Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Reportaż o kobiecie, która umarła w rowie w Bolesławicach

Bogumiła Rzeczkowska
Andrzej nie płacze, nie cierpi, nie rozpacza. Nosi w sobie wiele pokory. Czy Basi mu żal? – To nie o to, nie o to... Poszła w swoją stronę. My i tak wszyscy odejdziemy – mówi zamyślony.
Andrzej nie płacze, nie cierpi, nie rozpacza. Nosi w sobie wiele pokory. Czy Basi mu żal? – To nie o to, nie o to... Poszła w swoją stronę. My i tak wszyscy odejdziemy – mówi zamyślony.
Za ludźmi zawsze chodzi jakiś anioł. Ale ten Basi chyba się zagapił. Stracił orientację i zabłądził. A kiedy ona w zaśnieżonym rowie zaczęła spać, spać i spać, ten pożal się Boże niebiański ochroniarz zapomniał ją obudzić.

Dzień przed pogrzebem Basi pies Tarzan podskakuje w progu i merda ogonem. Jakie fajne, mądre psisko. I takie radosne, że nie da wejść bez długiego przywitania. Na drugim piętrze, a właściwie na poddaszu wysokiej kamienicy przy Jaracza 13 w Słupsku, z korytarza wchodzi się prosto do pokoiku.

Zimny kaflowy piec. Pełno rupieci. Ciasnota. Okno wpuszcza słup światła pomię-dzy dwie malowane wałkiem ściany - dwa różne światy. Na jednej stary zegar z kukułką, która wyleciała na godzinie
piątej i trwa w bezruchu, obrazy z jeleniami na rykowisku. Przy drugiej regały zagracone radioodbiornikami, magnetowidami, odtwarzaczami, tuzinem pilotów, budzików, bateryjek, żaróweczek. A przy tym nowiusieńki płaski telewizor LCD. Kupiony na raty. Tak jak antena satelitarna. W szklanej szafie Madonny, święci i anioły z obrazków pilnują dobytku.

Andrzej Jurewicz, rencista i placowy w słupskim pogotowiu, siedzi w fotelu pomiędzy tymi światami. Do kuchni trudno przejść, bo drzwi barykaduje kanapa. - Woda jest, ale ubikację mamy w piwnicy
- Andrzej przeciska się i wraca z białym workiem. - Jej stare ciuchy. Wszystko do spalenia.

Basia i Tereska
Andrzej najpierw w gazecie przeczytał, że w Bolesławicach w rowie leżała martwa kobieta. Później do domu przyszła policja.

- Nie mówiła, że chce umrzeć. Czasami śmiała się, czasami była smutna, ale zawsze spokojna. Nie była kłótliwa - wspomina Andrzej.

Basia miała 59 lat. Kiedyś mieszkała przy ulicy Długosza. - Do śmierci była tam zameldowana. Dzieci miała z pierwszym mężem. Drugi ją z domu wygonił. Co miała się po ulicy szwendać? U mnie mieszkała od 1994 roku. Chciałem ją zameldować, ale nie dało rady. Basia nie chodziła do kościoła, bo żyli my na kocią łapę - tłumaczy Andrzej.

- Miała padaczkę. Przewracała się i trzęsła. Ja też mam padaczkę, ale u niej alkoholowa była i od tego, że jak młoda była, na Długosza ze schodów spadła. Nie piła ostatnio. Ja ją pilnował, ale tu taki jeden lump przychodził i ją poił. I co ja miał robić? - rozkłada ręce.

Do mieszkania wchodzi kobieta z tobołkami. - To Tereska - mówi Andrzej. - Mieszka na Koszalińskiej. Mąż jej umarł. Ona samotna. Trzeba jej pomóc. Ja kobietom żadnych krzywd nie robię. Też ciężkie życie miałem. Urodziłem się w więzieniu w czterdziestym ósmym. Jak matkę wypuścili, to mnie przywiozła do Słupska do babci. Babcia umarła, jak byłem mały. Szła polem, a tu burza, pioruny biły. Ona miała słabe serce i się przelękła. Upadła, a wszyscy krzyczą, że od pioruna. Podlecieli i błotem ją nakryli zamiast wołać pogotowie. Kochałem babcię. Ze złości, że umarła, podpaliłem altankę w ogródku. I zabrali mnie do zakładu wychowawczego.

- No, dwie konkubiny miałem. A co, mam być sam? - śmieje się Andrzej. - A Basia... Z nią już źle się działo. Od silnych napadów dostawała zaników pamięci. Jak coś wzięła i położyła, nie wiedziała gdzie. Ruski rok szukała. Z domu nie uciekała, zawsze znalazła drogę. Ale raz po ataku padaczki poszła w koszuli nocnej, aż ją policja przywiozła. Basia żadnych swoich pieniędzy nie miała, bo lekarz orzekł, że zdolna do pracy.

Tylko jedno piętro
- Zmarła z wychłodzenia. Nie czuć było alkoholu - mówi patomorfolog Waldemar Golian. - Cierpiała na zaniki pamięci. Pomyliły jej się drogi. Mogła iść kilka godzin. I rano znalazła się w tym wykopie, jakieś siedem kilometrów od centrum miasta.

Basia była szczuplutka, niewysoka. Siwiuteńka. Kiedy umierała, piątego marca rano, padał gęsty śnieg. Obojętny sznur samochodów na krajowej szóstce mijał głęboki rów kilkanaście metrów od drogi. Jej ciało o godzinie jedenastej znalazł klient hurtowni. Nie miała na sobie kurtki. Tylko dwa sweterki, podkoszulek, dżinsy. Strasznie się namarzła. Może uśpił ją atak padaczki. Przez kilka dni policja nie wiedziała, kim była kobieta. Później w okolicy znalazła się kurtka. W kieszeni był wypis ze szpitala z dnia poprzedzającego śmierć Basi.

- Znałem ją od lat. Wielokrotnie była na naszym oddziale. Organizowaliśmy dla niej pomoc rzeczową. Uśmiechała się. Byliśmy w dobrej komitywie - mówi doktor Jacek Balicki, ordynator słupskiej neurologii. - Wypisaliśmy ją po południu. Została odwieziona karetką.

Małgorzata Orłowska, zastępca kierownika działu usług medycznych Stacji Pogotowia Ratunkowego w Słupsku, co do minuty podaje czas wyjazdów karetki: - Dwa razy ją odwoziliśmy. Pierwsze zlecenie wyjazdu z neurologii mieliśmy o piętnastej cztery. Nikogo nie było w domu, więc karetka przywiozła pacjentkę z powrotem na oddział. Drugie zlecenie było o osiemnastej. Wtedy zabrała ją inna karetka. Pacjentka była w dobrym stanie. Nie trzeba było jej nieść. Kierowca został w karetce, a ratownik wziął ją pod rękę i odprowadził na pierwsze piętro. Ona powiedziała: "Nie mam kluczy. Proszę pana, ja sobie poradzę. Poczekam u sąsiadów". I podała jakieś nazwisko.

- Przecież ja wtedy w domu byłem. Nikt nie pukał - Andrzej szeroko otwiera oczy ze zdumienia. - O czwartej wróciłem od ciotki. Może tylko na chwilę z psem wyszłem na dwór. Latem, jak ją karetka przywoziła, zawsze czekała na schodach.

Andrzej nie wiedział, że Basię dwa razy odwozili i że za drugim razem stała zabłąkana piętro niżej.
- To znaczy, że to ja wpędziłem ją do grobu? - Andrzej liczy na palcach, od ilu godzin był już w domu, gdy drugi raz przyjechała z Basią karetka. Marszczy czoło i zastanawia się nad fatalnym zbiegiem okoliczności.

Poszła drogą zapomnienia
Była też sąsiadka w mieszkaniu na pierwszym piętrze, do którego Basia jednak nie zapukała. Tam, dokąd odprowadził ją ratownik.

- Nic wtedy nie słyszałam - Bożenie Kisielewskiej aż dech zapiera, gdy dowiaduje się, że Basia stała na klatce po osiemnastej. - Po południu córka moja, Asia, dzieci z przedszkola prowadziła. Widziała, jak ją wysadzili z karetki. To musiało być, jak ją pierwszy raz przywieźli. Asia opowiadała, że Basia już wtedy im się wymykała. "Do Lidla, do Lidla", mówiła, "muszę iść do Lidla". Ale oni szli z nią do góry. A ona na to: "Ojejku, jak tu wysoko. Gdzie wy mnie prowadzicie?" - przytacza sąsiadka relację córki. - Widocznie nie pamiętała, gdzie mieszka.

U Andrzeja i Basi była bieda. Żyli tylko z jego renty i pracy w pogotowiu. Bożena Kisielewska pamięta, gdy kiedyś przed Bożym Narodzeniem zaniosła im z drugą sąsiadką jedzenie: - Basia otworzyła lodówkę. A tam leżała tylko margaryna. Przyszłam do domu z płaczem. Ona taka wychudzona. Pojechałam do opieki. Dajcie im chociaż obiady, mówię. Wysłali ją do lekarza. Chyba grupę inwalidzką dostała.

- Ona była spokojna. Żadnych awantur, leżenia na klatce schodowej. A w życiu! Nie Baśka! Nigdy jej pijanej nie widziałam. Ona po prostu była chorym człowiekiem. Andrzej w ogóle nie pije. To bardzo uczynny człowiek. No, ale aż dwie konkubiny? - żartuje sąsiadka. - To on już chyba sobie dodaje, że taki rozchwytywany. Teresa przychodzi do niego, bo on jej pomaga.
Pani Bożena się zamyśla:
- Tak, ludzie chorzy żyją w swoim świecie.

***
Słupska Prokuratura Rejonowa wszczęła śledztwo w sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci Barbary Kotlarz. Ma wyjaśnić jej okoliczności. Czy są procedury odwożenia pacjenta do domu ze szpitala karetką?

- Doprowadzamy pacjenta do drzwi. Jeśli jest chodzący, w pełni władz umysłowych, nie jest ubezwłasnowolniony, nie robimy nic na siłę, nie wzywamy policji - mówi Małgorzata Orłowska z pogotowia.

- Przecież domownik może wyjść na chwilę do sklepu i drzwi będą zamknięte. Równie dobrze pacjentka mogła wejść do mieszkania i za chwilę wyjść. To co? My też jesteśmy temu winni?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza