Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wolność artystyczna jest spełnieniem. Wywiad z Paulem Rodgersem

www.paulrodgers.com
www.paulrodgers.com
Paul Rodgers specjalnie dla "Głosu"- pierwszy wywiad dla polskiej prasy.

Bruce Dickinson, Brian Johnson, John Mellencamp, David Coverdale, Freddie Mercury - lista wokalistów, którzy wskazują Cię jako inspirację nie tylko zachwyca długością, ale też różnorodnością barw i stylistyk. Czy Twoje własne inspiracje były podobnie zróżnicowane?

Och, to świetne pytanie. Nigdy nie przestaję zastanawiać się nad tym. Inspirowało mnie sporo bluesa i soulu, ludzie tacy, jak Otis Redding, Wilson Pickett, Sam & Dave, Aretha Franklin, bluesmani jak John Lee Hooker, BB King, dużo Elmore'a Jamesa. Wyróżniali się tym, że śpiewali prosto z duszy. A gdy jesteś w stanie do tego nawiązać, wychodzą z tego przeróżne rzeczy. Te inspiracje, a także wpływy choćby muzyki celtyckiej, wraz z najprostszymi przejściami akordów, które uwielbiam, dają mi dużo przestrzeni. Mój śpiew może podróżować między wieloma różnymi miejscami. I wciąż to udoskonalam, dzięki czemu odkrywam nowe możliwości.

Punktem zwrotnym Twojej kariery była przeprowadzka do Londynu. Podobno początki nie należały jednak do najprzyjemniejszych.

Moja historia nie jest niczym wyjątkowym. Wiele młodych osób opuszcza dom i podejmuje podobną walkę. Byłem bardzo nieszczęśliwym nastolatkiem. Miałem problemy ze swoim ojcem, było we mnie wiele gniewu. Musiałem uciec, opuścić swoje miasto, które było środkiem przemysłowym. Dziś je kocham, wciąż mieszka tam moja rodzina, ale nie widziałem tam dla siebie przyszłości. Nie chciałem pracować w fabryce stali albo na stoczni. Chciałem czegoś lepszego. Słuchałem dużo muzyki, która opowiadała o innym świecie. Wiedziałem, że to coś gdzieś na mnie czeka, wyruszyłem więc w jego poszukiwaniu. Choć przyznam, że większość dalszych bolączek sam sobie zafundowałem (śmiech).

Czy jesteś w stanie przypomnieć sobie moment, w którym dotarło do ciebie, że odnalazłeś to miejsce?

Zależy w jaki sposób spojrzymy na pojęcie sukcesu. Czy jest to sprzedaż milionów płyt i tłumy wrzeszczących na ciebie ludzi? Dla mnie niezupełnie. Owszem, jest to coś fajnego, jakaś część tego wszystkiego. Swój sukces postrzegam jako wewnętrzne spełnienie. Świadomość, że osiągasz swoje cele i jesteś twórczy. Pierwszym takim bodźcem było spotkanie Paula Kossoffa (gitarzysta Free - przyp. Red).

Występowaliśmy razem w malutkim pubie, graliśmy dwa 45-minutowe sety z przerwą. Podczas takiej przerwy podszedł do mnie i zaproponował wspólny jam. I wtedy, będąc z nim na scenie pierwszy raz pomyślałem sobie 'Oh yeah! To jest coś!'. Usiedliśmy potem i doszliśmy do wniosku, że musimy zrobić coś razem. Powiedział, że jego zespół Black Cat Bones poszukuje wokalisty. Odpowiedziałem 'nie, nie nie, musimy zacząć od zera'. Nie wiem czemu byłem tak uporczywy, ale po prostu chciałem założyć nowy zespół. Znaleźliśmy wkrótce sekcję rytmiczną - Simona Kirke i Andy'ego Frasera.

Nasza pierwsza wspólna próba była niesamowita. Zaczęliśmy sesję jako czwórka obcych osób, a kończyliśmy ją jako zespół. Byliśmy niebywale zgrani i zwarci. Pamiętam, jak w trakcie jej trwania odwiedził nas Alexis Korner. Graliśmy właśnie utwór, który napisaliśmy z Paul'em, zatytuowany 'Moonshine'. W pewnym momencie wyciągnąłem wysoki dźwięk, jakiego nigdy wcześniej z siebie nie wydałem (śpiewa) 'And cry...'. Alexis był tam z rodziną, wszystkich w tym momencie zamurowało. Widziałem, jak kiwa głową. Zrobiliśmy przerwę i wiedzieliśmy już, że jesteśmy zespołem. Alexis powiedział, że potrzebujemy tylko nazwy. 'Nie wiem, czy wam to coś pomoże, ale grałem kiedyś z Cyrilem Davisem w zespole, który zwał się Free at Last'. Momentalnie zapaliła nam się lampka. To była chwila, w której trafiło do mnie, że dokądś zmierzamy.

Od tego momentu przemysł muzyczny przeistaczał się tysiące razy. Mimo ciągłych zmian, zawsze pozostawałeś aktywny, byłeś w stanie przetrwać przychodzące i odchodzące trendy i odnajdywać się w nowych realiach. Czy stoi za tym jakaś metoda?

Sęk w tym, że nie sądzę, bym dobrze się adaptował w nowych realiach. Zamiast tego zakładałem nowe zespoły, tworzyłem nowe jednostki. Kiedy dotarliśmy z Free do Ameryki, byliśmy przerażeni. Wszystko było tak duże. W Anglii i w Europie grywaliśmy w pubach. Kiedy dotarliśmy do Stanów, nie mieliśmy żadnego managementu. Wpychano nas na scenę w 20 tysięcznych halach przed Blind Faith, po czym po prostu ściągano. Byliśmy kompletnie przytłoczeni, nie wpływało to dobrze na nasze morale. Pojawiły się spięcia wewnątrz zespołu, który się wkrótce rozpadł. Powiedziałem sobie po tym wszystkim, że następnym razem wrócę tam z lepszym managementem. Powrócimy do tych wielkich aren i tym razem zdobędziemy Amerykę. I to też uczyniłem. Nie obchodziło mnie, co mają zamiar robić inni (śmiech). To był mój cel i to też osiągnąłem. Choć przyznam, że gdzieś w okolicach lat 80 miałem problemy z połapaniem się w tym, co się wtedy działo...

Czy jesteś w stanie wskazać jakieś konkretne zjawisko?

Pojawiła się Madonna, miałeś dużo specyficznej muzyki... Zrobiłem sobie wtedy przerwę. Po skończeniu z Bad Company postanowiłem nawet zakończyć karierę. Nie potrafiłem jednak rozstać się z muzyką. Urządziłem więc studio w swoim mieszkaniu, w którym sam nagrywałem przez parę lat. Z czasem zaczął wpadać do mnie Jimmy Page. Z czasem zaczął przynosić muzykę na kasetach i zapytał mnie, czy byłbym w stanie napisać do niej słowa.

Zaczęliśmy pisać piosenki i, ni stąd ni zowąd, miałem nowy zespół (chodzi o projekt The Firm - przyp. Red) i byłem w trasie (śmiech)! Wcale tego nie planowałem, to Jimmy był bardzo zawzięty by udowodnić coś sobie po smutnym końcu Led Zeppelin. Powiedziałem mu, że nie widzi mi się jeżdżenie w trasy koncertowe. Ostatecznie ustaliliśmy, że nagramy dwie płyty, zagramy dwie trasy i kończymy. Tak też zrobiliśmy. Nigdy tak naprawdę nie rozglądałem się dookoła siebie, nie śledziłem, co dzieje się w muzyce i nie próbowałem się do tego dostosować. Robiłem rzeczy, które przychodziły mi naturalnie.

Czy więc nie miałeś nigdy chwili zwątpienia, kiedy chciałeś to wszystko rzucić w diabli?

Mam takie chwile codziennie (śmiech). A tak poważnie, to, co czyni to czasem nieznośnym, to ciągła tułaczka. Zwłaszcza podczas odpraw na lotnisku zastanawiam się czasem, czemu wciąż to robię. Wszystko mija kiedy wychodzę na scenę i czuję tą jednolitość z publiką, która śpiewa ze mną, z którą czuję więź, której pomagam odkryć w sobie muzykę. Jest to coś, co ciągle odkrywam na nowo, czuję, że jest warto jest to wciąż robić. Muzyka to prawdziwy dar od siły wyżej, uniwersalnego ducha, jakkolwiek byś tego nie nazywał.

Czy wciąż czujesz wspomnianego przez ciebie ducha w nowoczesnej muzyce?

Owszem. Jedyne, co się zmienia, to technologia. Jeśli cofniesz się do najdawniejszych czasów, pierwszych instrumentów, ten duch był jedynym, co mieli. Technologia stopniowo doprowadziła do punktu, w którym osiągnięcie upragnionego, klarownego dźwięku jest bardzo proste. Być może zmienia to sposób, w jaki pokrywają się instrumenty, co bywa szkodliwe dla naturalności brzmienia. Technologia nie zniszczy tego tak długo, jak muzyka będzie pochodzić z głębi serca. Jeśli przestanie wychodzić z serca, będzie wypadać ludziom drugim uchem.

Poza zespołami Free, Bad Company i The Firm brałeś udział w niezliczonej liczbie projektów, ostatnio choćby u boku Briana Maya i Rogera Taylora z Queen. Do wielu z nich często wracasz, bądź otwarcie nie wykluczasz możliwości dalszej współpracy. Można odebrać Cię jako osobę, która nigdy nie pali za sobą mostów. To nietypowe zjawisko w świecie muzyki, gdzie zespoły padają trawione konfliktami.

'Przygoda' jest tu kluczowym słowem. Tak to właśnie postrzegam. Rzecz z Queen była taką właśnie historią. Gdy pojawiła się propozycja, pomyślałem 'nigdy w życiu!'. Po czym zacząłem rozmyślać 'chwila moment, wróć, to może być coś wyjątkowego!'. Zagraliśmy razem w programie telewizyjnym uhonorowującym Chrisa Blackwella i Island Records. Chris poprosił mnie, by zamknąć koncert wykonaniem 'All Right Now''. Dopiero co zagrałem na Wembley z The Strat Pack u boku Briana Maya.

Queen mieli również wystąpić w tym programie, zaproponował więc, że zagrają ze mną ten numer, ja zaś zaśpiewam z nimi 'We Will Rock You' i 'We are the Champions'. Mieliśmy taką frajdę, że postanowiliśmy zrobić coś więcej. Nasze podejście było bardzo stonowane. Nigdy nie mówiliśmy sobie 'musimy zagrać trasę, musimy nagrać płytę, musimy zrobić to i tamto'. Mówiliśmy sobie 'ok, wybierzmy się w trasę. O, to było fajne, pojedźmy w jeszcze jedną'. Wszystko to z czasem nieco się rozpędziło, minęły cztery lata i pomyślałem 'wow, nie mogę robić tego do końca życia, muszę wrócić do swoich rzeczy'. Choć świetnie grało mi się z nimi moje utwory.

Lista gitarzystów, z którymi występowałeś jest olbrzymia, ciężko znaleźć legendarnego gitarzystę, z którym nie dzieliłeś sceny.

Grałem z ogromem muzyków. Każdy z tych gitarzystów miał coś innego do powiedzenia. To jak muzyczna konwersacja. Uwielbiam to, że każdy z nich wnosi coś nowego. Jeszcze niedawno mógłbym wskazać Nilsa Lofgrena (min. Neil Young i Bruce Springsteen - przyp. Red), ale dopiero co z nim grałem w Japonii, nagraliśmy też wspólnie utwór Boba Dylana. Hm, może Keith Richards?

Należysz do bardzo zapracowanych twórców. Jak wygląda Twoje życie po opuszczeniu sceny? Czy znajdujesz czas na inne aktywności poza muzyką?

Moja żona Cynthia, przewspaniała kobieta, jest Kanadyjką, przeprowadziliśmy się do jej kraju. Nie zniesie widoku cierpiącego zwierzęcia. Zabrała mnie do schroniska dla koni w Wielkiej Brytanii. Pokazała mi miejsce w którym konie dla których nie ma miejsca są wyrzynane. Byłem w szoku, natychmiast doszliśmy do wniosku, że musimy coś zrobić. Schronisko poszukiwało nowego miejsca, do którego mogliby się przeprowadzić, zmuszeni byli opuścić dotychczasowe, co dla setki koni byłoby wyrokiem śmierci. Znaleźliśmy im więc nową lokalizajcę i zebraliśmy potrzebne fundusze organizując tam koncert charytatywny z zespołem Debbie Bonham (wokalistka, siostra Johna Bonhama, perkusisty Led Zeppelin - przyp. red). Co ciekawe, zagraliśmy set tylko i wyłącznie utworów Free, co było ciekawą podróżą w przeszłość. Ale poza tym mam normalne hobby. Medytuję, pływam kajakiem, dużo czytam i ćwiczę, kocham spacery po wsi i jazdę konną.

Będzie to Twoja pierwsza wizyta w Polsce. Czy, po tylu latach kariery, wciąż istnieją miejsca, których jeszcze nie dotarłeś, a w których chciałbyś wystąpić?

Z biegiem czasu preferuję podróżować odrobinę mniej. Zapraszano mnie do Chin i Indii, odmówiłem, są to bowiem naprawdę długie podróże. Szczerze mówiąc, byłem rozdarty, kiedy pojawiła się propozycja zagrania tutaj. Naprawdę jednak chciałem tu w końcu dotrzeć, nigdy wcześniej nie byłem w Polsce. Mam na szczęście tą wolność - znakomity zespół i ekipę, dzięki którym robimy znakomite show, które możemy zabrać w każdy zakątek świat. Ciężko mi jednak wskazać jedno wymarzone miejsce.

Czy, podobnie jak w przypadku chwili, w której poczułeś, że chcesz poświęcić swoje życie muzyce, był jakiś szczególny moment, w którym zrozumiałeś, że udało Ci się wywalczyć tą wolność?

Dopiero w ciągu ostatnich 10, 15 lat. Próbowałem wielu rzeczy. Zakładałem zespoły - Free, czy Bad Company, The Firm, w których każdy był równy. Z czasem zamienia się to w przedsiębiorstwo. Stajecie się czymś na wzór spółki, żeby nie musieć radzić sobie ze wszystkim samemu. Każdy w zespole staje się nagle członkiem zarządu i ma tyle samo do powiedzenia. Nie każdy jednak chce tyle samo robić. To trochę, jak z czterema końmi ciągnącymi zaprzęg. Jeśli pędzą w tym samym kierunku, jest znakomicie, bardzo szybko docierasz do swojego celu. Kiedy zaczynają rozbiegać się w różnych kierunkach, tracisz kontrolę. I to jest coś, czego bardzo chciałem - kontrola nad swoim życiem. I to też teraz posiadam. Ciężko jest to osiągnąć, bez ugrzęźnięcia w czymś na wzór korporacji, w której każdy chce dyktować warunki. Siła w walce z tym sprowadza się do prostego pragnieniu bycia wolnym.

Rozmawiał Max Nałęcz

Paul Rodgers- informacje o artyście

Paul Rodgers to nie tylko jeden z najbardziej rozpoznawalnych głosów w historii rocka, ale także artysta cechujący się niezwykłą nieustępliwością i niezamierającą kreatywnością. Rozpoczyna się jego szósta dekada na scenie muzycznej - w każdej kolejnej potrafił odnaleźć się na przekór przychodzącym i odchodzącym trendom, ciesząc się zarówno opinią artysty nieprzejednanego, jak i olbrzymimi sukcesami komercyjnymi.

Z zespołem Free tworzył podwaliny pod hard rock, zespół po dziś dzień pozostaje jednym z najbardziej inspirujących grup w historii gatunku. Jego następny zespół, supergrupa Bad Company, zdystansował sukces poprzedniej - jej debiutancki, tytułowy album podbił Amerykę, debiutując na pierwszej pozycji Billboardu i pokrywając się pięciokrotną platyną. W latach osiemdziesiątych występował u boku Jimmy'ego Page'a w The Firm.

W międzyczasie rozpoczął karierę solową, której ukoronowaniem był jego znakomity hołd dla chicagowskiego ojca nowoczesnego bluesa, Muddy'ego Watersa. Na wydanej 1993 roku płycie Muddy Water Blues: A Tribute to Muddy Waters wokaliście towarszyszyli gitarzyści tacy, jak Buddy Guy, Jeff Beck, Gary Moore, David Gilmour czy Slash. Ten ostatni dołączył do utworzonego przez Paula zespołu, który był jedną z gwiazd festiwalu upamiętniającego 25 rocznicę festiwalu Woodstock w roku 1994.

Początek nowego millenium przyniósł reaktywację Bad Company, która okazała się gigantycznym sukcesem. W roku 2004 Rodgers przyjął propozycję dołączenia do Briana Maya i Rogera Taylora - wciąż aktywnych muzyków zespołu Queen. Mogło wydawać się, że wokalista podejmuje się zadania niewykonalnego, Rodgers znakomicie odnajdywał się w repertuarze Freddiego Mercury'ego, dla którego był wielką inspiracją. Zaakceptowali go też fani 'Królowej', występy grupy cieszyły się ogromną popularnością. W roku 2008 pod szyldem Queen+Paul Rodgers ukazał się album The Cosmos Rocks. Trasa promująca płytę przyciągnęła blisko milion widzów.

Rodgers bierze czynny udział w przemyśle muzycznym także poza sceną. Występował w składzie jury programu Independent Music Awards, promującego niezależnych artystów. Udziela się też charytatywnie, wspomagając min. program 'Kids Rock Free' finansujący edukację muzyczną dzieci.

Koncert w Dolinie Charlotty to pierwszy występem Rodgersa w Polsce.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza