Ryk pojazdów słychać z daleka. Za zakręem widać dzikie pola rozjeżdżone kołami wiekowych samochodów. To arena zmagań destruction derby, czyli wyścigów zdezelowanych aut.
Prują po niej pomalowane w zawadiackie kolory samochody. Na każdym wirażu obowiązkowy ostry zakręt i masy ziemi tryskającej spod kół.
Zasady są proste - trzeba jak najszybciej pokonać okrążenie i nie dać się przy tym wypchnąć z błotnistego toru, a jak się da - wypchnąć z niego rywala. Dopuszczalne są więc lekkie uderzenia i stłuczki.
Auta - głównie stare polonezy - są niemiłosiernie poobijane, bez świateł, a bywa nawet, że bez maski. Po niektórych pojazdach widać, że to weterani, bo przez zakleszczone drzwi można wysiąść tylko przez okno. W silnikach też wszystko dosłownie powiązane na sznurek.
- Wbrew pozorom, to jeden z bezpieczniejszych sportów motorowych - zapewnia nas jeden z uczestników.
Kierowcy jeżdżą w kaskach, stłuczki są zwykle lekkie i poza dawką adrenaliny nie grożą niczym złym siedzącym w środku. - Było nawet kilka dachowań, ale też niegroźnych - mówi nasz rozmówca.
Zmagania na torze pod Szczecinkiem ogląda każdym razem tłum widzów. Rekord padł podczas imprezy rejestrowanej przez TVN Turbo, w której ścigało się ponad 20 wozów. Na polu pojawiło się wówczas około tysiąca fanów motoryzacji.
- Nasza impreza była siódmym destruction derby organizowanym przez nas - mówi Tomasz Stańczyk, czyli Pevo, prezes klubu SCS Szczecinek. - O ile się orientuję, to obecnie jesteśmy jedynym klubem w Polsce, który się w to bawi.
Szczecinecki klub SCS ma kilka załóg destruction derby.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?