Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rozmowa z Wojciechem Żurawskim, nowym zawodnikiem Czarnych Słupsk

Rozmawiał Rafał Szymański
Wojciech Żurawski (biały strój) jeszcze w barwach Polpharmy Starogard Gdański.
Wojciech Żurawski (biały strój) jeszcze w barwach Polpharmy Starogard Gdański. Fot. Łukasz Capar
Rozmowa z Wojciechem Żurawskim, nowym zawodnikiem podkoszowym Energi Czarnych Słupsk w sezonie 2009/2010. To gracz, którego doświadczenie może pozytywnie wpłynąć na drużynę.

Wojciech Żurawski

Wojciech Żurawski

Data urodzenia: 20.05.1976 r.,
Wzrost: 200 cm. Waga: 100 kg
Zespoły: Pogoń Ruda Śl., Cersanit Kielce, Unia Tarnów, Legia Warszawa, Wisła Kraków, Unia-Wisła Kraków, Stal Ostrów Wlkp., Basket Kwidzyn, Polpharma St. Gd.

Dlaczego zdecydował się pan na podpisanie kontraktu nad morzem. Od Zabrza, gdzie pan mieszka, to daleko?
- Dwa elementy okazały się decydujące. Przede wszystkim argument sportowy. Słupski klub odgrywa jedną ze znaczących ról w polskiej koszykówce. Ma stabilnego sponsora, Energa to przecież znana marka. Za tym idzie dobra organizacja klubu i drużyny. Jak taki koszykarz jak ja może wybierać między innymi zespołami a tym w Słupsku, to nieprzypadkowo skusi się na taką ofertę.
Druga sprawa to finanse. Wiadomo, że skoro utrzymuję się z koszykówki, to chcę pracować w czasach kryzysu w stabilnym i poukładanym zakładzie pracy. Energa Czarni takim jest.

Co pan może dać słupskiemu klubowi?
- Kibice w kraju znają mnie, moje wady i zalety. Chcę skupić się na rozwoju, na baskecie i przez 8-9 miesięcy dać klubowi wszystko, co w mojej mocy. Dlatego przyjeżdżam sam, rodzina zostaje na Śląsku.

A czego pan oczekuje po słupskim klubie?
- Dobrej atmosfery w drużynie, pełnej hali kibiców. To daje motywację do lepszej gry i większej ofiarności na parkiecie. Liczę dzięki temu na zwycięstwa. Niedawno spotkałem się z Marcinem Sroką, który przecież zagra w Enerdze Czarnych drugi sezon. Jakoś tak optymistycznie patrzyliśmy na to, co nas czeka w Słupsku. Wydaje się nam, że będziemy mieć mocny zespół, który może odegrać ważną rolę.

W zależności jak liczyć, Energa Czarni jest pańskim dziewiątym klubem w polskiej lidze. To doświadczenie, jakie pan zebrał, chyba jest największym posagiem, jaki wniesie pan do klubu?
- Życzę tego sobie, by tak było. Będę miał satysfakcję jeśli będą widział, że faktycznie pomagam drużynie. Te częste zmiany klubów są dla mnie bardzo motywujące. Bo przechodząc co rok, dwa do innej drużyny, cały czas muszę udowadnać i sobie, i wszystkim wokoło, że potrafię grać w koszykówkę, że nadal się rozwijam, że nie mogę osiąść na laurach. Mam taki osobisty bodziec, by wciąż grać na maksa. Nie mogę jechać na opinii, jaką miałem przed laty. Jestem tak dobry, jak pokazałem się w ostatnim meczu. Tylko w ten sposób mogę zdobyć zaufanie kibiców.

No właśnie, mało jest nowych zawodników, którzy przychodząc do Słupska, nie zachwalają hali Gryfia i jej kibiców. Pan postąpi podobnie?
- Gryfia to specyficzna hala, zawsze jest w niej bardzo dobra atmosfera do dobrego widowiska. Pamiętam moje mecze w tej sali, pamiętam jeszcze ten telebim, na którym powtarzano co ciekawsze mecze. Kibice? Taki klimat, jaki oni stwarzają w Gryfii, uważam, że był tylko w Rudzie Śląskiej i jeszcze w Ostrowie Wlkp.

Ma pan ponad trzydziesci lat. Ile pan jeszcze zdoła pograć tak, by pomagać w stworzeniu takiego widowiska?
- No, tak długo jak Michael Ansley (w tym roku skończy 42 lata - dop. "Głosu Pomorza") to jednak nie uda mi się pograć. Ale próbować warto.

Pamięta pan jakoś szczególnie spotkania, jakie pan grał przeciwko Czarnym?
- Często wspominam ten pierwszy mecz w ekstraklasie Cersanitu Kielce, we własnej hali. Wtedy grałem w tym zespole. Miało być święto, a tymczasem przegraliśmy z Czarnymi bardzo wysoko. W głowie mam także nieodbyte spotkanie rewanżowe. To było w okolicach świąt, a my z Cersanitem pojechaliśmy na Boże Narodzenie do Dubaju, wystąpić w turnieju Ramadanu. Przez to nie zagraliśmy w meczu w lidze i Czarnym przyznano walkowera, bo nie zgodzili się na przełożenie gry z nami. Dziwna sprawa. To już jednak historia.

W barwach Unii/Wisły Kraków jedyny raz w swojej karierze poprowadził pan zespół jako trener. Właśnie w meczu przeciwko Czarnym. **
- To była bardzo specyficzna sytuacja. Wtedy brakowało już w Wiśle Kraków pieniędzy i wszyscy zawodnicy z zagranicy: Amerykanie i Mulo Tulkjović odmówili gry. My, Polacy na mecz z Czarnymi postanowiliśmy jednak przyjechać. Chociaż już także nie było trenera Mariusza Karola, który zrezygnował z prowadzenia zespołu. Zastępował go wtedy Bogusław Zając, jego asystent. On jednak nie miał uprawnień. Na ten mecz z Czarnymi w hali Wisły do protokołu wpisany więc zostałem ja, bo byłem kapitanem. Takie są przepisy. A więc jedyny swój mecz jako trener poprowadziłem przeciwko Czarnym. Pamiętam to starcie.
Słupszczanie, pod wodzą trenera Andrzeja Kowalczyka, przyjechali do Krakowa dwa dni wcześniej, nie pojechali do domów na święta. A my, Wisła, spotkaliśmy się przed meczem. Mieliśmy kłopot, by zebrać wymaganych regulaminem 10 osób, wpisywanych do protokołu. Pamiętam, że na prezentację przedmeczową na parkiet wtoczył się ze złamaną nogą w gipsie Artur Golański, o kulach z kontuzją wszedł Filip Kening, dzisiaj prezes ŁKS - koszykówka męska. Grało nas sześciu i wygraliśmy (76:75 - dop. "Głosu"), dlatego że wysoki gracz z USA nie trafił dla Czarnych, już po końcowej syrenie dwóch rzutów osobistych (Paul Reed - dop. "Głosu"). A przecież słupszczanie mieli silny zespół. A nam udało się wygrać. Tyle że my byliśmy na świeżości i na luzie, a goście byli skoszarowani w Krakowie. Jak nieraz jest zbyt duża presja, to tak właśnie wychodzi.
W okresie gry w Wiśle Kraków nie mylono pana z Maciejem Żurawskim, napastnikiem piłkarzy Wisły?
- Raz czy dwa pytano się, czy jesteśmy rodziną. Ale nie. Spotykaliśmy się jednak często w kawiarni Wisły. Zresztą chodziliśmy nawet na mecze piłkarzy. Mój syn ma na imię Maciej - tak jak futbolowy "Żuraw".
Marcin Sroka bardzo lubi żużel, pan ma jakąś drugą ulubioną dyscyplinę poza koszem?
- Jak grałem w Unii Tarnów, to chodziłem tam na żużel. Jednak lubię bardzo piłkę nożną. Mieszkam w Zabrzu i mój mały syn jest kibicem Górnika. Byłem zresztą z nim razem na ostatnim spotkaniu w ekstraklasie, gdy przegraliśmy z Polonią Warszawa 0:1 i Górnik spadł z ligi. Teraz w sobotę wybieram się z synem na spotkanie zabrzan w I lidze. I tak będą tłumy. Marcin Sroka mówił mi, że w Słupsku chodził na mecze Gryfa 95, że zna się z Pawłem Kryszałowiczem, który z kolei chodzi na spotkania koszykarzy. Zobaczę, może w wolnej chwili ja z Marcinem pójdę pooglądać Gryfa 95?
**

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza