Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

To w Słupsku powstał pierwszy w Polsce Klub Fajki

Zbigniew Marecki [email protected]
Byli członkowi Pipe Club Słupsk z sentymentem jednak rozmawiali o łączącej ich przeszłości, gdy spotkali się w czytelni miejskiej biblioteki, gdzie w gablotach pokazywali swoje fajki.
Byli członkowi Pipe Club Słupsk z sentymentem jednak rozmawiali o łączącej ich przeszłości, gdy spotkali się w czytelni miejskiej biblioteki, gdzie w gablotach pokazywali swoje fajki. Łukasz Capar
Przez 33 lata w Słupsku funkcjonował Pipe Club, czyli Klub Fajki. Powstał jako pierwszy w kraju. Jego członkowie palili fajki, zbierali je, a nawet produkowali.

Jedno jest pewne: pomysł założenia Pipe Club narodził się pod wpływem Zbigniewa Turka, dziennikarza bardzo popularnego w połowie lat 70. ubiegłego wieku "Przekroju", bo właśnie w tym tygodniku stworzył on rubrykę "Fajka mniej szkodzi". Tam przez całą dekadę popularyzował palenie fajki i wszystkie rytuały z tym związane. Gdy w końcu jego felietony ukazały się w formie książkowej, od razu ta pozycja stała się fajczarską Biblią.

W tym czasie słupski Pipe Club już intensywnie działał. Inicjatorem jego powstania w 1975 roku był prawnik Kazimierz Muchowski, który nawet nieco wcześniej jeździł na zawody fajczarzy. Swoją pasją zaraził kolegów i znajomych, a także własną żonę Ewę Zielińską -Muchowską , która odnosiła spore sukcesy w paleniu fajki na czas.

Przez 33 lata jego istnienia przez klub przewinęło się blisko 30 osób, w większości przedstawicieli słupskiej inteligencji. Wbrew pozorom wtedy fajczarzami byli nawet lekarze, a funkcję pierwszego i zarazem długoletniego prezydenta klubu pełnił jeden z nich - Józef Janusz Dobrecki, obecnie posiadacz największej kolekcji fajek w Słupsku.

Fajna rozrywka w smutnych czasach
- Klub był nie tylko formą atrakcyjnego spędzenia czasu w sympatycznym towarzystwie w dość ponurej rzeczywistości, ale także dawał możliwość wyjazdu na Zachód, co w tamtych czasach nie było łatwe - wspomina Kazimierz Muchowski, ostatni prezes klubu.
W rzeczywistości PRL-u dość elitarny klub nie mógł funkcjonować samodzielnie.

Na szczęście jego członkowie znaleźli zrozumienie u Tadeusza Móla, ówczesnego prezesa Spółdzielni Mieszkaniowej Kolejarz w Słupsku, który sam fajczarzem nie był. Aprobował jednak upodobania członków klubu i pozwolił na to, aby się spotykali w pomieszczeniach Klubu Spółdzielczego Hades przy ul. Piekiełko w Słupsku.

- Spotykaliśmy się regularnie. Paląc fajki, dyskutowaliśmy o różnych sprawach, ale chyba najwięcej czasu poświęcaliśmy samej fajce - opowiada Mieczysław Marzec, emerytowany farmaceuta.

Palili dla przyjemności i na czas
Poza tym, że lubił sobie pociągnąć fajkę, pełnił często bardzo ważną funkcję wagowego, który na swojej precyzyjnej wadze aptekarskiej odmierzał porcje tytoniu, wypalanego przez uczestników zawodów fajczarzy.

- Każdy z uczestników takich zawodów otrzymywał po 3 gramy tytoniu. Trzeba je było tak palić, aby ten proces trwał jak najdłużej. Zwykle udawało się palić fajkę ponad godzinę, ale rekordziści - w tym z naszego grona pani Danusia Pytel - przekraczali nawet cztery godziny - mówi pan Marzec.

Do tej pory doskonale pamięta, jak pewnego dnia jechał na zawody fajczarzy do Gdańska. W połowie drogi zauważył, że nie wziął ze sobą odmierzonych w domu porcji tytoniu. Ponieważ nie było już czasu na zawrócenie, w Trójmieście kupił nowy tytoń i rozważył go na precyzyjnej wadze kolegi, który pracował w laboratorium Akademii Medycznej w Gdańsku.

Lechem ugościli zagranicznych fajczarzy
- Pamiętam także, jak przed zawodami w Słupsku, na które mieli przyjechać fajczarze z Brna w Czechosłowacji, koledzy jechali do Poznania po piwo Lech, bo wstyd było postawić gościom miejscowe piwo, a Lech w tym czasie uchodził za najlepszą markę na naszym rynku. Za to Czesi gościli nas u siebie obficie rozlewanym młodym winem - śmieje się pan Mieczysław.

Wciąż też uśmiecha się na myśl o tym, jak w niemieckiej Bremie zawody fajczarzy odbywały się w wydzielonej części tamtejszego kościoła. Z dzisiejszej perspektywy utrwalony na zdjęciach widok sali, w której palili fajczarze, może wydawać się szokujący, bo nad ich głowami unosiły się kłęby dymu.

- Tak jednak było tylko w pierwszych minutach zawodów, gdy wszyscy specjalnymi, drewnianymi kołeczkami ubijali w fajkach tytoń i je rozpalali. Zwykle robiliśmy to zapałkami, choć były i specjalne zapalniczki do fajek - dodaje Kazimierz Muchowski.

Zrobił fajkę dla Wałęsy
Wśród słupskich fajczarzy byli także fajkarze, czyli producenci fajek. W tej kategorii w Słupsku przewodzi Jerzy Lisiecki, który własne fajki zaczął wyrabiać około 1980 roku. W sumie zrobił ich 137.

- Robiłem je ze specjalnie przygotowanych kawałków bulwy wrzośca. To najszlachetniejszy materiał na fajkę. Gdy taką bulwę się oszlifowało, było widać na niej piękne słoje - wspomina pan Jerzy.

Fajkę numer 15 podarował Lechowi Wałęsie, gdy przywódca Solidarności wrócił z internowania.

- Niestety, nie było warunków do wspólnego palenia fajki - dodaje pan Jerzy.

W późniejszych latach słupski klub gościł za to zapalonego fajczarza Janusza Onyszkiewicza, dwukrotnego ministra obrony po 1989 roku oraz samego Zbigniewa Turka, który został honorowym członkiem klubu.

Fajka połączyła narody
Z kolei z bremeńskimi fajczarzami słupscy klubowicze tak się zaprzyjaźnili, że w czasie stanu wojennego otrzymywali od nich na święta Bożego Narodzenia paczki. Był w nich nie tylko tytoń, ale także poszukiwane wtedy w Polsce artykuły spożywcze, które dzielili między sobą. W dowód wdzięczności doprowadzili do tego, że Brigitta Bokelmannn, sekretarz Klubu Fajki w Bremie otrzymała w wolnej Polsce Medal Wdzięczności.

- Jej sympatia do Polski i Polaków wynikała też z jej korzeni rodzinnych, związanych z Gdańskiem. Dzięki poparciu bremeńczyków i pani Brigitty jako pierwszy klub z krajów obozu komunistycznego zostaliśmy przyjęci do międzynarodowej federacji klubów fajczarskich (P.I.P.C.) już w roku 1978 - mówi pan Lisiecki. - Stan wojenny pokazał, jak mocne były nasze związki. Pani Brigitta zorganizowała akcje pomocy charytatywnej wśród rodzin niemieckich, głównie fajczarzy. Uczyniła to niezależnie od oficjalnie organizowanej pomocy w tamtych czasach przez Towarzystwo Niemiecko-Polskie w Bremie.

A może reaktywują klub?
Teraz regularnie już nie palą, bo czasy się zmieniły. Oni się rozeszli do innych zainteresowań, a tytoń, nawet ten najlepszy, nie jest mile widziany. Z sentymentem jednak rozmawiali o łączącej ich przeszłości, gdy spotkali się w czytelni miejskiej biblioteki w Słupsku, gdzie w gablotach przez pewien czas pokazywali swoje fajki, akcesoria do nich oraz różne dyplomy i certyfikaty, a pracownicy biblioteki prezentowali zdigitalizowane strony kroniki Pipe Clubu w Słupsku, którą bardzo starannie prowadził Kazimierz Muchowski. Wszyscy zainteresowani jej zawartością mogą ją spokojnie obejrzeć na stronach Bałtyckiej Biblioteki Cyfrowej.

- Chciałabym, aby jednak nie skończyło się tylko na wspomnieniach. Zainteresowanych reaktywowaniem Pipe Clubu możemy udostępnić pomieszczenie w naszej siedzibie - mówi Danuta Sroka, dyrektor Miejskiej Biblioteki Publicznej w Słupsku. Choć sama nie pali fajki, to jej przeciwniczką nie jest, a istniejące ciągle kluby fajki oraz zawody fajczarzy świadczą, że tradycja palenia fajki w sympatycznym gronie jeszcze zupełnie nie upadły, choć różne zakazy prawne i różne kampanie antynikotynowe tego nie ułatwiają.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza