W niedzielę po czwartej rano 70-letniego Czesława Felczaka z Łebienia (w gm. Damnica w pow. słupskim) obudziło przeraźliwe szczekanie psa.
Gdy spojrzał w okno, zobaczył czerwoną łunę, która wydobywała się z dachu drewnianej stodoły. Ogień obejmował stary i wysuszony budynek w mgnieniu oka. Po chwili już szalał w oborze, gdzie zamknięte były trzy kozy, osiemnaście kur oraz kilkanaście kaczek i gołębi. Wszystkie spłonęły.
Gdy cierpiący na astmę dziadek próbował się dodzwonić do straży pożarnej i na policję, najstarsza wnuczka wraz ze schorowaną mamą i trzema siostrami próbowały oblewać płonące budynki wodą, którą nabierały do wiader z kranu w kuchni.
Na pomoc przybiegł tylko sąsiad, który oblewał płot, aby ogień nie przeniósł się po nim na drewnianą drewutnię, usytuowaną kilka metrów od domu.
Dopiero po dwudziestu minutach na miejscu pojawili się policjanci, bo tylko na policję udało się panu Felczakowi dodzwonić. To oni wezwali strażaków. Strażacy przyjechali ze Słupska, ale mogli już tylko polewać drewutnię i dom, aby uchronić je przed ogniem.
Jak wygląda sytuacja pogorzelców, czy ktoś zainteresował się ich losem - czytaj więcej w dzisiejszym papierowym wydaniu "Głosu Pomorza" (17 maja)
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?