetce, która 4 stycznia 2019 roku przyjechała na miejsce zdarzenia. Udzielał pomocy Radosławowi D., pracownikowi escape roomu „To Nie Pokój”. W sądzie podkreślił, że z tragicznego dnia niewiele pamięta. Szczegółowe zeznania złożył w 2019 roku w prokuraturze.

Ratownik tego dnia nie wyszedł z karetki. W niej opatrzył Radosława D. Pracownik miał oparzoną twarz. – Później przeczytałem w Internecie, że trafił do szpitala do Gryfic, bo był w stanie ciężkim. Zdziwiłem się, bo jego obrażenia na to nie wskazywały – zeznał 31-latek.

Drugi z ratowników z zespołu jego karetki wyszedł sprawdzić, czy może pomóc w akcji. - Wrócił i zapytał mnie na ucho, czy mamy czarne worki – relacjonował ratownik. - Żaden praktyk-ratownik nie widział szans na uratowanie dziewcząt. Mówi się tylko o zatruciu tlenkiem węgla, a nie o skali poparzeń – dodał.

Wzburzenie rodziców wzbudziły określenia, którymi posłużył się ratownik dla określenia stanu dziewcząt. – Mówił pan, że były „upieczone, ugotowane, a skóra im odpadała”. Czy możliwe jest, by po kilku godzinach to wszystko zniknęło? Dlaczego ludzie zawodowo przygotowani do niesienia pomocy poszkodowanym, niosą w przestrzeń publiczną opisy, które nie mają nic wspólnego z rzeczywistością? Moja córka wyglądała, jakby spała. W oparciu o co głosi pan swoje opinie, skoro nawet nie wyszedł pan z karetki, a pana słowa są później szczegółowo analizowane przez biegłych? – zapytał Adam Pietras, tata Wiktorii.

- Opieram je o to, co słyszałem od ratowników na miejscu zdarzenia – odparł medyk.

Adam Pietras wnioskował, by okazać ratownikowi zdjęcia zmarłych dziewcząt. – Niech zweryfikuje swoje stanowisko - wskazał. Sędzia Sylwia Dorau - Cichoń nie zgodziła się na to.

Oskarżyciele publiczni dopytywali ratownika o to, dlaczego zeznał, iż gdyby to on udzielał pomocy dziewczynkom, zrobiłby badanie EKG. – Po to, by jak w chwili obecnej, nie tłumaczyć się z rzeczy oczywistych – odpowiedział.

Ratownik dodał też, że prowadzi szkolenia dla innych medyków, a na nich przedstawia wnioski ze sprawy pożaru. Jakie?

- Emocje powodują dziś, że ratownicy rozważają rozpoczęcie, niezgodnie z wytycznymi, resuscytacji krążeniowo – oddechowej tylko i wyłącznie w celu uniknięcia późniejszych tłumaczeń, dlaczego odstąpili od medycznych czynności ratunkowych. Kolejny wniosek to bardziej skrupulatne uzupełnianie dokumentacji medycznej o opis ubioru pacjentów, których dane osobowe nie są znane - wskazał.

Przypomnijmy, 4 stycznia 2019 roku w pożarze escape roomu życie straciło pięć 15-latek - Karolina, Julia, Wiktoria, Małgorzata i Amelia. Jedyne okno w pomieszczeniu gry, w którym zamknięto dziewczęta, było zabite deskami i okratowane. Nastolatki nie mogły wydostać się z obiektu – od wewnątrz w drzwiach nie było klamki. Zmarły z powodu zatrucia tlenkiem węgla.

Akt oskarżenia obejmuje cztery osoby. To 30-letni Miłosz S., projektant i organizator escape roomu; Małgorzata W., jego babcia, która zarejestrowała działalność; Beata W., która współprowadziła lokal i pracownik Radosław D. Wszyscy odpowiadają za umyślne stworzenie niebezpieczeństwa wybuchu pożaru i nieumyślne doprowadzenie do śmierci pięciu dziewcząt, za co grozi do 8 lat pozbawienia wolności.

Wątek dotyczący przebiegu samej akcji ratunkowej – ocenę działań służb medycznych i straży pożarnej – prokuratura wyłączyła do odrębnego postępowania. Śledztwo wciąż trwa. Na tym etapie nikt nie usłyszał zarzutów.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Archeologiczna Wiosna Biskupin (Żnin)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Na wokandzie pożar escape roomu w Koszalinie. Słowa ratownika oburzyły rodziców - Głos Koszaliński

Wróć na gp24.pl Głos Pomorza