Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nikt nie chciał pomóc psu ze złamaną łapą, bo właścicielowi brakowało pieniędzy

Marcin Markowski
Dopiero Andrzej Wojtyra operował Psipsię w obecności Renaty Cieślik ze Straży dla Zwierząt.
Dopiero Andrzej Wojtyra operował Psipsię w obecności Renaty Cieślik ze Straży dla Zwierząt. Fot. Kamil Nagórek
Nikt nie zajął się suczką z otwartym złamaniem łapy. Jej właściciel był odsyłany z kwitkiem przez weterynarzy i pracowników schroniska. A wszystko dlatego, że pan Mariusz nie miał pieniędzy.

Kilka tygodni temu z posesji pana Mariusza z Zimowisk koło Ustki znikła jego trzyletnia suczka.

- Psipsia wróciła po dwóch tygodniach. Bardzo kulała. Kiedy do niej podszedłem, zobaczyłem, że ma okropną ranę, z której wystają kości - mówi pan Mariusz (nazwisko do wiadomości redakcji). Mężczyzna pojechał do najbliższej lecznicy w Ustce przy ulicy Marynarki Polskiej.

- Jestem rybakiem. Przez ostatnie miesiące nie wypływałem w morze. Miałem w portfelu pięć złotych - żali się. - Powiedziałem pani weterynarz, co się stało i że nie mam pieniędzy. Zapewniałem, że oddam za leczenie, kiedy wrócę do pracy. Kobieta powiedziała, że nie będzie leczyła na krechę. Czytelnik twierdzi, że tam nie otrzymał pomocy.

- Powiedziano mi, że skoro pies ma właściciela, to jego pan musi wyłożyć pieniądze na prywatnego lekarza - dodaje pan Mariusz. - Nie chciałem dyskutować i pojechałem do kolejnego weterynarza w Ustce przy ulicy Bursztynowej.

Ten stwierdził, że się spieszy na szkolenie i mogę przyjść dopiero we wtorek. Bezsilny mężczyzna zostawił więc suczkę w budzie. Po prawie dwóch tygodniach o sprawie dowiedziała się Straż dla Zwierząt.

- Chociaż codziennie jeździmy do wielu interwencji, nie przypominamy sobie tak wstrząsającego zdarzenia - mówi Renata Cieślik, szefowa słupskiej Straży dla Zwierząt. - Pies miał złamanie otwarte tylnej łapy. Z rany wystawała kość. Zwierzę nawet nie skomlało, bo tak przywykło do uczucia bólu.

Zdaniem strażników niektórzy mieszkańcy Zimowisk nawet nie zwracali uwagi na psa. Myśleli, że zwierzak liże po prostu jakąś kość, którą dali mu właściciele. - On lizał kość, ale własną, wystającą ze złamanej łapy - dodaje Renata Cieślik. - Zabraliśmy suczkę właścicielowi i zawieźliśmy do słupskiego weterynarza na operację. Podczas zabiegu okazało się, że pies ma skomplikowane złamanie z przemieszczeniem, znaczną martwicę tkanek miękkich oraz szpiku kostnego.

Wczoraj po operacji pies został przekazany właścicielowi. Jeśli kość się nie zrośnie, suczce grozi amputacja.

Weterynarz z lecznicy mieszczącej się przy ulicy Marynarki Polskiej w Ustce nie chciał z nami rozmawiać na ten temat. Poinformował nas, że lekarz weterynarii, u której był nasz czytelnik, będzie dopiero we wtorek.

Z kolei lekarz dla zwierząt z przychodni weterynaryjnej przy ulicy Bursztynowej twierdzi, że nie przypomina sobie takiego zdarzenia i zapewniał, że na pewno pies otrzymałby pierwszą pomoc. Wczoraj nieuchwytny był kierownik słupskiego schroniska. Jedna z pracownic powiedziała nam, że schronisko nie ma obowiązku leczyć psów mających właścicieli. Sytuacja zdziwiła pracowników Powiatowego Inspektoratu Weterynarii w Słupsku.

- Lekarz dla zwierząt powinien udzielić psu pierwszej pomocy i założyć gips - mówi jeden z weterynarzy inspektoratu. - Tego wymaga etyka zawodowa. Problem w tym, że dla wielu weterynarzy leczenie to tylko biznes.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza