MKTG SR - pasek na kartach artykułów

"Aleksander"

Piotr Polechoński
Czy można w ciągu trzech godzin opowiedzieć życie największego zdobywcy w dziejach? Otóż nie można. Oliver Stone - twórca genialnego "Plutonu" oraz świetnych "Urodzonych morderców" - poniósł klęskę na całej linii. Nakręcił film przegadany, nudny, chaotyczny i kompletnie niemówiący niczego istotnego o wielkim Macedończyku.

Stone popełnił podstawowy błąd: nie dokonał selekcji. Zamiast skupić się tylko i wyłącznie na pojedynczym fragmencie życia Aleksandra (tak jak niedawno zrobili to Niemcy, którzy w "Upadku" opowiedzieli o ostatnich godzinach Hitlera)
amerykański reżyser w iście sprinterskim tempie przegnał nas od dzieciństwa bohatera do jego śmierci. Trochę to przypominało zwariowaną wycieczkę, która w ciągu godziny chce poznać cały Rzym. Stone zabawił się w przewodnika, który w biegu wykrzykuje, że na lewo to, na prawo tamto, a przed nami jeszcze coś innego. W rezultacie, choć przeszliśmy całe miasto, niczego tak naprawdę dobrze nie zobaczyliśmy i niewiele zrozumieliśmy. Tym bardziej, że nawet to, co nam pokazano było źle wybrane i nie w tej kolejności.
"Aleksandra" najpierw ogląda się obojętnie, a potem z rosnącym znużeniem. Każdy każdemu coś tu tłumaczy i najczęściej przeradza się to w bezbarwny bełkot o samotności, przeznaczeniu i nieznośnym ciężarze władzy. Twarze aktorów zmieniają się jak w kalejdoskopie i ktoś, kto wcześniej nie zapoznał się z historią życia wielkiego wodza może mieć problemy, aby się połapać kto, z kim i dlaczego. Zwłaszcza, że Stone pozwala sobie na liczne odstępstwa od prawdziwego przebiegu zdarzeń - uśmierca w bitwie Bucefała, ukochanego konia króla (ten w rzeczywistości zdechł ze starości), Aleksander zostaje ranny w trakcie starcia w lesie (naprawdę stało się to podczas zdobywania jednej z twierdz), łączy w jeden, autentyczny spisek królewskich paziów z nigdy nieudowodnionym knowaniem Filotasa- syna jednego z macedońskich generałów. Takie żonglowanie historycznymi faktami tylko pogłębia ogólny bałagan i niczemu mądremu nie służy.
Zupełnym nieporozumieniem było też zbudowanie całej fabuły wokół wspomnień Ptolomeusza, bliskiego współpracownika Macedończyka. Grający go Anthony Hopkins robi co może, ale nie potrafi zmienić ogólnego wrażenia: że wygłasza dość nieciekawy wykład. Chwilami czujemy się jak w szkole, gdzie wszystko tłumaczy się nam jak małym dzieciom. Nie lepiej od reżysera spisał się Colin Farrell, odtwórca roli tytułowej. Pomimo usilnych starań ani na moment nie pokazał on wyjątkowej charyzmy swojego bohatera. Zamiast tego, przez niemal cały film histerycznie krzyczy, przewraca oczami lub płacze. I to ma być król, przed którym drżał cały świat?
Z trzech godzin filmu warte obejrzenia są tylko dwa jego fragmenty. Oba to zapisy bitew: pod Gaugamelą z królem Perskim i w Indiach z szarżującymi bojowymi słoniami. Są to sceny dynamiczne, krwawe, prawdziwe i świetnie zmontowane. Cała reszta to bzdura.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza