Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Krótka historia o rozrywkach na wsi. Pogrzebach, weselach i przyczynach rozwodów.

Sylwia Lis
W połowie lat 70. XX w. przed jednym z sadów toczyła się rozprawa rozwodowa. Była ona o tyle nietypowa, gdyż z żoną rozstawał się gospodarz – Kaszub. Powodem rozpadu pożycia małżeńskiego było to, że żona zbytnio uczestniczy w życiu wsi, nie dbając o domowe ognisko. Mężczyzna podczas przesłuchania zeznał, że żonie to tylko same rozrywki w głowie, bo non stop na wesela i pogrzeby biega. Wówczas ona odparowała, że wcale tych rozrywek nie było tak dużo, bo w ostatnim roku były tylko cztery pogrzeby i jedno wesele. Ostatnie zdanie pokazuje, jak wyglądała rozrywka i wypoczynek na polskich wsiach jeszcze 40 lat temu, a dokładniej ich brak, traktując pogrzeby jako czas na wspólne spotkanie towarzyskie.

To były wakacje.
Sianokosy i żniwa

Życie na wsi nigdy nie było łatwe, szczególnie w dobie, gdy większość prac była wykonywana ręcznie, kolektywnie przez wszystkich domowników. Szczególnie „przechlapane” miały dzieci wiejskie, które podczas letnich wakacji nie mogły liczyć na pobłażanie. Krótko mówiąc, wakacje wiejskich dzieci wyglądały schematycznie. Okres czerwca i lipca był czasem koszenia i zbioru siana. Jeżeli do kosy dzieci nie nadawały się, to do przetrząsania siana i grabienia łąki już tak. Bardzo dobrze sprawdzały się również przy ugniataniu siana na poddaszach obór – były niskie i siano można było „upakować” pod sam dach. W międzyczasie trzeba było posadzić rozsadę brukwi dla krów – do czego małe ręce dzieci również doskonale się nadawały. Na początku lipca sianokosy już się kończyły, lecz zaczynały się jagody i kurki a przy tym ciężka praca po dwanaście godzin. Dzieci musiały zarobić same na książki, zeszyty i buty. I tak około trzech tygodni dzieciaki ciężko pracowały, czekając na koniec jagód, czyli na rozpoczęcie żniw. Tutaj również było ciężko. Pół biedy, jeśli zboże ścinała snopowiązałka. Jednak jeszcze w latach 70. bardzo często zboże ścinano konną żniwiarką i snopy trzeba był wiązać ręcznie. Co nie było proste. Potem zboże trzeba było ustawić w stosy, aby przeschło a następnie zwieźć do stodoły. Samo zwożenie również było sztuką, bo jedna osoba podawała snopy na wóz, zaś druga musiała je ułożyć. Tak więc do połowy sierpnia dzień na wsi wyglądał identycznie. Kiedy już żniwa się kończyły wydawać by się mogło, że nadejdzie czas odpoczynku. Jednak nie, gdyż zbliżał się wielkimi krokami drugi pokos siana i tak czas płynął do końca sierpnia, czyli do końca wakacji. Pomijam, że później trzeba było jeszcze zebrać ziemniaki i brukiew, ale to robiono w „międzyczasie” pomiędzy młóceniem zboża (najczęściej do soboty kiedy nie chodzono do szkoły). Ale to nie wszystko, w międzyczasie dzieci pasały krowy, owce, konie i gęsi. Dziewczynki bardzo często doiły krowy i odciągały mleko. Najgorzej jednak mieli ci pechowcy, którzy nie zdążyli zorientować się, kiedy matka przygotowywała się do zrobienia masła – półtorej godziny żmudnego ubijania lub kręcenia. Jaka była za to nagroda? Swojskie jedzenie a szczególnie smak młodych ziemniaków z koperkiem i jajkiem i świeżą zimną, maślanką. Zaś w lesie na jagodach zbożowa kawa ze szklanych butelek, które wyprodukowano do całkiem innych celów i gotowane jajko, swojski chleb z masłem. Więc jeśli dziecko mówi Ci, że ma ciężko, zapoznaj go z lekturą tego artykułu. Po przeczytaniu odpowie Ci, że to jakaś bajka.

Miastowi pomagali
Bardzo dobre zdanie ludzie ze wsi mieli wówczas o tak zwanych miastowych, którzy jako letnicy często przyjeżdżali w co ciekawsze okolice. Jednak gospodarze dziwili się, jak można leżeć cały dzień nad jeziorem, nie robiąc nic – dla nich była to strata czasu. Jednak gdy przychodził czas letnich prac polowych to mieszczuchy często pomagały, nie biorąc za pracę ani grosza. Za to gospodyni prawie zawsze zapraszała ich na wspólną kolację, na której obowiązkowo pojawiały się gotowane na twardo jajka i pieczone mięso. Dzisiaj nawet „biedny” student będzie kręcił nosem, kiedy zaproponowałoby się mu wyjazd pod namiot w Bory Tucholskie i konserwę turystyczną. A pod dachem u gospodarza pięciu gwiazdek nie było. Śmiem twierdzić, że nie było nawet ciepłej wody. A wychodek był na dworze.
O tym, jak ciężko ludzie wówczas pracowali, możemy przekonać się ze starych fotografii. Tych sprzed 40 lat. Nie znajdziemy na nich nikogo z nadwagą, a większość osób jest szczupła i ma wystające kości policzkowe. Tak więc często jedynym czasem wypoczynku, kiedy pół dnia nie trzeba było niczego robić, było o zgrozo czas uroczystości pogrzebowy**ch. Wtedy można było spotkać się z sąsiadami i krewnymi. I miało się większą pewność, że na pogrzebie (nie na weselu!) się kogoś spotka, bo zaproszenia na tę uroczystość wysyłać nie trzeba. Tak więc gospodarz miał słuszne pretensję do żony, że jej rozrywki w głowie. Jednak faktycznie cztery razy do roku – to niezbyt dużo.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jaki olej do smażenia?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Krótka historia o rozrywkach na wsi. Pogrzebach, weselach i przyczynach rozwodów. - Głos Koszaliński

Wróć na gp24.pl Głos Pomorza