Chwile, które rozegrały się w Ustce po południu, 10 lipca, na zawsze pozostaną w pamięci Małgorzaty i Mirosława Tamów ze Słupska.
- O godzinie 16 wyjechaliśmy do Ustki poleżeć na plaży i zrelaksować się po pracy - opowiada Mirosław Tama. - Były z nami dzieci - 8-letnia córka i 11-letni syn Sebastian wraz ze swoim kolegą. Pogoda była wietrzna, ale słoneczna.
- Morze było wzburzone, chłopcy bawili się przy brzegu, w pobliżu mola. Mieli ze sobą napompowane koło. W pewnym momencie - czy to była wina wiatru, czy w wyniku zabawy - koło dostało się do wody. Syn prawdopodobnie, aby ratować koło, wszedł właśnie o ten metr za daleko i wtedy zaczął się dramat - wspomina ojciec. Chłopców z brzegu obserwowała mama Sebastiana.
- Nie spuszczałam ich z oka, ale w pewnym momencie zagadała mnie córka i kiedy spojrzałam w stronę wody, zobaczyłam, że dzieje się coś złego. Sebastian pobiegł za kołem i stracił grunt pod nogami. Zaczął się topić - opowiada Małgorzata Tama.
Na pomoc chłopcu rzucił się ojciec. - Szybko dostałem się do syna, złapałem i zacząłem płynąć z nim do brzegu. Byłem przerażony, gdy zauważyłem, że nie dopływam do plaży, lecz odwrotnie. Okazuje się, że w tym miejscu panują prądy zwrotne, które wciągają ludzi w głąb morza. Wciągnęło nas bardzo daleko, a ja z minuty na minutę opadałem z sił - relacjonuje pan Mirosław.
- Pomyślałem, że jeżeli nie otrzymamy pomocy, to razem zakończymy żywot w wodzie. Byliśmy już bardzo daleko od linii brzegowej, na wysokości wędkarzy na molo.
- Myślałam, że stracę i syna, i męża - wspomina Małgorzata Tama. I wtedy pojawił się ten mężczyzna. Szedł po molo. Bez chwili zastanowienia zdjął ubranie i rzucił się na pomoc.
- Zabrał mojego syna i wyciągnął na molo. Tym samym uratował mu życie. Po chwili ja też dotarłem do molo, choć już ostatkiem sił. Oczywiście stał tu tłum gapiów i padały głupie pytania, co my robiliśmy na otwartym morzu. Szkoda gadać. Najważniejsze, że wśród ludzi żądnych sensacji znalazł się jeden odważny człowiek. Bohater - podkreśla Mirosław Tama.
Uratowanymi zajęło się pogotowie, a bohater - nie czekając na oklaski - odszedł. - Przez pół godziny nie mogłem ustać na nogach i nie podziękowałem temu panu. Teraz uświadomiłem sobie, że przecież dzięki niemu żyjemy. Ja i mój syn. Chciałem podziękować osobiście temu mężczyźnie - mówi ojciec Sebastiana. - Brak kontaktu z tym człowiekiem nie pozwala mi spokojnie spać.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?