Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dane do wiadomości redakcji.

Redakcja
Zanim podejmiesz decyzję o podróży z PKP, zastanów się czy warto. Dnia 3.01.2004 o 6.22 rozpoczynamy swoją podróż wsiadając na stacji Białogard do pociągu jadącego do Poznania.

Dwa dni wcześniej tj. 1.01.2004 w ok. godziny 13-14 w kasie stacji Białogard prosimy kasjerkę o wyszukanie połączenia do Zamościa. Kieruje nas do dyżurnego ruchu, gdyż ona nie wie. Idziemy do dyżurnego. Mówię że chcemy dojechać 3 stycznia do Zamościa i proszę panią o wyszukanie połączenia. Przed zmianą rozkładu jazdy było połączenie z przesiadką w Pile, więc mówię o nim, w których godzinach jeździł. Pani chwilę szuka i mówi, że ten pociąg już nie jeździ, i teraz takiej możliwości nie ma. Po czasie okazuje się, że taki pociąg jednak jeździ (niestety mamy już bilety). Długo pani szuka kolejnych połączeń, strasznie się przy tym trudząc w końcu znajduje połączenie: z Białogardu do Poznania o 6.22, o 10 w Poznaniu, o 11 z Poznania do Lublina pociągiem pospiesznym, na miejscu 17.10. Wracamy do kasy, kasjerka sprawdza w rozkładzie; dzwoni aby się upewnić (przypuszczam, że do tej samej pani, która nam informacji wcześniej udzielała), wypisuje bilet na dwie osoby i dziecko do lat 4, płacimy 105 zł. W Białogardzie na stacji poza tablicami przyjazdu i odjazdu pociągów żadnych informacji nie ma.
3 stycznia przed godz. 11 wsiadamy do pociągu pospiesznego relacji Poznań-Lublin. Z małym dzieckiem na ręku i bagażami przemierzamy kolejne wagony, panuje spory tłok, mąż z dzieckiem zostaje na korytarzu, ja idę dalej szukać. Spotykam konduktora, pytam, czy w tym pociągu jest przedział dla matki z dzieckiem. W odpowiedzi słyszę: "musi być" więc szukam dalej. Znajduję przedział oznaczony (naklejka: matka z dzieckiem na kolanach), pytam się czy znajdzie się jedno miejsce, otrzymuję odpowiedź od pasażerów, że tutaj są rezerwacje. Idę jeszcze raz do konduktora i pytam o co chodzi z tymi rezerwacjami? Konduktor odpowiada mi, że trzeba było wykupić w kasie miejscówkę za 2 zł. Mówię, że kupowałam bilet w Białogardzie i żadnych informacji o miejscówkach nie było (dostałam informację, że to jest zwykły pociąg pospieszny), pytam konduktora, czy może mi sprzedać taką miejscówkę, bo jestem z dzieckiem, jadę cały dzień i nie mam się gdzie podziać, na co konduktor odpowiada, że on nie prowadzi ewidencji, nie wie które miejsca są wolne, miejscówki mi nie sprzedaje. Mówi, żeby z dzieckiem usiąść na wolnym miejscu, jak przyjdzie ktoś z miejscówką to musimy ustąpić.
Od Poznania do Warszawy stoimy na korytarzu z dzieckiem na ręku, co chwilę jakiś ciekawski, bądź znudzony otwiera okno (na dworze jest mróz), dusimy się w dymie tytoniowym, z zepsutej ubikacji wylewa się woda na korytarz, po przedziale usiłuje biegać wilczur (dobrze, że w kagańcu), mamy niezłą gimnastykę, gdyż co chwila ktoś przechodzi przez korytarz wciskając nas w ściany. Konduktor sprawdza bilety, wszystko jest w porządku. W Warszawie większość ludzi wysiada. Wykończeni zajmujemy miejsce w pustym przedziale (po tylu godzinach możemy wreszcie dać coś dziecku do jedzenia i picia). Na kolejnej stacji w Warszawie wsiadają rewizorzy. Ucząc dziecko ufności do ludzi, dajemy mu bilet, aby podało panu, który sprawdza. Dziecko podaje, rewizor patrzy i mówi: miejscówki. Zdziwieni mówimy, że nie mamy i próbujemy mu coś wytłumaczyć. Rewizor nie słucha, chce nam sprzedać miejscówki, ale już za 15,60. Oburzeni mówimy o braku informacji, o staniu z dzieckiem na ręku, pytamy się dlaczego nie było rewizorów, jak był tłok w pociągu, wspominamy próbę wcześniejszego zakupu miejscówki u konduktora i wcześniejszą kontrolę, według której wszystko było w porządku. Odmawiamy zapłacenia, słyszymy, że "chcemy wyłudzić pieniądze" (płacąc 105 zł za bilet, pewnie było nam szkoda 4 zł. za miejscówki, co dawałoby nam pewność, że będziemy mieli z dzieckiem gdzie usiąść), rewizor żąda dowodów tożsamości, nie mamy. Wzywa Służbę Ochrony Kolei. Funkcjonariusze wchodzą, od rewizorów słyszymy, że pociąg jest zatrzymany z naszego powodu i za każdą minutę postoju będziemy płacić ponad 300 zł. Mając dosyć tego zamieszania i czując własną bezsilność mówię, że to jest skandal i chcę zapłacić. Słyszę sumę: 82,50 zł. za miejscówkę. Odmawiam, nie stać mnie (nie pracuję, jesteśmy zadłużeni, końca z końcem nie możemy związać, pieniądze na bilet teściowa wyłuskała ze swojej emerytury, żeby się choć raz na kilka lat z nami spotkać na święta). Rewizorzy decydują się, że pojadą z nami do samego Lublina, gdzie przekażą nas Służbie Ochrony Kolei, celem ustalenia tożsamości i wypisania nam mandatu. W Lublinie czeka na nas obława, czujemy się jak przestępcy. Ludzie mają widowisko, my zmęczeni, ze zmarzniętym dzieckiem spędzamy 40 minut w siedzibie SOK.
Przed sobą mamy jeszcze drogę do Zamościa. Na szczęście już niedaleko i można tam dojechać autobusem.

Dane do wiadomości redakcji.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza