MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Życie na gigancie

Rafał Wietoszko
Fot. www.legiacudzoziemska.pl
Żył intensywnie: uciekł z domu, służył w Legii Cudzoziemskiej, potem został przestępcą. W końcu zabił. Miał 25 lat, kiedy dostał wyrok 25 lat więzienia.

Jedno z bardziej znanych więzień na Opolszczyźnie. Wzdłuż ścian na parterze i dwóch kondygnacjach - drzwi do cel. Wielkie czarne litery w centralnej części oddziału krzyczą: "Zwolnienie warunkowe twoją szansą".
Marcin do warunkowego ma jeszcze co najmniej 16,5 roku. Tak zapisano w sentencji wyroku: 25 lat pozbawienia wolności i możliwość starania się o warunkowe dopiero po odsiedzeniu 20 lat (3,5 ma już za sobą). Ale i tak mogło być gorzej, gdyby sędzia uznał wniosek prokuratora i dał Marcinowi oraz jego dwóm kolegom dożywocie za to, że cztery lata temu zabili człowieka.
- Przynajmniej tyle się udało. Nigdy w swoim życiu nie brałem pod uwagę najgorszej możliwości - rzuca, zapalając papierosa.
Mówi spokojnie, zastanawia się nad słowami. Raczej drobny, ma krótko obcięte blond włosy, mały wąs, duże niebieskie oczy, ruchliwe dłonie. Jest zabójcą. Razem z kumplami bił ofiarę łomem i młotkiem, z premedytacją, na folii, żeby krew nie zabrudziła podłogi.

Życie na gigancie

- Urodziłem się w 1975 roku - opowiada. - Moi rodzice są zupełnie normalni. Żadna patologia. Dbali o mnie. Jestem jedynakiem. Do końca podstawówki było zwyczajnie.
Poszedł uczyć się do Świnoujścia. Miał zostać rybakiem. Jednak pierwszy miesiąc nauki był ostatnim. Marcin mieszkał w internacie. Poszli z chłopakami na imprezę, upili się i struli. Trafili na pogotowie. Nauczyciele się dowiedzieli, a chłopcy wylecieli z internatu. Zmienił szkołę na zawodówkę budowlaną w Szczecinie - 20 minut pociągiem od domu.
- Miałem 15 lat. Wiesz, pierwsza samodzielność uderza do głowy. Kiedyś z kolegą ugadaliśmy się, że uciekniemy za granicę. Był początek lat dziewięćdziesiątych. Wszyscy opowiadali, jak na Zachodzie jest fajnie. Po jakiejś głupiej sprzeczce w domu zwialiśmy do Hamburga.
Kilka dni pracowali w kwiaciarni. Szybko pokumali się z innymi Polakami. Przenieśli się do miasteczka w okolicy Monachium. Zaczęli kraść. Polacy, którzy budowali tam szpital, składali zamówienia. Brali wszystko. Od dresów do telewizora.
- Ciuchy zakładało się na siebie, mniejsze rzeczy za pazuchę, a telewizor na bezczelnego wynosiło się ze sklepu. Nie było takich zabezpieczeń jak teraz.
Wpadli. Marcin trafił do miejscowego domu dziecka. Uciekł. Jechał do granicy z Francją. Z pociągu trafił do aresztu. Dostał bilet do Zgorzelca. Pojechał w drugą stronę.
- W Strasburgu, we Francji, poszedłem do biura werbunkowego Legii Cudzoziemskiej. To było moje marzenie. Interesowało mnie wojsko, ale nie miałem papierów. Nie wzięli mnie. Pojechałem do Paryża. Trafiłem do polskiej ambasady i powiedziałem, że zgubiłem paszport. Dostałem zastępczy świstek. Dodałem sobie dwa lata. Poszedłem do biura Legii. Wzięli mnie.
Dzieciak w mundurze
Miał 16 lat. Przez cztery miesiące, na tzw. instrukcji, uczył się francuskiego, strzelania, musztry, wszystkiego, co potrzebne legioniście. Kiedy skończył, powiedział, że chce jechać do Gujany Francuskiej.
- Na samolot czekaliśmy miesiąc. Na jednej z przepustek, już w grudniu, kupiłem kartkę, napisałem życzenia i zaadresowałem do domu. Byłem wcięty. Spaliśmy w hotelu. Kartkę zostawiłem, zapomniałem o niej. Ktoś z obsługi wrzucił ją do skrzynki. Tak rodzice dowiedzieli się, że żyję i jestem we Francji.
Wtedy nazywał się już Mariusz Owolki. Miał nową tożsamość i zastrzegł, żeby przed nikim jej nie ujawniać, więc Legia odpowiedziała rodzicom, że nie ma tam Marcina.

Trzeci regiment i dziwki

W Gujanie było gorąco, parno i była dżungla.
- Służyłem w trzecim regimencie. Podobało mi się. To było to, co chciałem robić. Pewnie, że w Legii jest ciężko, dostaje się w kość, ale jak ktoś wie, o co mu chodzi, to nie ma problemu z przetrwaniem. Ja zawsze wiedziałem. Nie lubię słów: może, chyba. Jak na coś się decyduję, to do końca.
Każdy regiment Legii na świecie ma swoje zadanie. W Gujanie, w Kourou, żołnierze ochraniali stację, z której latały w kosmos francuskie rakiety.
- Kiedy miał być start, to na trzy dni wcześniej cały teren zabezpieczaliśmy my. Poza tym normalna koszarowa robota. Po godzinie 18, jeśli nie było służby, nikogo nie obchodziło, co robimy. Prawie każdy z nas miał na mieście mieszkanie, które utrzymywał i gdzie mieszkała jego kobieta, dziwka.
W 1994 roku, pod koniec służby za Atlantykiem, trafił na Haiti. Legioniści pojechali bronić prezydenta, którego chcieli obalić mieszkańcy.
- Strzelałeś do ludzi?
- Tak.
- Do cywilów?
- Tak, ale uzbrojonych.
- Trafiałeś?
- Nie ma się czym chwalić. Byłem żołnierzem. Wykonywałem rozkazy.
Jego rówieśnicy w Polsce przygotowywali się w tym czasie do matury.

Dom i Aleja Snajperów

Wrócił do Francji i dostał miesiąc urlopu. Wyrobił sobie paszport, choć było to zabronione. Pojechał do Polski.
- Po prostu tęskniłem. Przyjechałem któregoś dnia, wczesnym popołudniem. Zadzwoniłem do drzwi. Ojciec właśnie obierał ziemniaki. Kiedy mnie zobaczył, wypuścił z ręki i nóż, i kartofla. Nigdy tego nie zapomnę. Mama wróciła z pracy, a ja oglądałem telewizor. Przeszła przez przedpokój i machinalnie powiedziała "dzień dobry“, poszła do ojca, do kuchni. Po chwili krzyknęła, płakała. Zbiegła się rodzina.
Po urlopie wrócił do Legii: - Byłem żołnierzem. Czułem obowiązek, dlatego nie zostałem w Polsce. Trafiłem do Nimes, skąd szybko wyjechałem do Sarajewa. Tam staraliśmy się chronić cywilów, między innymi w Alei Snajperów w Sarajewie.

Jubiler na nudę

Po pół roku wrócił do Nimes. Przytrafiła mu się kontuzja kolana. Chciał zostać w Legii. Zaproponowano mu pracę w administracji.
- Ja mam taki charakter, że muszę coś robić. Nie umiem gnić na miejscu. Podziękowałem. Wróciłem do Polski. Miałem kasę: około miliarda starych złotych. Próbowałem działać. Założyłem firmę budowlaną. Nie usiedziałem. Kiedy w 1996 roku zrobiło się cieplej, byłem z powrotem we Francji. Do Legii znów mnie nie wzięli, z powodu kolana. Trafiłem do Lyonu. Znajomy Arab szmuglował haszysz z Maroka. Ja i jeszcze kilku eskortowaliśmy to na trasie Marsylia - Lyon. Po kilkaset kilogramów. Każdy kilogram wart w hurcie 15 tysięcy franków.
- Potrzebowałeś pieniędzy?
- Nie. Pieniądze miałem. Chciałem tylko, żeby było intensywnie.
W Marsylii natknął się na kolegów - Polaków - też po Legii. Zaproponowali mu napad na jubilera. W trójkę wpadli do sklepu tuż przed zamknięciem. Marcin przystawił jubilerowi nóż do gardła.
- Zabraliśmy łup i jego auto, i pojechaliśmy do lasu. Tam przywiązaliśmy go do drzewa. Chodziło o to, żeby nikogo nie zawiadomił. Potem grzaliśmy do Lyonu. Tam mieliśmy pozbyć się jego samochodu. Na parkingu supermarketu, gdzie stanęliśmy, zgarnęła nas policja.
- Po co to było?
- Mówiłem. Szukałem emocji.
- Dlaczego jechaliście przez pół Francji samochodem jubilera? Przecież dlatego was namierzyli.
- Nigdy nie biorę pod uwagę najgorszego rozwiązania.

Z zimną krwią

We francuskim więzieniu odsiedział połowę pięcioletniego wyroku. Znów wrócił do Polski. Wyjechał z rodzinnego miasta i przyjechał na północ Opolszczyzny. Brat kolegi poprosił, żeby Marcin i jeszcze jeden były legionista postraszyli dłużnika. - No to straszyliśmy, a on kręcił, nie oddawał pieniędzy. Było lato 1999 roku. Któregoś dnia ten nasz zleceniodawca przyszedł do baru, w którym siedziałem, i powiedział, że tamtego trzeba zabić. Nie myślałem. Zgodziłem się. On zaprosił dłużnika na grilla. Rozmawiali. Próbowali dojść do porozumienia. Ja i kolega czekaliśmy ukryci w drugim pomieszczeniu. Umowa była taka, że jak dłużnik wejdzie do pokoju za naszym zleceniodawcą, to mamy go zabić. Wszedł jako drugi. Uderzyłem go metalową sztabą w szczękę. Mój kolega poprawił młotkiem. Potem torba na głowę, żeby nie nachlapać. Rozebraliśmy go, zawinęliśmy całego w folię i do lasu. Dwie i pół godziny kopałem dół.
- Czułeś coś wtedy? Czujesz teraz?
- Nic. Śpię spokojnie.
- A w trakcie? Nie wiem - bicie serca, gniew, strach?
- Nic. Zupełnie.
- Żałujesz?
- Tak. Tego, że tu jestem, że kumple mnie wydali.
- A tego człowieka?
- Nie myślę o nim.

Łzy legionisty

Po zabójstwie wrócił w rodzinne strony. Za kratki trafił miesiąc później. Jego koledzy zostali złapani i wskazali wspólnika.
- Chcę, żeby mieli zakodowane, że dzień mojego wyjścia będzie najgorszym dniem ich życia. Nie chcę zemsty. Tylko, żeby myśleli.
Na razie stara się o zmniejszenie wyroku. Będzie się też uczył. Za dwa miesiące przenosi się do więzienia, gdzie jest szkoła.
- Muszę coś robić, bo inaczej zwariuję. Najgorsze jest bezczynne siedzenie. Słyszałem jak ktoś mówił w telewizji, że jak więzień ma tylko siedzieć, bez nadziei, bez szans na zmiany, to jest tak, jakbyś się wysrał i tę wodę potem pił. Lepiej bym tego nie powiedział.
Najbardziej żałuje, że nie może być ze swoim dzieckiem i kobietą, i że jego córka będzie dorosła, kiedy on wyjdzie. Teraz ma pięć lat.
- Kiedy pierwszy raz przyjechała do więzienia, widzenie było przez pleksi. Myślałem, że z bólu zjem tę przegrodę i słuchawkę. Teraz dzwonię do domu. Małą widuję rzadko, bo te kraty, druty, strażnicy to dla niej stres. Na razie wie, że tatuś wyjechał. Dałbym wszystko, żeby być z nimi.
- Płakałeś?
- Żeby to raz...
- Gdybyś zaczynał jeszcze raz...
- To bym nie zabił.
- A Legia?
- Znów bym tam poszedł.

  • Cytaty w ramkach to dwa ostatnie (6. i 7.) punkty kodeksu honorowego legionisty.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza