Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Urodziny spod znaku Rodła

Zbigniew Marecki [email protected]
Marianna Lipka z prawnukiem Dominikiem.
Marianna Lipka z prawnukiem Dominikiem. Archiwum
Nie zrobiłam nic wielkiego. Po prostu żyłam zgodnie z zasadami, które wyniosłam z domu - mówi Marianna Lipka, 90-letnia słupszczanka. Rówieśnica Związku Polaków w Niemczech.

Pani Marianna 23 września będzie jedną z głównych bohaterek słupskich obchodów 90-lecia Związków Polaków w Niemczech. Nie tylko dlatego, że urodziła się 17 września 1922 r , a więc w czasie, kiedy powstał Związek Polaków w Niemczech (27 sierpnia 1922 r). Ważniejsze jest to, że jej rodzice - Wiktoria i Antoni Danielek - od początku byli członkami tej organizacji i swoje dzieci wychowywali w duchu religij­nym i patriotycznym.

Na dodatek w tym czasie mieszkali we wsi Zakrzewo (obecnie powiat złotowski), gdzie działał słynny ks. Bolesław Domański, tamtejszy proboszcz i długoletni prezes Związku Polaków w Niemczech. To on w Zakrzewie, miejscowości leżącej przed II wojną światową na terenie państwa niemieckiego, zbudował polską szkołę, Dom Polski, Bank Polski, świetlicę i przedszkole. W tych placówkach dorośli i dzieci mogli zapoznawać się z polską kulturą i tradycją. Dzięki temu wzrastała u nich duma poczucia narodowego. Rodzina Danielaków brała udział w tych wszystkich działaniach.

- Ksiądz Domański stawiał bardzo wysokie wymagania swoim wiernym. Chciał, aby we wszystkim - w pracy i nauce - byli lepsi od swoich sąsiadów Niemców. Dlatego w szkole polskiej, do której chodziłam od II klasy, bo I klasę ukończyłam jeszcze w szkole niemieckiej, bardzo dbano o wysoki poziom - opowiada pani Marianna.

Dbali o ducha i ciało

Pamięta, że ks. Domański zadbał o to, aby w Zakrzewie zbudowano kanalizację, która wtedy na wsi była czymś wyjątkowym. Udostępniał także swoją polanę w lesie na festyny dla młodzieży, która w niedzielę po mszy św. mogła w nich uczestniczyć.

- Po zabawie młodzi ludzie z polską pieśnią na ustach i z lampionami w rękach wracali do domów przy wtórze orkiestry, a to bardzo denerwowało Niem­ców - dodaje pani Marianna.
Kapłan bardzo dbał o rozwój duchowy swoich wiernych, ale nie zaniedby­wał też rozwoju fizycznego. Stąd regularnie odbywały się mecze piłki nożnej, siatkowej i koszykowej.

Udzielane były też lekcje kultury zachowania przy stole, podczas których uczono, jak należy ustawić naczynia i sztućce, co wypada albo nie wypada czynić. Nauczyciele w polskiej szkole uczyli młodzież gotowania, pieczenia, majsterkowania i rękodzielnictwa (hafty).

Duży wpływ na uczniów miała nauczycielka Marta Przybył z Chojnic, która w Zakrzewie założyła harcerstwo. Ponadto uczyła swoich uczniów alfabetu Morse'a, organizowała zjazdy i zloty harcerskie oraz rozmaite zabawy (np. podchody).

- Wszystko po to, aby w każdej sytuacji młodzi ludzie mogli sobie poradzić w życiu. Może dlatego nawet jak mi było bardzo ciężko w życiu, zawsze szukałam pozytywnych rozwiązań i jakoś sobie radziłam - uważa pani Marianna i nadal z chęcią gra na mandolinie, czego się nauczyła jeszcze podczas nauki w szkole w Zakrzewie.

Należała wtedy do harcerstwa, do zespołu mandolistów i brała udział w jaseł­kach, które co roku z dużym pietyzmem przygotowywa­no w szkole.

Została też zelatorką Kółka Różańcowego, gdzie była odpowiedzialna za 15 koleżanek. Prowadziła listę zmiany tajemnic różańcowych, pilnowała, aby kółko nie zostało przerwane (było najaktywniejsze w Zakrzewie).

- Byliśmy bardzo przywiązani do naszej szkoły, choć to nie ułatwiało życia. Mój tata odmówił nawet niemieckiemu policjantowi, gdy zaproponował mu pracę na kolei, ale w zamian miał posłać swoje dzieci do niemieckiej szkoły - wspomina pani Marianna.

Ksiądz Domański troszczył się o dalsze kształcenie młodzieży. Uzdolnionych młodych ludzi od 1936 roku wysyłał na dalszą naukę u sióstr zakonnych do Berlina. W planach była też dalsza edukacja Marianny z uwagi na szczególne uzdolnienia. Jednak wybuch II wojny świtowej spowodował, że jej marzenie o zdobyciu zawodu pielęgniarki nie zostało zrealizowane. Okupacja wiele zmieniła.

- Polacy, którzy nie przeszli na niemiecką stronę, zostali wysiedleni ze swoich domów, sklepów i gospodarstw. Cały dobytek został przejęty przez Niemców. Wszyscy właściciele sklepów musieli zostawić cały majątek i towar w sklepie. Mogli tylko zabrać walizkę i nic poza tym. Szkoły zostały pozamykane, a dzieci polskich rodzin skierowano do przymusowych robót - relacjonuje pani Marianna.

Ona trafiła do przymusowej pracy u starszych ludzi w rodzinie niemieckiej Anny i Ericha Krauze w Złotowie. Była tam pomocą domową. Musiała wykonywać prace w domu i ogrodzie. Kiedy jed­nak Hitler zaczął przegrywać, jego współpracownicy zaczęli potrzebować ludzi do kopania okopów strzeleckich. Wszystkich mężczyzn (starych i młodych) wzięli do wojska. Polskie dziewczęta zostały zgromadzone na placu w Złotowie i każda dostała przydział kopania rowów strzeleckich. Marianna dostała się do Radolina nad Notecią. Z grupą dziewcząt została zakwaterowana w opuszczonym niemieckim majątku.

Nocleg przygotowany był w stajni na słomie, a do przykrycia dostałyśmy dwa koce. Dziewczęta leżały w nocy jak sardynki w puszce. Pilnował je strażnik pod bronią w gotowości do strzału.

- Z samego rana była pobudka, apel i śniadanie. Potem wymarsz o godz. 9. Ponad 3 kilometry szłyśmy na wyznaczone miejsce ze szpadlem na ramieniu i śpiewem po niemiecku na ustach. W powrotnej drodze ok. godz. 15, chociaż byłyśmy bardzo zmęczone, też musiałyśmy śpiewać - mówi pani Marianna.

Pracowały do późnej jesieni w chłodzie i deszczu. Wtedy wiele dziewcząt zaczęło poważnie chorować. Marianna z kilkoma koleżankami została więc skierowana do kwaszarni kapusty w Złotowie, gdzie pracowali też niewolnicy innych narodowości, m.in. z Francji. Marianna pracowała tam aż do wyzwolenia.

Bandy budziły strach

Okres tuż po wojnie w Zakrzewie był niespokojny, bo grasowały tam różne bandy, które pozbawiły wiele osób życia . Mimo to szkoły zostały otwarte. Dzieci i młodzież mogły kontynuować naukę. Brakowało jednak wszystkiego do życia. Gospodarze nie mieli koni do pracy na roli. Ale ludzie cieszyli się z wolności i w miarę możliwości organizowali sobie życie na nowo. Marianna, w tym czasie już 23-latka, nadal mieszkała w domu rodzinnym, ale już wyszła za mąż za Ludwika Lipkę, robotnika budowlanego.

Jeszcze w Zakrzewie urodziła troje dzieci: Zygmunta, Irenę i Henryka. W 1951 roku jej rodzina przyjechała do Słupska, bo tu - w czasie poszukiwania lepszych warunków do życia - już wcześniej zamieszkały jej siostry - Agnieszka i Władysława - ze swoimi rodzinami. W Słupsku Marianna urodziła jeszcze dwoje dzieci - Halinę i Elżbietę. Podjęła też pracę w Spółdzielni Krawieckiej "Słupianka" gdzie przez 23 lata była krawcową. Mając 55 lat, przeszła na emeryturę, na której pomagała w wychowywaniu licznych wnuków.

- Nasza rodzina była licz­na. Czasem brakowało pieniędzy, ale do tej pory pamiętam, jak na Dzień Dziecka mama zawsze piekła w nocy duże ciasto z napisem "Moim ukochanym dzieciom", które podawała nam na swojej najlepszej porcelanie. To było wyjątkowe wyróżnienie, bo na co dzień nie mogliśmy jej dotykać - dodaje Halina Salomońska, jedna z córek pani Marianny.

Jej mama, choć już dawno jest wdową, nadal mieszka samodzielnie we własnym mieszkaniu. Wciąż jest bardzo sprawna, bo nawet sama piecze i jeszcze szydełkuje. Z przyjemnością także wspomina przeszłość oraz z chęcią gości swoje wnuki i prawnuki, które lubią słuchać opowieści z dawnych lat. A jak seniorka ma dobry humor, to i zagra na mandolinie. Jako "dobro narodowe" całej rodziny z niecierpliwością czeka na 23 września, bo dla pani Marianny to będzie wielki dzień.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza