Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jezioro Pile pochłonęło trzy osoby

Rajmund Wełnic [email protected]
Henryk Kilczewski był pierwszym płetwonurkiem, który zszedł pod wodę w poszukiwaniu ciał szczecinian.
Henryk Kilczewski był pierwszym płetwonurkiem, który zszedł pod wodę w poszukiwaniu ciał szczecinian. (Rajmund Wełnic)
To miał być miły, kilkudniowy świąteczny wypad na jezioro. Z dalekiego Szczecina w sam środek urokliwego Pojezierza Drawskiego.

Skończył się tragicznie. Trzech młodych mężczyzn już nigdy nie zobaczy swoich bliskich, nie zazna trudów i uroków życia. Utonęli.

Piława to maleńka wioska nad wielkim jeziorem Pile. Na jednym z krańców akwenu kiedyś ulokowali się w swojej bazie wojskowej w Bornem Sulinowie Rosjanie. Długo było to niemal ich jezioro wewnętrzne. Z tego powodu przez dziesięciolecia cała okolica pozostawała nieodkryta dla wczasowiczów.

Raj dla kajakarzy

Opinia

Błażej Pruski, koszaliński klub płetwonurków Mares

- W jeziorze Pile akcje poszukiwawcze prowadzi się bardzo trudno z uwagi na brak odniesienia w przestrzeni. Płetwonurek porusza się pod wodą po omacku, bo widzi tylko na wyciągnięcie ręki. Na dodatek akcję prowadzimy na podwodnym stoku, a świadkowie nie byli w stanie dokładnie wskazać miejsca zatonięcia łodzi. To nam utrudnia poszukiwania, które prowadzimy metodą okręgów współśrodkowych. Polega to na tym, iż w miejscu oznaczonym boją jako miejsce zatonięcia zaczepiamy linę kołowrotka i zataczając coraz większe kręgi przeczesujemy teren w promieniu 30-50 metrów. To metoda żmudna, ale skuteczna pod warunkiem, że rejon poszukiwań jest określony dość dokładnie.

Turystyczny boom zaczął się w latach 90. minionego wieku. W wioskach wzdłuż jeziora powstają jeden po drugim pensjonaty, gospodarstwa agroturystyczne, pola biwakowe i reprezentacyjne dacze dla miastowych spragnionych uroków natury. Wokół rozciągają się lasy, a jezioro łączy się z innymi siecią kanałów i rzeczek. Wypływająca z jeziora rzeczka Piława to istny raj dla kajakarzy. Działki wokół jeziora już kilka lat temu osiągnęły niebotyczne ceny, a domek w Piławie czy Dąbrowicy stał się synonimem luksusu.

Zwłaszcza Piława, położona na wysokiej skarpie, z pięknym widokiem na Pile, jest ostatnimi czasy bardzo modna. Akwen lubią także wodniacy. To tu odbywają się coroczne mistrzostwa Polski strażaków płetwonurków, w Bornem do akcji podwodnych szkolą się zresztą ratownicy z całego kraju. Jezioro jest piękne (miłośników podwodnych wypraw fascynuje zwłaszcza zatopiony las koło jednej z wysp), ale też bardzo niebezpieczne i zdradliwe.

To ten zakątek wybrała na wielkanocny wypoczynek ósemka młodych szczecinian. Chcieli tu spędzić kilka świątecznych dni w wynajętym domku. Przyjechali w sobotę, większość była tu pierwszy raz. - Bardzo sympatyczni ludzi, chodzili po wsi i z ciekawością wszystko oglądali - mówi sąsiadka gospodarstwa, w którym zamieszkali. - Jeden pomagał mojej córce psa łapać, inny szedł z wędką na ryby, a kilku widziałam w sobotę na święceniu pokarmów w naszym kościele.

Popłynęli w sztorm

Głośnie utonięcia w regionie słupskim

czerwiec 2004 - trzech wędkarzy utonęło w jeziorze Kielskim w gminie Lipnica. Pięćdziesięciolatkowie: Andrzej W., Mieczysław O. oraz Roman C. łowili od kilkunastu lat. Jezioro znali jak własną kieszeń. Powodem utonięcia był silnie wiejący wiatr, który przewrócił łódkę. Wędkarze nie mieli ze sobą kamizelek ratunkowych.

sierpień 2004 - w sobotnie popołudnie, na oczach tłumów kąpiących się, utonęła 12-letnia dziewczynka z Ustki i 24-letni mężczyzna z Jezierzyc, który próbował ją ratować. Do tragedii doszło na usteckiej plaży przy wschodnim molo. To miejsce szczególnie niebezpieczne, gdzie od lat ze względu na wiry i zdradliwe prądy wsteczne obowiązuje bezwzględny zakaz kąpieli.

maj 2001 - uczestnicy spływu kajakowego nierozważnie wypłynęli podczas sztormu na jezioro Łebsko. Wichura poprzewracała kajaki, zginęło pięć osób. Akcja ratownicza trwała kilka dni. Brała w niej udział straż pożarna, marynarka wojenna, straż graniczna i wielu ochotników.

w regionie koszalińskim

jesienią, cztery lata temu, na jeziorze Wierzchowo (gmina Szczecinek) do wody wypadło z łodzi dwóch wędkarzy. Jednego rybacy znaleźli przy pomocy sieci, drugi wypłynął dopiero na wiosnę.

dwie ofiary pochłonęło zeszłej zimy jezioro Pile. Dwóch mężczyzn wybrało się na zakupy, idąc na skróty przez zamarzniętą toń. Lód zarwał się pod nimi, utonęli błyskawicznie. Ich ciała także wydobyto dopiero wiosną.

kilka tygodni temu płetwonurkowie z Maresa wydobyli z wody ciało jednego z pasażerów toyoty, która z czterema osobami wpadła do zbiornika w Żydowie. Trójce udało się wydostać z zatopionego auta, jeden mężczyzna został w nim uwięziony i utonął.

Dramat rozegrał się w niedzielę. Późnym popołudniem grupka szczecinian postanowiła się przewietrzyć. Część gości wybrała się na spacer, trójka mężczyzn - dwaj 28-latkowie Olgierd J. i Mariusz Sz. oraz 33-letni Leszek D. - pożyczyła od gospodarza małą, trzymetrową plastikową łódkę i ruszyła na wycieczkę po jeziorze. Żaden nie miał na sobie kapoka.

Tomasz Niezgoda, mieszkaniec Piławy, na oczach którego rozegrała się tragedia, dziwi się brawurze przyjezdnych. - Całe życie mieszkam nad jeziorem, ale nigdy bym sobie nie pozwolił na wypłynięcie w takich warunkach - mówi.

W Wielkanoc wiał silny wiatr, co chwilę lał deszcz. Podmuchy wiatru silnie rozkołysały fale. Pile słynie zresztą z tego, że nawet nieduży podmuch potrafi tu urządzić mały sztorm. Zapewne nigdy nie dowiemy się, co się stało na łodzi i dlaczego zaczęła nabierać wody i wywróciła się. Być może przyszła większa fala, może ktoś się wygłupiał albo przechylił jednostkę, zmieniając się przy wiosłach. Pan Tomasz widział tylko, jak cała trójka była już w wodzie i rozpaczliwie próbowała postawić wywróconą do góry dnem łódkę.

- Początkowo myślałem, że to jakiś windsurfer wybrał się na pierwszy rejs w tym roku i próbuje postawić żagiel na swojej desce - mówi. - Dopiero kiedy spojrzałem przez lornetkę zauważyłem, że to, co brałem za żagiel, to dziób łodzi. Wokół w wodzie były trzy osoby.

Zdecydowały minuty

Potem okaże się, że jeden z mężczyzn w ogóle nie umiał pływać. Może gdyby potrafił, to cała trójka ruszyłaby wpław do odległej o jakieś 200 metrów wyspy? A tak długie minuty zmagali się z łódką, próbując ją postawić. Zresztą prawie im się udało, ale odwrócona łódka była pełna wody i poszła na dno, gdy mężczyźni próbowali do niej wejść.

Stopniowo tracili siły i kiedy łódka zatonęła, byli już zbyt wyziębieni, aby się uratować. Woda w Pilu ma zaledwie 6 stopni Celsjusza i w tej temperaturze szybko pojawiają się pierwsze oznaki hipotermii, czyli śmiertelnie groźnego wyziębienia. W lodowatej wodzie można wytrzymać góra 20 minut, choć wiele zależy od wytrzymałości organizmu. Szczecinian na dno musiały też ciągnąć nasiąknięte wodą ubrania.
Niezgoda, widząc dramatyczną sytuację, próbował wezwać na pomoc znajomego rybaka, ale ten nie miał akurat gotowej łódki.

- Szybko więc zamontowałem silnik na swojej i ruszyłem w kierunku tonących - opowiada. To jednak trwało długie minuty i zanim dopłynął na miejsce odległe o kilkaset metrów od brzegów, po łodzi i ludziach nie było już śladu. Znaleziono jedynie pływający na wodzie kapelusz, a rybacy nieco dalej natrafili na dwa wiosła.

Jak igły w stogu siana

Zapadał już zresztą zmierzch i jakiekolwiek poszukiwania straciły sens. W poniedziałek wielkanocny do akcji rzucono kilka ekip strażaków na łodziach i płetwonurków z koszalińskiego klubu Mares. Całodzienne poszukiwania nic jednak nie dały. Płetwonurkowie przeczesali znaczny podwodny obszar, ale albo świadkowie w emocjach wskazali miejsce zatonięcia zbyt niedokładnie, albo ciała niesione prądami wody zdążyły się już gdzieś przemieścić.

Akwen jest tymczasem ogromny. Jezioro Pile ma ponad tysiąc hektarów powierzchni i rynnowy, polodowcowy kształt. Zwłoki mogło równie dobrze znieść 100 metrów albo kilka kilometrów na drugi koniec jeziora. Na dodatek Pile jest miejscami bardzo głębokie (nawet 43 metry) i co jakiś odcinek zdarzają się kilkunastometrowe uskoki dna.

We wtorek poszukiwania wznowili rybacy z Piławy. W dwóch łodziach krążyli nad miejscem zatonięcia szczecinian, szperali w szuwarach koło wyspy. Zdali się przy tym na prymitywny, ale skuteczny sposób odnajdywania topielców. Ciągnęli mianowicie za sobą szereg haczyków na lince szorującej po dnie.

W razie natrafienia na jakąś przeszkodę haczyk zaczepia się i wskazuje miejsce, w którym płetwonurkowie na nowo rozpoczynają poszukiwania. Niestety, i tym razem niczego nie znaleziono. Jedynie w pewnym momencie haczyk jakby się ześlizgnął po burcie łodzi. Miejsce to oznaczono boją do sprawdzenia.

Środa była kolejnym dniem poszukiwań na jeziorze Pile. Tym razem strażacy sięgnęli po nowoczesną technikę. Ze szkoły podchorążych pożarnictwa z Bydgoszczy ściągnęli sonar. - To urządzenie działające na zasadzie echolokacji - wyjaśnia Zenon Szulakowski, komendant szczecineckiej straży pożarnej. - Wysyła fale ultradźwiękowe, które po natrafieniu na podwodną przeszkodę dają na ekranie obraz. Skuteczny zasięg sonaru wynosi około 50 metrów.

Ekipy na łodziach podzieliły część akwenu na kwadraty i dokładnie oznakowały. Potem jedna z załóg pływała, sondując sonarem kolejne obszary poszukiwań. - Wszystkie podejrzane wskazania zostaną oznakowane, aby potem mogli je sprawdzić płetwonurkowie - dodaje Szulakowski. Jak się dowiedzieliśmy, sonar dał w pewnym miejscu obraz dużego przedmiotu, być może łodzi.

- Akcję można oczywiście prowadzić do skutku, to tylko kwestia sił i środków - mówi Błażej Pruski z klubu Marec. - Jeżeli w najbliższym czasie nie uda się nikogo znaleźć, to przyjdzie się zdać na siły natury i ocieplenie.

Bliscy i znajomi trójki szczecinian mieli początkowo nadzieję, że strażacy i nurkowie prowadzą akcję ratunkową. Że ich koledzy leżą gdzieś wyczerpani na brzegu i nie dają znaku życia. Ta nadzieja topniała z każdą godziną. Wstrząśnięci znajomi stali na brzegu w strugach padającego deszczu i nie byli w stanie rozmawiać z nikim poza policją. Świąteczny wypad zamienił się w tragedię.

- A wystarczyłoby, żeby założyli kapoki i na pewno by się uratowali - zżyma się na ludzką beztroskę Błażej Pruski. On, tak jak każdy doświadczony wodniak wie, że z tym żywiołem nie można igrać, a dziesiątki akcji wyławiania topielców nauczyły go pokory wobec wody. - U nas topią się tylko przyjezdni - wzdycha jeden z mieszkańców Piławy. - My dobrze wiemy, jak trzeba się zachować na wodzie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza