Poszkodowany to Rafał Sztobnicki, właściciel i dzierżawca gruntów w podmiasteckim Węgorzynku oraz użytkownik Jeziora Płaskiego (Lipczyńskie). O bezprawnej wycince napisaliśmy w marcu tego roku, kiedy Sztobnicki prosił naszą redakcję o interwencję. Zawiadomił też policję, która prowadziła dochodzenie pod nadzorem prokuratura.
- Prokuratura umorzyła dochodzenie, potwierdzając, że doszło do bezprawnej wycinki drzew, ale jednocześnie stwierdzając, że nie ma przestępstwa, bo sąsiedzi nie wiedzieli, że wycinają drzewa nie będące ich własnością. Z tego samego powodu umorzono też dochodzenie o kradzież drewna. Dla mnie to skandaliczna decyzja. Odwołałem się od niej - oznajmia Sztobnicki (odwołanie nie zostało jeszcze rozpoznane).
Krzysztof Młynarczyk, prokurator rejonowy w Miastku, mówi, iż faktem bezspornym jest, że dokonano szkody na mieniu pana Sztobnickiego. - Z punktu widzenia przepisów karnych istotne jest jednak to, że właściciele sąsiedniej działki nie wiedzieli, że wycinają cudze drzewa. Nie mamy dowodów na to, że popełnili przestępstwo, że dokonali kradzieży. Odpowiedzialność karna wchodziłaby w grę, gdyby działali świadomie, z zamiarem kradzieży. A tak nie było - tłumaczy Młynarczyk.
Grunty, z których dokonano bezprawnej wycinki, znajdują się przy Jeziorze Płaskim i rzece Kątnik.
- Mój grunt od tej rzeczki w stronę jeziora to jeszcze gdzieś około 2,5 metra. Dalej w stronę jeziora są grunty osoby, która dokonała wycinki. Wbijają się one na zasadzie klina. Jej własność nie sięga jednak do wody, a bliżej. W zależności od miejsca, teren od wody, który jest w moim użytkowaniu, wynosi od kilku do kilkunastu metrów. Po prostu kiedyś jezioro było większe i stąd umowa użytkowania obejmuje część terenu poza linią brzegową. Dorodne drzewa wycięto z tego terenu, jak i przy rzeczce Kątnik - mówi Sztobnicki.
Kiedy pierwszy raz rozmawialiśmy z Ewą Eickenberg, współwłaścicielką gruntów przy Jeziorze Płaskim, zdecydowanie odrzucała oskarżenia. - Na wycinkę mieliśmy pozwolenie. Nasze grunty leżą między rzeczką Kątnik a linią brzegową jeziora. Też mam mapy, na których to wyraźnie widać. Nie wiem, dlaczego pan Sztobnicki twierdzi, że drzewa rosły na jego gruncie - mówiła Eickenberg.
- Teraz pani Eickenberg mnie przeprasza. Co mi jednak po przeprosinach? Prokuratura stwierdziła, że wycięto 200 drzew o wartości prawie 12 tysięcy złotych. Tak naprawdę tych drzew było około 500 i za 30 tysięcy złotych, tylko prokuratura i policja nie potrafiły tego udokumentować - denerwuje się Sztobnicki. - Jak sąsiedzi nie byli pewni granic, to powinni wziąć geodetę, a nie działać lekkomyślnie. Poza tym podczas tej wycinki zniszczono kilkaset metrów linii brzegowej. Szkody są więc jeszcze większe.
Prokurator Młynarczyk mówi, że być może jest tu lekkomyślne działanie i brak staranności, ale to także nie jest podstawa do zarzutów karnych.
- Przez te wszystkie lata zmieniła się linia brzegowa. Nawet geodeta miał problem z wytyczeniem granicy, a pani Eickenberg miała mapy, z których wynikało, że wycina swoje drzewa. I miała też pozwolenie na wycinkę - oznajmia Młynarczyk. Prokurator radzi założenie sprawy cywilnej. - To jedyny sposób, aby szkoda została naprawiona - stwierdza.
Osobną sprawą jest, czy państwo Eickenberg nie wycięli więcej drzew, niż było w pozwoleniu wydanym przez miastecki ratusz. Trwa urzędnicze wyjaśnianie tej sprawy.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?