MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Rajdowiec nie myśli o śmierci

Aneta Dyka-Urbańska
Piaski to tylko czterdzieści procent trasy rajdu. Reszta to dzikie ostępy.
Piaski to tylko czterdzieści procent trasy rajdu. Reszta to dzikie ostępy.
Na jego oczach ginęli koledzy. - By dojechać do mety, psychikę musisz mieć ze stali - mówi Jacek Czachor, wielokrotny uczestnik rajdu Dakar

16 dni w zawrotnym tempie przez pustynię i dzikie ostępy. Za każdą skałą czy wydmą może czyhać śmierć. Ale o tym nie wolno myśleć. Żeby nie oszaleć i się nie poddać. Aż wreszcie meta! A tam nagroda - radość spełnienia.

Jacek Czachor o Dakarze mówi: rajd spełnianych marzeń.

- Wyruszają tam często młodzi chłopcy, którzy chcą się zmierzyć z jego legendą. Nie chodzi im o zwycięstwo, o wynik. Chcą zrobić coś wielkiego, przeżyć przygodę. Ja wyruszyłem na pierwszy rajd, żeby poznać Afrykę - tę najdzikszą, tajemniczą. To było moje marzenie. Czasami na trasie rajdu jadąc po wertepach człowiek przypomni sobie o asfalcie i nagle olśnienie: stąd do najbliższej drogi jest 500 kilometrów!

Jacek Czachor

Jacek Czachor

(ur. 22 czerwca 1967 w Warszawie) Jacek Czachor (ur. 22 czerwca 1967 w Warszawie) - polski motocyklista rajdowy. Uprawia sport od 1981 r. Wicemistrz Świata 2004 w Rajdach Długodystansowych. Wielokrotny Mistrz i Wicemistrz kraju w Rajdach Enduro. Trener i instruktor młodzieży. Siedmiokrotny uczestnik Rajdu Dakar. W 2000 r. zajmując 46. pozycję, został pierwszym polskim motocyklistą, który ukończył ten rajd. W 2007 r. na dwunastym odcinku Rajdu Dakar z Ayoun w Mauretanii do Kayes w Mali zajął 3. miejsce, a na czternastym odcinku Rajdu Dakar z Tambacounda do Dakaru w Senegalu - 2 miejsce, co jest najlepszym rezultatem w historii polskich startów w tym najtrudniejszym rajdzie świata (łącznie uplasował się na 10 pozycji). Od 2003 roku startuje na motocyklu KTM LC4 660 Rally.

Najpierw na wycieczkę, potem na wyścigi

Startował w Dakarze siedem razy i za każdym dojeżdżał do mety. Ostatnio był dziesiąty w klasyfikacji generalnej. Śmieje się, że podczas pierwszych wypraw mógł nie tylko podziwiać zwierzęta przy wodopoju, ale podczas jazdy dałby nawet radę poczytać gazetę.

- Jechałem tylko dziewięćdziesiąt na godzinę. Rozglądałem się, podziwiałem widoki. Potem, gdy chciałem się znaleźć najpierw w pierwszej dwudziestce czy dziesiątce, prędkość wzrosła do stu czterdziestu. O podziwianiu przyrody nie było mowy. Miałem inne marzenie - jak najlepszy wynik.

Ale nawet jeśli nie skupiasz uwagi na otoczeniu, czujesz ten niezwykły klimat. Słyszysz, jak skrzypi pustynia. Spotykasz dzikie zwierzęta. I pędzisz na motocyklu spowitym kurzem białym jak kreda.

Jedni zakochują się w tym rajdzie od pierwszej chwili. Inni przeżywają rozczarowanie. Bo mają dość harcerskiego jedzenia, pobudek o czwartej rano i morderczej trasy, która wykańcza fizycznie i psychicznie.

Mimo to wielu kierowców co roku wraca na trasę. Ten klimat, ta atmosfera jest jak narkotyk. On na przykład nigdy nie zapomni niezwykłej łuny bijącej od obozowiska, którą zobaczył w nocy, gdy wracał późno po awarii sprzętu.

- Nie wyobrażałem sobie, że ten gigantyczny obóz to takie niezwykłe zjawisko, gdy go oglądać z daleka. Przecież tam śpi 1200 ludzi. Każdy ma namiot, agregat, wszędzie ciężarówki.

Trzynasty start Fabrizia

Najtrudniejsze momenty? Śmierć zawodników na trasie. Jak choćby odejście wielkiego Fabrizio Meoni. Ten dwukrotny zwycięzca rajdu zakończył karierę, ale dwa lata temu chciał jeszcze trzynasty - ostatni raz pojechać w Dakarze. W klasyfikacji generalnej zajmował drugie miejsce. Prawdopodobnie nie wytrzymało serce.

- Do jego śmierci doszło na łatwym odcinku. To może spotkać każdego gdzieś na prostej drodze, wszędzie. Ale to był szok. Rajd został przerwany, następnego dnia nie ścigaliśmy się. Ludzie płakali, milczeli, mieli swoje przemyślenia. Ja nie byłem z nim tak bardzo zżyty, bo kiedy on był już wielkim mistrzem, ja dopiero wchodziłem do czołówki. Ale stratę odczułem bardzo. To był wielki sportowiec.

Ale rajdowiec nie powinien ciągle myśleć o śmierci, o niebezpieczeństwie.

- Jestem jak zaprogramowany i na tym polega zawodowstwo. Musisz jechać szybko, ale bezpiecznie, rozsądnie, taktycznie. I na tym się koncertuję, mimo smutnych refleksji.

Otoczyła mnie zwierzyna

Podczas ostatniego rajdu się zgubił. Zawiodła mapka, ktoś źle oznaczył stopnie geograficzne.

- Przez godzinę szukałem drogi, zbiegło się dużo zwierząt, przyglądały mi się jakieś szare świnie. Tych sympatycznych grubasów było mnóstwo, dziwnie się czułem. Ale miałem telefon satelitarny. Zadzwoniłem do żony. Nasz przejazd można obserwować w internecie. Żona zorientowała się, że odbiłem za bardzo w prawo. Odnalazłem drogę. Byłem zły na siebie, ale jednocześnie zachowałem zimną krew.

Uświadomiłem sobie, że w sumie niełatwo mnie złamać. Miałem już w życiu porażki sportowe i one mnie zahartowały, potrafię szybko wyciągać z nich wnioski. Nawet gdybym przez to zawalił cały przejazd, nie robiłbym z tego tragedii. To byłaby tylko nauczka na przyszłość.

Marek jest dyplomatą, ja mechanikiem

Marek Dąbowski - to kolega z Orlen Team.

- Gdy byłem instruktorem, przyszedł do mnie młody chłopak, chuderlak z długimi włosami. Najpierw kazałem mu ściąć te włosy, a potem zabrać się do pracy. Zaczął odnosić sukcesy. Gdy miałem pierwszy raz jechać na Dakar, trochę spanikowałem. Byłbym tam pierwszym i jedynym Polakiem. Pomyślałem, że wezmę Marka. To była świetna decyzja. On jest kapitalnym dyplomatą. Chodzi po obozie, poznaje, pyta, rozmawia. Ja jestem może mniej kontaktowy, ale za to mam talent mechanika. Uzupełniamy się.

Puściłem go przodem

Psychika musi być jak ze stali. Ma unieść ciężar trudnych decyzji i obserwowania skutków tych złych, które podjęli inni.

Czachor opowiada: - Młody zawodnik z RPA jechał w tym roku pierwszy raz. Zazwyczaj debiut w rajdzie jest poświęcony oswojeniu się z Afryką, poznaniu specyfiki jazdy, nabraniu doświadczeń. Niewielu od razu się decyduje na szybką jazdę. Inaczej postanowił Emer Symons. Prawie 300 km na odcinku specjalnym jechałem przed nim, ale on bardzo napierał. Był w pierwszej dwudziestce, a to bardzo wysoko jak na pierwszy start. 50 km przed metą odcinka go puściłem. Ustąpiłem mu, bo zrozumiałem, że jedziemy za szybko. Był wtedy szybszy o 1,5 minuty. Na drugi dzień znów wyprzedził mnie o dwie minuty. Gdy do niego dojechałem, on już leżał. Wiedziałem, że nie żyje. To była za duża prędkość, a on nie miał doświadczenia. Ale taką podjął decyzję. Było mi strasznie przykro. Przecież cały dzień przed wypadkiem jechaliśmy razem. W takich chwilach nie wolno jednak poddać się złym myślom.

W nocy szron, w dzień upał

A o złe myśli wcale nie trudno. Dają się we znaki choćby potworne skoki temperatury. W nocy dwa stopnie, maszynę pokrywa szron, a w dzień - niesamowity upał.

- Gdyby za szybą położyć kasetę, stopiłaby się natychmiast. Na trasę wyrusza się pulowerach, swetrach, które potem się wyrzuca. W uszach - zatyczki, bo motocykl jest bardzo głośny: 130 decybeli. Można sobie wyobrazić, że w takich warunkach codziennie przez 16 dni pokonuje się drogę z Gdańska do Zakopanego. Osiemset kilometrów!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza