Pożar wybuchł w mieszkaniu przy ulicy Sandomierskiego w Gdańsku 24 stycznia rano. Pan Daniel, mimo że uratował dwoje małych dzieci i sam gasił pożar, do tej pory był anonimowy. Kiedy wyciągnął dzieci z płonącego mieszkania i zużył kilka gaśnic w walce z ogniem, wsiadł w samochód i... odjechał.
- Byli już strażacy, którzy przejęli akcję. Towar miałem załadowany, więc ruszyłem w trasę - mówi skromnie pan Daniel. W ostatni piątek skontaktowała się z jego firmą gdańska policja. - Znaleźli nas, bo pracownicy gdańskiej firmy zapamiętali naszą nazwę. Jestem dumny z postawy mojego pracownika - mówi Bogusław Bodnar, właściciel firm Drew-Trans z podmiasteckiej Wołczy Małej, który wcześniej nie wiedział o pożarze. Pan Daniel nikomu nic nie powiedział.
24 stycznia po godzinie dziewiątej Daniel Zalas czekał na ulicy Sandomierskiej w Gdańsku na załadunek towaru.
- W pewnej chwili usłyszałem krzyk dziecka, jakby wołanie o pomoc. Rozejrzałem się, ale nikogo nie widziałem i niczego podejrzanego nie zauważyłem. Miałem już wracać do samochodu, kiedy jeszcze przez chwilę spojrzałem w okno sąsiedniego budynku mieszkalnego. Wtedy dostrzegłem płomienie. Paliła się firanka - opowiada pan Daniel.
Pod oknem, przez które było widać płomienie, znajdował się daszek. Kierowca zabrał z sąsiedztwa drabinę i wszedł po niej na ten daszek. - Wybiłem nogą okno. Były płomienie i pełno dymu. Dzieci płakały, były bardzo przestraszone (dziewczynka i chłopiec w wieku 7 i 11 lat - dop. autora). Udało się je przez to okno wyciągnąć z płonącego mieszkania. Wzięli je później pracownicy pobliskiej firmy. Dzieci były w samej bieliźnie. Trafiły do szpitala, ale z tego co wiem, to nic poważnego im się nie stało - mówi pan Daniel.
To on pierwszy zadzwonił do straży, zgłaszając pożar. Pierwszy też zaczął gasić ogień. Na początku gaśnicą ze swojego samochodu, a później kolejnymi podawanymi przez inne osoby.
Dzieci w tym mieszkaniu przebywały same, bo ich mama rano musiała wyjść. Pan Daniel mówi, że groźny był nie tylko ogień, ale i dym.
- Wystarczyło kilka minut, aby na ratunek było za późno - ocenia mężczyzna. Dodaje, że nie czuje się bohaterem. - Można powiedzieć, że jestem przyzwyczajony, aby pomagać. Jestem strażakiem ochotnikiem w miejscowości, w której mieszkam (Żydowo w województwie zachodniopomorskim - dop. autora). Wiele razy brałem udział w takich akcjach. Cieszę się, że wszystko dobrze się skończyło - mówi mężczyzna.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?