Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Proboszcz z końca świata

Redakcja
Ksiądz Krzysztof (z lewej) z duchownym ze Słowacji.
Ksiądz Krzysztof (z lewej) z duchownym ze Słowacji.
Ksiądz z podsłupskiej Damnicy buduje kościół na Kamczatce. Kiedy wybierał się w drogę, radzono mu, żeby zabrał ze sobą dwa kije. Jeden, żeby odganiać się od niedźwiedzi, a drugi, żeby stukać się w głowę i wybić sobie z niej pomysł takiej wyprawy.

Pomimo tego osiem lat temu ksiądz Krzysztof Kowal wsiadł na rower i wyruszył na Syberię.

W dwa i pół miesiąca przejechał ponad siedem tysięcy kilometrów. Z Koszalina do Irkucka. Stamtąd czekała go jeszcze droga w najodleglejsze rejony daleko-wschodniej Rosji - do Pietropawłowska Kamczackiego. Do dziś jest tam proboszczem parafii Świętej Teresy od Dzieciątka Jezus. To najdalej położona i największa obszarowo parafia na świecie. Jej terytorium jest trzy razy większe od Polski.

Wierni z ogłoszenia

- Już dawno czułem powołanie do pracy misyjnej i myślałem o wyjeździe w dalekie strony - mówi ksiądz Krzysztof. - Zanim jednak otrzymałem zgodę od przełożonych, 10 lat przepracowałem w koszalińskim seminarium między innymi jako wychowawca i wykładowca muzyki. Kiedy wreszcie wyjechałem, nie wiedziałem jeszcze, że trafię na Kamczatkę.

Pracę na Syberii ksiądz Krzysztof zaczął jako proboszcz w Irkucku. Do Pietropawłowska został przeniesiony po trzech latach. Jest tam dopiero drugim stałym proboszczem.

- Wcześniej, aby odprawić mszę, ksiądz musiał tu przylatywać 2,5 tysiąca kilometrów samolotem. Średnio zjawiał się raz na pół roku, na święta - mówi duchowny.

Niełatwo być proboszczem w miejscu, gdzie nie ma nawet kościoła. Na początku wierni modlili się w małym, drewnianym nieogrzewanym domku, który później przebudowano na kapliczkę. - Z czasem coraz więcej osób wiedziało, że na Kamczatce pojawił się ksiądz - mówi duchowny. - Wiernych szuka się na różne sposoby, nawet przez ogłoszenia w prasie. Jednak najszybciej takie informacje przekazywane są pocztą pantoflową.

Tu stanie świątynia

Gdy do parafii dołączało coraz więcej osób, w księdzu Krzysztofie dojrzewała myśl o budowie prawdziwego katolickiego kościoła - dla żyjących tam Polaków, Białorusinów, Ukraińców.

Takiego, jakiego jeszcze na Kamczatce nie było.
- Na Dalekim Wschodzie, jeśli ludzie się modlą w domach, nawet jeśli jest w nich krzyż czy inne symbole wiary, to zawsze istnieje podejrzenie o jakieś sekciarstwo - mówi ksiądz Krzysztof. - Dlatego kościół na Kamczatce, jako osobne wydzielone miejsce, jest jak najbardziej żyjącym tu katolikom potrzebny.

Od początku ksiądz Krzysztof zdawał sobie sprawę, że czeka go niełatwe zadanie. No bo jak tu zbudować kościół dla nieco ponad setki osób, w miejscu, gdzie ziemia trzęsie się100 razy w roku, chleb kosztuje 1,5 dolara i wszystkie towary są droższe, bo trzeba sprowadzać je samolotem. Do tego prace mogą być prowadzone najwyżej cztery miesiące w roku, bo przez pozostały okres trwa sroga zima.

- Tutaj wszystko wymaga mnóstwa czasu i ogromnej cierpliwości. Załatwianie samych papierów i wszystkich zezwoleń trwało prawie cztery lata - mówi ksiądz Krzysztof. - Przy pomocy łapówek sprawy potoczyłyby się o wiele szybciej, ale ja wszystko załatwiam oficjalnie. Konsekwentnie przynoszę urzędnikom pismo za pismem, a kiedy nie chcą na nie odpowiadać, informuję, że złożę skargę do sądu administracyjnego, że nie wypełniają swoich obowiązków. I powoli, z Bożą pomocą, wszystko jakoś idzie do przodu.

Po załatwieniu wszystkich formalności konkretne prace budowlane mają się rozpocząć wiosną przyszłego roku. Budowa potrwa co najmniej kolejne trzy lata. Jeśli nic nie stanie na przeszkodzie, a w surowym syberyjskim klimacie i rosyjskiej rzeczywistości wszystkiego można się spodziewać, pierwszą mszę w nowej świątyni ksiądz Krzysztof będzie mógł odprawić w 2011 roku
Kościół powstanie z białego granitu, którego już 300 ton wydobyto z pobliskich kamieniołomów.

Niedawno kilku studentów z Polski przepracowało w tych kamieniołomach miesiąc. Za darmo i z własnej woli. Wystarczyło im, że w zamian ksiądz Krzysztof wystąpi w roli ich przewodnika po Kamczatce i pokaże niezwykłe miejsca, do których przeciętny człowiek nie ma dostępu. Jak choćby szczyt wulkanu czy niesamowita formacja będąca szlakiem po zastygłej lawie.

Organy muszą być

- Tutaj najpierw pytają, jak się nazywam, potem, czy mam kościół. A jak się dowiadują, że go buduję, to pytają, czy będą w nim organy. Bo ludzie w Rosji uwielbiają muzykę organową - mówi ksiądz Krzysztof.

Wielu wiernych przychodzi do polskiego księdza właśnie po to, aby posłuchać muzyki. Dźwięki organów rozbrzmiewają wieczorami u księdza w domu lub przed mszą w kaplicy. Z czasem ci, którzy przychodzili tylko posłuchać organów, zostawali też na liturgii, powiększając tym samym grono wiernych.

Biorąc pod uwagę, że najbliższa sala koncertowa znajduje się w odległości 4,5 tysiąca kilometrów, powstający kościół, oprócz funkcji religijnych, ma też szansę stać się swoistym centrum kulturalnym na Kamczatce. - Bo kościół jest także po to, aby podtrzymywać kulturę - mówi ksiądz.

Organy w kościele oczywiście będą. Prawdziwe i zabytkowe. Do Pietropawłowska trafiły całkiem niedawno jako dar ze likwidowanego niemieckiego kościoła w Essen.

Ziarnko do ziarnka

Kosztorys katolickiego kościoła na Kamczatce opiewa na 850 tysięcy euro. Skąd jeden ksiądz wziął tak ogromną sumę? - Proszę po całym świecie - mówi ksiądz Krzysztof. - Może trudno w to uwierzyć, ale świątynia powstaje głównie dzięki pracy wolontariuszy i pieniądzom darczyńców.

Budowę kościoła wspierają najróżniejsze organizacje, m.in. z Niemiec, Francji i Stanów Zjednoczonych, a także diecezja koszalińsko-kołobrzeska, z której ksiądz Krzysztof pochodzi. Spora ilość datków pochodzi też od osób prywatnych. O przedsięwzięciu księdza Krzysztofa dowiadują się m.in. z rekolekcji w Polsce, podczas których opowiada o życiu na Kamczatce. Liczy się każde wsparcie.

Tak samo jak finanse przy budowie kościoła ogromne znaczenie ma praca wolontariuszy. Przyjeżdżają na Kamczatkę nie tylko z Polski, ale i z najróżniejszych stron świata. Jedni pracują w kamieniołomach, inni znają się na stolarce, a jeszcze inni na... komputerach. Od pewnego czasu z księdzem Krzysztofem pracuje rosyjski informatyk. Wcześniej służył na rosyjskiej podwodnej łodzi atomowej. Ale jest alkoholikiem.

Pewnego dnia w pijackim szale rozwalił młotkiem komputery na łodzi. Stracił pracę, rodzinę i los przywiódł go na Kamczatkę, gdzie wychodzi z nałogu i na nowo odnajduje siebie. Aktualnie przygotowuje stronę internetową o parafii Świętej Teresy i budowie kościoła. - Każdy człowiek zasługuje na drugą szansę - mówi ksiądz Krzysztof.

Zwykły dzień na Kamczatce

- Jeśli zaakceptuje się 10 tysięcy niedźwiedzi na całym terenie, częste trzęsienia ziemi i nieprzewidywalną srogą pogodę, to na Kamczatce żyje się całkiem normalnie - mówi ksiądz. - Nie mieszkamy przecież w dziczy. Pietropawłowsk to miasto jak wiele innych. Tu też są sklepy, a w nich właściwie wszystko, czego człowiekowi trzeba. Tyle że wszystko jest droższe. Ale z drugiej strony ludzie ze względu na pracę w trudnych warunkach zarabiają tutaj więcej niż w innych częściach Rosji. W sumie więc na jedno wychodzi.

Choć o mieszkających na Kamczatce mówi się, że żyją niemal na końcu świata, nie znaczy to wcale, że są od jego pozostałej części całkowicie odcięci. Wystarczy przecież, tak jak ksiądz Krzysztof, mieć komputer z dostępem do internetu, przez który można się kontaktować z całym światem. Telefony komórkowe też tam działają. Ale tylko w mieście. 10 kilometrów poza nim o zasięgu sieci można już zapomnieć.

Pewnych różnic jednak nie da się nie zauważyć. No bo gdzie indziej w XXI wieku ksiądz jedzie 700 kilometrów po bezdrożach i przez zamarznięte rzeki, aby odprawić mszę dla pięciu osób?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza