Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Spojrzeć w oczy diabłu

Piotr Polechoński
Od śmierci Ani Dybowskiej minęło pół roku. - Ale ból w sercu jest taki sam. Oby ci mordercy nigdy nie wyszli z więzienia - mówią rodzice.
Od śmierci Ani Dybowskiej minęło pół roku. - Ale ból w sercu jest taki sam. Oby ci mordercy nigdy nie wyszli z więzienia - mówią rodzice.
Pół roku temu zabili, bo chcieli uczcić urodziny. Teraz oprawcy 21-letniej Ani Dybowskiej stanęli przed sądem. Dla jej rodziców ten proces to powrót do piekła.

Morderca pierwszy

Ten, który zabił wcale nie wygląda jak diabeł. Okrągła, trochę jeszcze dziecinna twarz wzbudza sympatię. Grozę budzą oczy jak u lalki: puste, bez śladu wyrzutów sumienia, strachu czy żalu. Artur F. mówi jak manekin. - Dzień później miałem urodziny. Chciałem je uczcić, ale nie miałem pieniędzy. Gdy wpychałem jej w usta papierowe ręczniki, to poleciały jej łzy. Popchnąłem ją lekko, a ona wypadła z wagonu - słychać jednostajny, bezbarwny głos.
Jest piątek, 4 lutego, Skierniewice. Pierwszy dzień procesu dwóch zabójców Ani Dybowskiej, 21-letniej dziewczyny z Jarkowa w gminie Rymań (niedaleko Kołobrzegu). Zeznaje 23-letni Artur F. Piekarz z wykształcenia, bezrobotny. Pochodzi z Nieszawy, niewielkiego miasteczka w połowie drogi pomiędzy Włocławkiem a Toruniem. Mieszka tam z matką i babką. Karany za włamanie, leczony psychiatrycznie. Nie stroni od narkotyków i wódki. Twierdzi, że zabić nie chciał. Po prostu brakowało mu pieniędzy na imprezę. Głupio mu było, że nie będzie miał za co kolegom piwa postawić. Ale żeby zabić, to nie. Samo tak jakoś wyszło.

Rodzice

Bogusława i Jerzy Dybowscy, rodzice Ani, całą noc jechali PKS-em z Kołobrzegu. W Łodzi mają przesiadkę. Godzinę później są już w Skierniewicach. - Ech, znowu trzeba będzie przejść przez to piekło. Ale nie ma rady. Pewnie Ania chciałaby, żeby być razem z nią, gdy znowu będą opowiadać jak ją bito i mordowano. Biedne dziecko... - kiwa głową jeszcze w autobusie pan Jerzy. Jego żona próbuje zasnąć. Bez powodzenia. - To przez te leki na uspokojenie - uśmiecha się wyjaśniająco. - Od śmierci Ani nie umiem się bez nich obejść - dodaje.
Choć już minęło ponad pół roku - i łzy trochę przyschły - to ból w sercu nie puszcza. Niby życie toczy się dalej: dwie najstarsze córki zdają w tym roku maturę, a kilkuletnie bliźniaczki - Iza i Natalka - już niedługo pójdą do szkoły. Cała rodzina nadal mieszka na skraju wsi i głównie utrzymuje się z plantacji truskawek. Jednak już nic nie jest takie jak wcześniej. Bogusława Dybowska z oznakami załamania nerwowego trafiła na kilka tygodni do szpitala. Starsze córki częściej milczą, bliźniaczki ciągle pytają: gdzie jest Ania? Jerzy Dybowski najcięższe chwile przeżywa przed zaśnięciem. - Wtedy człowiek leży i myśli. Co ona czuła, gdy ją bili, gdy ją mordowali? Czy ją bolało? Czy wołała mnie na pomoc? - zastanawia się ojciec. Rodzice Ani długo czekali na ten proces. Wierzą, że oprawcy ich córki z więzienia nie wyjdą już nigdy.

Zmowa

Artur F. wiedział, że sam nie da rady. Potrzebował wspólnika. Pojechał do Torunia, aby znaleźć kogoś, kto się do niego przyłączy. Długo nie czekał. Podszedł do niego chłopak z dziewczyną. Choć się nie znali, to wiedzieli czego mogą się po sobie spodziewać. - Masz towar? - zapytali. Narkotyków nie miał, ale chciał podtrzymać rozmowę. Po chwili dołączył do nich Dariusz M., który trochę znał stojących obok niego dziewczynę i chłopaka. Wszyscy razem pojechali do miasta, aby "trafić amfę". Udało im się, choć mało. Nikt nie miał pieniędzy.
- Wtedy im powiedziałem, że jutro mam urodziny i chcę kogoś okraść w pociągu. Chłopak, który przyszedł z dziewczyną odmówił i odszedł. Ten drugi, co przedstawił mi się, że ma na imię Darek powiedział, że jemu ten plan się podoba. Postanowiliśmy poczekać na pociąg - opowiada Artur F.

Morderca drugi

Twarzy Dariusza M. można się przestraszyć. Kanciasta, zacięta, zła. Oczy nieufne, trochę nierozumiejące tego, co się dookoła dzieje. 22-latek, mieszka w Toruniu. Poznał kilka domów dziecka, naukę zakończył na szkole specjalnej. Rencista - ma gruźlicę i leczy się psychiatrycznie. Oficjalnie mieszka z ojcem, ale najczęściej sypia na dworcu ("ojciec mnie wygania"). Śpi w poczekalni lub w wagonach stojących na bocznicy.
Nie chce zeznawać. Obojętnie słucha tego, co sam zeznał wcześniej. "Wtedy Artur powiedział, że jak coś pójdzie nie tak, to wyrzucimy gościa z pociągu i po sprawie. Mnie ten plan się spodobał" - sędzia odczytuje zeznania.
- To jak w końcu było: Artur F. planował zabić już na dworcu, czy nie? - docieka prokurator. - Do samego końca nie myślałem, że to zrobi, naprawdę - odpowiada. Głos ma chropowaty, niewyraźny. To, co mówi, wyprowadza z równowagi prokuratora. - To niech oskarżony powie, dlaczego chciał wysiąść z pędzącego pociągu - rzuca poirytowany. Dariusz M. nie wie, o co chodzi. - Nie rozumiem... - zaczyna ostrożnie. - No, przecież to oskarżony otworzył drzwi od wagonu. Dlatego pytam: po co? Aby wysiąść, czy aby kogoś wyrzucić?
Mija trochę czasu zanim poznajemy odpowiedź. - Otworzyłem, bo Artur mi kazał...

Spotkanie

Fakty

1 lipca 2004 roku Ania Dybowska pojechała zdawać egzaminy wstępne na warszawską Akademię Medyczną. W Toruniu dosiedli się do niej dwaj bandyci. Najpierw ją okradli, a potem terroryzowali. Zmusili ją do przesiadki i innym pociągiem ruszyli z powrotem w stronę Torunia. Nad ranem 2 lipca zakneblowali jej usta i wyrzucili z pędzącego pociągu. Zwłoki znaleziono w Zdunach, niedaleko Skierniewic (województwo łódzkie). Sprawą zajmuje się sąd w Skierniewicach. Podczas pierwszej posiedzenia sąd zdecydował, że ze względu na wagę sprawy można ujawnić wizerunki oskarżonych. Rodzice Ani będą zeznawali 19 marca. W związku ze śmiercią Anny Dybowskiej toczy się jeszcze jedno postępowanie w kołobrzeskiej Prokuraturze. Bada ona, czy do dramatu nie przyczyniły się PKP. Zdaniem Jerzego Dybowskiego kolej nie zapewniła jego córce należytego bezpieczeństwa i jest współodpowiedzialna za tragedię. Zapowiada też, że do końca będzie walczył o to, aby PKP poniosły za to należną karę.

Korytarz w skierniewickim Sądzie Okręgowym. Błyskają flesze, pracują kamery, tłum rośnie z minuty na minutę. Sprawa mordu na Ani Dybowskiej wstrząsnęła całą Polską. Na jednej z ławek Dybowscy czekają na przyjazd morderców. Po raz pierwszy zobaczą tych, co zabili ich córkę. Twarze ściągnięte napięciem. Nagle ktoś do nich podchodzi. - Przepraszam, czy pani Dybowska? - starszy, pochylony mężczyzna nerwowo potrząsa siatką z plastikową rączką. - Jestem ojcem Darka - przedstawia się. - Ja bardzo panią przepraszam, ja bardzo panią przepraszam - powtarza rwącym się głosem. Dybowska nie reaguje. - Milczałam, bo nie mogłam słowa wykrztusić. Myślałam, że mi serce pęknie - tłumaczy później.
Ojciec Dariusza M. wygląda jakby umarł mu ktoś bliski. Zszarzały, zgarbiony, kuli się w sobie. Mówi, że ma 60 lat, a wygląda na 70. Stoi kilka metrów dalej, nieporadnie unika kamer. - Panie, a co tu mówić. Ciężkie życie miał mój synek. Gdy zamieszkał ze mną, robiłem wszystko, aby wyrósł na ludzi. Ale szatan go chyba opętał - mówi. Z biegiem lat było coraz gorzej: ucieczki z domu, włamania, narkotyki. No i ta choroba. - To biedne dziecko, trochę słabsze na umyśle niż inne. Ale dlaczego zabił? Dlaczego zabił?! - szlocha mężczyzna. Po chwili się uspokaja. - Proszę Boga, aby rodzice tej dziewczyny kiedyś mu wybaczyli. Nasz papież poszedł do tego, co do niego strzelał. Może ojciec i matka kiedyś przebaczą...
Gdy skuci kajdankami Artur F. i Dariusz M. wchodzą na salę rozpraw, mają spuszczone głowy. Potem nie podnoszą ich prawie wcale.

Śmierć

Wybrali pociąg, który miał najwięcej wagonów. Ten z Kołobrzegu do Warszawy ciągnął ich ze trzynaście. Mijali przedział za przedziałem. Typowali ofiarę: ten za duży, ta nie jedzie sama, ci zaraz wysiadają. Znaleźli - przedział prawie pusty z leżącą na jednym z siedzeń dziewczyną. "Czy możemy wejść?" - grzecznie zapytali. "Proszę" - odpowiedziała im dziewczyna i usiadła przy oknie. Mordercy zaczęli miłą pogawędkę. Dowiedzieli się, że ma na imię Ania i mieszka na wsi niedaleko Kołobrzegu. Do Warszawy jedzie zdawać egzaminy na farmację. Zaatakowali, gdy wagon opuścił konduktor - Artur F. chwycił Anię za twarz i zagroził, że jeżeli będzie krzyczeć, to ją zabije. Struchlała ze strachu i tylko kiwnęła głową, że będzie posłuszna. W tym czasie drugi z napastników przeszukał jej rzeczy, zabrał telefon komórkowy, dwa złote pierścionki oraz kilkadziesiąt złotych. Od tego momentu, jak twierdzi Artur F., urywa mu się film. Wcześniej ponoć wziął LSD i niczego nie pamięta. O tym, co działo się dalej wie od Dariusza M.
- To Darek powiedział mi, że zabiłem dziewczynę. Że wcześniej przesiedliśmy się do innego pociągu, z powrotem w stronę Torunia. Ta dziewczyna miała być cały czas razem z nami. Darek opowiadał, że w pewnej chwili kazałem mu otworzyć drzwi od wagonu, na zewnątrz pociągu. Wcześniej sprawdził, czy korytarz jest pusty, ja wyprowadziłem ją z przedziału i wepchnąłem do łazienki. Miałem powiedzieć, aby obmyła sobie twarz. Bo ona tylko prosiła, aby nie robić jej krzywdy i cicho płakała. Wtedy - tak mówił Darek - ja wcisnąłem jej papierowe ręczniki do ust i kiedy to robiłem poleciały jej łzy. Potem Darek dał sygnał, że już wszystko gotowe. Ponoć złapałem ją za ramiona, wyciągnąłem z łazienki i popchnąłem ją w stronę otwartych drzwi wagonu. Darek mówił, że nie widział jak wypadła - opowiada Artur F. Zarzeka się, że z narkotykowego transu ocknął się dopiero kilkadziesiąt minut później. Twierdzi, że to, co pamięta, to powrót do Torunia i dzielenie się z Dariuszem M. łupem - on wziął pierścionki i pieniądze, drugi z zabójców "komórkę". - Darka potem widziałem jeszcze tylko raz, kilka dni później. Wtedy on mi to wszystko opowiedział. Później już się nie widzieliśmy - relacjonuje Artur F. Nikt na sali nie ma wątpliwości, że kłamie. Fakt, że w spisanych wcześniej zeznaniach wszystko relacjonował z detalami tłumaczy tym, że taki opis zdarzenia wymusili na nim policjanci. Gubi się jednak zupełnie, gdy padają szczegółowe pytania. - Nie wiem, nie wiem, nie wiem - powtarza.
Dariusz M. - Nie pamiętam, abym coś Arturowi opowiadał. Nie widziałem u niego LSD.

Ból

Dybowscy, jako oskarżyciele posiłkowi, siedzieli tuż przy prokuratorze i reprezentującym ich adwokacie. Naprzeciw morderców córki. - Tak bardzo chciałam tym diabłom spojrzeć prosto w oczy. Ale oni nie mieli na tyle odwagi. Zabrać mi dziecko to umieli, a teraz głowy pospuszczali, bandyci - mówi już po procesie Bogusława Dybowska. Wiedziała, że będzie ciężko, ale nie sądziła, że aż tak bardzo. Ile razy słyszała jak Ania cierpiała, tyle razy z nią umierała. Myślała, że zrozumie, dlaczego córka musiała zginąć, ale nadal tego nie wie. Nie dostrzegła też śladu skruchy czy żalu. Nie padło słowo "przepraszam". Zresztą ona na nie wcale nie czekała. Za to przez kilka godzin słyszała relacje i opowieści o mękach Ani i jej śmierci, jakby chodziło o zbicie szyby czy kradzież samochodowego radia. Padło na jej córkę, mogło paść na kogoś innego. - To tak strasznie boli - płacze matka.
Wracamy pociągiem z Warszawy do Kołobrzegu. Trasą, która dla Ani Dybowskiej okazała się ostatnią. - Od tego czasu nie lubię pociągów - uśmiecha się smutno Dybowski.
- Panie Jerzy - cicho pytam. - Pan dzisiaj siedział kilka metrów od morderców własnego dziecka. Co wtedy czuje człowiek?
- Proszę pana, gdybym nie miał żony, dzieci to bym nie wytrzymał. Skoczyłbym do nich i obu bym kark skręcił. Ja byłem przy sekcji zwłok. Widziałem jak te papierowe ręczniki miała głęboko wciśnięte, że aż całą krtań wypełniały - wzdycha. Jedno wspomnienie wydobywa drugie. Ojciec pamięta, że Ania miała zmiażdżony cały tył głowy. Taka była siła upadku. Powinna zginąć od razu, ale walczyła. Chciała żyć.
Jej serce biło jeszcze całe trzy minuty.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza