Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Hodowca oskarża myśliwych o odstrzał jego zwierząt

Andrzej Gurba [email protected]
Właściciel zagrody twierdzi, że psy myśliwych wpuszczane są do środka, aby płoszyły  zwierzęta. - Później da niele i jelenie stanowią łatwy cel. Tylko co to wtedy za polowanie - mówi Wach.
Właściciel zagrody twierdzi, że psy myśliwych wpuszczane są do środka, aby płoszyły zwierzęta. - Później da niele i jelenie stanowią łatwy cel. Tylko co to wtedy za polowanie - mówi Wach. Andrzej Gurba
Henryk Wach z Zielinia używa mocnych słów i oskarża: myśliwi mordują moje daniele i jelenie, a Nadleśnictwo w Trzebielinie specjalnie urządza polowania przy mojej hodowli tych zwierząt. Nadleśniczy odrzuca oskarżenia.

Zasady zbiorowego polowania wynikające z ministerialnego rozporządzenia

Zasady zbiorowego polowania wynikające z ministerialnego rozporządzenia

Dzierżawca lub zarządca obwodu łowieckiego, kierując się troską o bezpieczeństwo osób i mienia, uprzednio zawiadamia właściwych miejscowo nadleśniczych oraz wójtów (burmistrzów, prez ydentów miast) o terminach organizowanych przez siebie polowań zbiorowych. Prowadzący polowanie lub wyznaczony przez niego myśliwy przed rozpoczęciem polowania sporządza listę naganiaczy, dokonuje odprawy naganki, informuje o warunkach polowania, w szczególności o obowiązkach i sposobie zachowania się podczas polowania, w tym używania psów i dochodzenia postrzałków. Osoby przyjęte do naganki należy otoczyć opieką, a w czasie polowania sprawdzać ich obecność. Organizujący polowanie zbiorowe oraz prowadzący to polowanie są odpowiedzialni za zaopatrzenie naganiaczy w wierzchnie okrycie, zapewniające ich dobrą widzialność przez myśliwych. Prowadzący polowanie powinien przeprowadzać je w sposób niepowodujący szkód w uprawach.

Henryk Wach przez 35 lat mieszkał i pracował w Niemczech. Osiem lat temu kupił 80 hektarów gruntów w okolicach Zielinia i Starkowa.

- W regionie, w którym mieszkałem, było bardzo dużo upraw borówki amerykańskiej. Grunty, które kupiłem, doskonale nadawały się na plantację. Obsadziłem 2 hektary. Szybko zaczęły ją obżerać dzikie zwierzęta. Wtedy jeszcze nie było ogrodzenia. Sytuacja zaczęła się powtarzać i w końcu zapadła decyzja, aby nie rozwijać uprawy borówki. Ogrodziłem teren i sprowadziłem daniele oraz jelenie. Gdzieś przez sześć lat był spokój - opowiada Wach.

Hodowca przyznaje, że cały czas był i zresztą jest problem z dzikami, które niszczą ogrodzenie. - Jeszcze gorzej jest jednak z ludźmi. Dwa, trzy lata temu zaczęto w nocy przecinać mi siatkę i wpuszczać psy do mojej hodowli. Wszystko po to, aby płoszyć daniele i jelenie. Zwierzęta uciekały poza ogrodzenie. Niektóre szybko wracały, ale niektóre nie. Te, które dłużej pozostawały poza ogrodzeniem, stawały się, jako oswojone, łatwym celem dla myśliwych, też dewizowych - denerwuje się Wach.

Zobacz także: Pomorskie lasy: Ścieżka zdrowia dla zwierząt? Myśliwi w akcji

Hodowca rzuca nazwiskami konkretnych myśliwych i leśników. - Sam widziałem, jak dwóch myśliwych, w tym jeden dewizowiec, strzelało do mojej zwierzyny - oskarża Wach. - W ciągu dwóch lat nielegalnie odstrzelono około 50 moich danieli. W Niemczech byłem myśliwym, ale nigdy nie przyszło mi do głowy, aby urządzać polowania na oswojone zwierzęta. Ciekawe, czy dewizowcy wiedzą, na co polują?!

Wach mówi, że wiele razy prosił, aby nadleśnictwo nie urządzało polowań przy jego hodowli, dosłownie, przy jego płocie. - Wie pan, co się dzieje, kiedy obok przechodzi nagonka z psami?! Moje daniele i jelenie szaleją. Uciekają, próbując sforsować ogrodzenie. Te, które są na zewnątrz, padają od myśliwskich strzałów - stwierdza Wach.

Hodowca przypomina sobie, że swego czasu były rozmowy z leśnikami na temat utworzenia przez jego grunty nieogrodzonego korytarza, przez który mogłaby przechodzić dzika zwierzyna.

- Przez teren, który kupiłem, dzika zwierzyna kiedyś migrowała. Kiedy zbudowałem ogrodzenie, był problem. Na początku zgodziłem się na taki korytarz, ale później nie pozwolono mi korzystać z drogi dojazdowej do moich łąk, a więc ogrodziłem całość - mówi Wach. - Leśnikom i myśliwym nie podoba się, że w ogółu tu jestem. Przeszkadzam im z ogrodzonym terenem, a więc robią wszystko, aby mnie zniechęcić do hodowli.

W grudniu ubiegłego roku odbyło się spotkanie Henryka Wacha z nadleśniczym Krzysztofem Załuską. - To był akt dobrej woli z mojej strony, jednak skończyło się na obiecankach cacankach. 10 i 11 stycznia tego roku nadleśnictwo urządziło polowanie przy moim płocie, nie informując mnie o tym - mówi Wach. - Usłyszałem od leśników i myśliwych, że oni są tu panami, a nie ja.

Zobacz także: "Byłem w centrum nielegalnego polowania!"

Wach dostał do tej pory 4 tysiące złotych odszkodowania za zniszczoną przez zwierzynę borówkę amerykańską. Żąda jednak też jeszcze odszkodowania za zastrzelone daniele i jelenie i po raz kolejny prosi, aby leśnicy informowali go wcześniej o każdym polowaniu przy jego płocie.

Hodowca napisał skargę do Generalnej Dyrekcji Lasów Państwowych. Janusz Zaleski, zastępca dyrektora generalnego do spraw gospodarki leśnej, napisał mu to, co wcześniej leśnicy z Trzebielina. - Ogrodzenie, w którym utrzymuje pan daniele, nie zabezpiecza przed przedostaniem się zwierząt do sąsiadującego z nią lasu, który wchodzi w skład Ośrodka Hodowli Zwierząt Nadleśnictwa w Trzebielinie. W tej sytuacji nie można wykluczyć, że daniele z pańskiej hodowli, które wydostały się z hodowli, żyją wśród dzikiej populacji tego gatunku, którą gospodaruje nadleśnictwo.

Jednym z elementów tego gospodarowania jest odstrzał zwierząt w drodze polowania. Nie można zatem wykluczyć przypadku, że nieoznaczone zwierzę, które wydostało się z zagrody, zostało odstrzelone na terenie ośrodka hodowli zwierząt, nawet w stosunkowo dużej odległości od zagrody. Jedyną skuteczną metodą uniknięcia takiej możliwości jest wybudowanie płotu, który wyeliminuje możliwość sforsowania go przez daniele - czytamy w piśmie. I dalej. - Nadleśnictwo Trzebielino ze swej strony zobowiązało się do każdorazowego informowania pana o organizowaniu polowania zbiorowego w sąsiedztwie zagrody. Podejmie ono również próbę spisania z panem stosownego porozumienia, w którym uregulowana byłaby sprawa wzajemnego informowania się o polowaniach, przypadkach wyjścia zwierząt z zagrody i innych kwestiach mających istotne znaczenie dla dobrosąsiedzkich stosunków między panem i Nadleśnictwem Trzebielino.

Nadleśniczy Krzysztof Załuska mówi, że nikt z pracowników nadleśnictwa nie płoszy zwierzyny, a tym bardziej nie poluje z psami w zagrodzie pana Wacha. - W grudniu odbyły się spotkanie z panem Wachem, na którym ustalono, że będzie każdorazowo informowany o polowaniach zbiorowych organizowanych przy jego zagrodzie. Dodatkowo pan Wach zobowiązał się do informowania nadleśnictwa o przypadkach wyjścia jego zwierzyny z zagrody. Nie jest prawdą, że przy zagrodzie pana Wacha organizowane są polowania - oznajmia Załuska.

Dodaje, że nadleśnictwo na terenie obwodu nr 107 posiada daniele od 2000 roku, czyli dużo wcześniej niż zbudował zagrodę pan Wach. - Dodatkowo daniele pana Wacha nie są w żaden sposób oznakowane, np. zakolczykowane. Nadleśnictwo nie widzi możliwości formalnych i prawnych do wypłaty żądanego przez pana Wacha odszkodowania - stwierdza Załuska. Henryk Wach mówi, że trudno mu walczyć z tak potężną grupą, jaką są myśliwi i leśnicy. - Zawiadomiłem o tym, co się dzieje, też niemieckie media. Był już u mnie jeden niemiecki dziennikarz. Zależy mi, aby myśliwi dewizowi mieli jak największą wiedzę na ten temat, bo teraz jej nie mają - stwierdza Wach. Hodowca jeszcze raz zamierza wystąpić do ministra ochrony środowiska. - Zastanawiam się też nad wytoczeniem sprawy cywilnej leśnikom i myśliwym - oznajmia Wach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza