Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ust-46 poszedł na dno. Ocaleniem tratwa i niesamowita solidarność korabiowskich załóg

Bogumiła Rzeczkowska
Bogumiła Rzeczkowska
Ustka  w latach 60. ubiegłego wieku, korabiowscy rybacy na łowiskach i na kursie szyprów po katastrofie kutra
Ustka w latach 60. ubiegłego wieku, korabiowscy rybacy na łowiskach i na kursie szyprów po katastrofie kutra Archiwum rodzinne Ireny i Leona Dryczów
Załoga UST-46 wracała z łowiska jako jedna z ostatnich. Wieczorem 8 marca 1968 roku kuter znalazł się w odległości 2,5 mili od brzegu na wysokości Rowów. Żony rybaków niecierpliwie oczekiwały powrotu mężów, by wspólnie świętować Dzień Kobiet. Jednak zabawy nie było. Szyper Tomasz Nowak nadał do Radio-Korab dramatyczne wezwanie: - Toniemy! Zawiadomcie kuter ratowniczy!

Tamtego dnia, 56 lat temu też był piątek. W południe większość załóg przerwała połowy na łowiskach. Przed godziną 21 już prawie wszystkie kutry schroniły się w usteckim porcie. Wzmagał się północno-zachodni wiatr. Z coraz większą siłą huśtał Bałtykiem. Morze zasnuwała mgła.

O godzinie 13.30 pięcioosobowa załoga 17-metrowego żółtka Ust-46 z Przedsiębiorstwa Połowów i Usług Rybackich „Korab”, także postanowiła zejść z łowiska. Szyper Tomasz Nowak zawiadomił Radio-Korab, że około godziny 22 kuter powinien zawinąć do portu. Stanął przy sterze i na wolnych obrotach płynął pod falę, aby reszta załogi mogła wypatroszyć złowione dorsze. Na kutrze razem z nim byli wtedy Leon Drycz, Henryk Janiszewski, Jerzy Chochoł i Jan Kurnatowski.

Tymczasem w porcie część załóg stała na nabrzeżu wyładunkowym, część rybaków rozeszła się do domów. Tego wieczoru Ustka bawiła się w świetlicach, klubach, domach. Ale żonie szypra Nowaka nie było do tańca. Kobieta nastawiła radio na fale rybackie, niecierpliwie nasłuchując, czy kuter zbliża się już do portu. I usłyszała: „Tu Ust-46, Ust-46 woła Radio-Korab". Kiedy zgłosiła się baza wówczas w eterze zabrzmiało dramatyczne wołanie szypra Tomasza Nowaka o pomoc:
- Toniemy! Zawiadomcie kuter ratowniczy!

„Głos Słupski”, poprzednik „Głosu Pomorza”, relacjonował, że szyper Tomasz Nowak słyszał jeszcze, jak operator z bazy wzywał go wielokrotnie. Jednak odpowiedzieć już nie mógł. Nadajnik wyłączył się automatycznie, woda zalała przetwornicę. Wiedział jednak, że do „Korabia” dotarła informacja. Może już statek ratowniczy wyruszył na ratunek?

Z relacji prasowych wynika, że załoga Ust-46 walczyła o to, by kuter jak najdłużej utrzymał się na wodzie, ale woda przybierała coraz silniej, gdzieś z prawej burty od rufy. Zalewała silnik. Motorzysta Jan Kurnatowski wyłączył pompę mechaniczną i usiłował pracować pompą ręczną.

- Bałem się, że wywali mi głowice. Upadłem na pokład – relacjonował później Jan Kurnatowski. - Mówią mi: wstań, a ja nie mogę się podnieść. Nogi miałem zupełnie zdrętwiałe.

Wszyscy byli przemoczeni. Mieli nadzieję, że kuter nie zatonie. Ale rufa coraz bardziej pogrążała się w zimnym Bałtyku. I nadszedł ten moment, kiedy trzeba było ratować siebie. Tratwa…

Na ratunek

Wołanie o pomoc postawiło na nogi niemalże cały „Korab”. O godzinie 21.20, po dziesięciu minutach od wezwania, wypłynął statek ratowniczy Polskiego Ratownictwa Okrętowego. W drodze były Ust-58, Ust-34, Ust-41 i Ust-109. Za nimi ruszały inne. W sumie na ratunek kolegom wypłynęło aż 13 jednostek rybackich.

Zenon Lewand, dyrektor „Korabia”, przez radio wydawał im dyspozycje.
- Tomek był na „Maria 9". Powinien być około godziny drogi od portu na kursie z Rynny Słupskiej – przytaczała prasa jego słowa.

Ale Bałtyk nie odpuszczał. Wiatr dął z siłą 6-7 stopni w skali Beauforta. Morze rozhuśtało się do 4-5 stopni. Jakby tego było mało, nad wzburzoną taflą na dobre rozciągnęła się gęsta mgła. To jednak nie miało znaczenia. Niesamowicie solidarna akcja rybaków spieszących na ratunek już trwała.

„Ratownicy mają tylko jeden cel przed sobą – tonących kolegów. Szyper Ust-109 Marian Bedra kładzie swego „supra" na kurs 35 stopni. Mechanik Alfred Kościuczuk włącza maksymalną liczbę 375 obrotów silnika. Nie trzeba mu nic wyjaśniać, sam już dwukrotnie był w podobnych opresjach – relacjonował dziennikarz. - Radio-Korab nadaje wezwanie do wszystkich jednostek na Bałtyku. Do dyspozytorów nadchodzi wiadomość, że na ekranie monitora widać jakiś kuter stojący w miejscu na wysokości Rowów w odległości około 2,5 mili od brzegu. Nie ma pewności, że to właśnie Ust-46, ale Bedra zmienia kurs na 65 stopni. (Widoczność jest słaba – 200, najwyżej 300 metrów). Ust-109 płynie pełną szybkością naprzód”.

Marian Bedra z Ust-109 nad unoszącą się mgłą zauważył czerwoną łunę. Była godzina 22.40. Po dwóch lub trzech minutach najpierw dostrzegł światło kutra, a zaraz potem błysk latarki. Wykonał manewr, jego kuter podszedł do pontonu zerwanego już z liny łączącej go z UST-46 i po 5 minutach mocowania się z falą rybacy zaczęli wciągać na pokład przemoczonych, zmarzniętych i wyczerpanych kolegów. Cała załoga Ust-46 - Tomasz Nowak, Henryk Janiszewski, Jerzy Chochoł, Leon Drycz i Jan Kurnatowski - zdążyła ewakuować się na tratwę i szczęśliwie została podjęta przez superkuter Ust-109.

Na oczach przerażonych załóg żółtek siadł na głębokości 14 metrów. Była godzina 23.10. Rozbitkowie na Ust-109 natychmiast dostali gorącą herbatę, jedzenie, suche ubrania.

Do portu w Ustce zawinęli o godzinie 1.05. Na nabrzeżu czekały rodziny, znajomi, koledzy i taksówki. Rybaków natychmiast odwieziono do domów. „Korab” stracił kuter, ale rybacy ocaleli. Solidarna akcja zakończyła się pełnym sukcesem.

Po kilku dniach od dramatycznej akcji szyper Ust-109 Marian Bedra relacjonował, że jego załoga wracała do portu z ciężkiego pięciodniowego rejsu na Głębię Gotlandzką. Rybacy byli wyczerpani, spragnieni wypoczynku, spieszyli się do domów, do rodzin,.
- Zauważyłem, że od chłodni płyną pełną szybkością w stronę morza dwa kutry - mówił Marian Bedra. - Ktoś z ich pokładu krzyknął. Zrozumiałem tylko dwa słowa: Tomek tonie!

Dopiero przez radio dowiedział się, o co chodzi. W sumie w morze wypłynęło 13 jednostek.

- W przeciągu pół godziny w porcie zjawili się wszyscy rybacy, gotowi do natychmiastowego wypłynięcia, mimo sztormu i mgły - relacjonował z kolei dyrektor Zenon Lewand.

Mimo niebezpieczeństwa płynęli pełną szybkością, by ratować ludzi. Najszybszy był UST-109.

Podziękowania, wczasy i odznaczenia

Kilka dni później rybacy z kutra Ust-46 doszli do siebie po ogromnych emocjach. Czuli się dobrze. Tomasz Nowak wspólnie z całą załogą zabezpieczył miejsce, w którym kuter osiadł na dnie. Umieszczono tam boję ostrzegawczą z napisem „Wrak Ust-46". Zbadano też głębokość w miejscu zatonięcia kutra. 14 metrów dawało realne szanse na wydobycie wraku.

Natomiast dyrekcja „Korabia” wystąpiła do Ministerstwa Żeglugi z propozycją skierowania ocalonych rybaków razem z żonami na wczasy. Cała piątka kutra Ust-46 otrzymała okolicznościowe urlopy. Rybacy byli wdzięczni za pomoc i opiekę – dyrekcji „Korabia”, kapitanowi portu, dyrekcji Koszalińskiego Urzędu Morskiego, ale najbardziej załodze kutra Ust-109, która w bardzo trudnych warunkach przyszła im z pomocą.

- Mając takich kolegów w przedsiębiorstwie, nie można zginąć - dziękował szyper Tomasz Nowak.

W sobotę 16 marca w usteckim Klubie Morskim odbyło się spotkanie załóg rybackich, które brały udział w akcji ratowniczej załogi tonącego kutra Ust-46 z przedstawicielami władz partyjnych i administracyjnych. Za bohaterską postawę dziękowali usteckim rybakom przedstawiciele władz partyjnych i państwowych. Wiceminister żeglugi Jerzy Szopa udekorował pięcioosobową załogę superkutra Ust-109, która pierwsza udzieliła pomocy tonącym, odznakami Zasłużonych Pracowników Morza. Dyrektor Korabia Zenon Lewand wręczył rybakom dyplomy uznania.

W spotkaniu tym wzięli udział także sekretarz Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Koszalinie Stefan Krzakiewicz, dyrektor Zjednoczenia Gospodarki Rybnej Stefan Jaskólski, oraz wiceprzewodniczący Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej w Koszalinie Klemens Cieślak.

Szypra superkutra Ust-109 Mariana Bedrę oraz członków załogi udekorowano także honorowymi odznakami „Za zasługi w rozwoju województwa koszalińskiego". Sekretarz KW, Stefan Krzakiewicz przekazał rybakom życzenia od I sekretarza KW partii w Koszalinie, posła na Sejm PRL Antoniego Kuligowskiego.

Tymczasem planowano wydobycie wraku Ust-46. Armator jednostki PPiUR „Korab” zlecił je Polskiemu Ratownictwu Okrętowemu z Gdyni na zasadach „no cure no pay", czyli bez uratowania nie ma wynagrodzenia, stosowanych powszechnie w ratownictwie mienia na morzu. Zgodnie z nimi ratownicy otrzymywali wynagrodzenie zależne od wartości uratowanej jednostki. PRO przyjęło zlecenie Korabia, ale ze względu na niesprzyjające sztormowe warunki atmosferyczne i miejsce zatonięcia kutra prace zamierzano podjąć dopiero w pierwszej dekadzie maja. Do jego wydobycia potrzebne były pontony i dźwig pływający. Ust-46 należał do starszych kutrów Korabia. W eksploatacji był od początku lat 50. W 1969 roku miał przejść kapitalny remont.

Na początku czerwca 1968 roku wrak stał już na nabrzeżu. Wydobyła go ekipa PRO z pomocą 60-tonowego dźwigu pływającego i przyholowała do portu. Wrak czekał tam na oględziny ekspertów, którzy mieli ustalić przyczyny zatonięcia.

Czas wspomnień

Ta dramatyczna historia zachowała się w relacjach prasowych, głównie z nazwiskami ówczesnych dostojników partyjnych, a nie rybaków ratujących kolegów. Z załóg Ust-46 i Ust-109 żyją dwaj 90-letni rybacy. Poznali się w pracy w „Korabiu”, po katastrofie razem szkolili się na kursie szyprów. To uratowany Leon Drycz i Ryszard Kierus, który wciągał go na pokład Ust-109. Przyjaźnią się całe życie. Obaj z łezką w oku wracają do tamtych dni. I okazuje się, że mają świetną pamięć.

- Pogoda była jak zwykle rybacka. Z łowiska „Maria” wygnał nas sztorm. Już płynęliśmy do portu. Kuter zaczął nabierać wody od strony rufy. Dziób szedł do góry. Wiedzieliśmy, że sytuacja jest poważna. Przygotowaliśmy ponton – wspomina 90-letni Leon Drycz, wówczas starszy rybak. - Zaczęliśmy po kolei wsiadać na tratwę, trzymając się kutra. Gdy wsiedliśmy, fale już zaczęły rufę zalewać, ale kuter siadał wolno. Stanął dziobem do góry, rufa ciągnęła go na dół.

Właściwie to nie wiadomo, dlaczego tak się stało. Mechanik przybiegł, mówił, że maszyna przestała chodzić. Śruba się wyłączyła. Woda zalała radio. Wystrzeliliśmy chyba ze trzy rakiety. Zdążyłem zabrać książeczki rybackie całej załogi. Wsadziłem je za pazuchę. Ktoś z załogi wziął dziennik pokładowy. Zasada jest taka, że jeden rybak nie mógł wziąć wszystkich dokumentów. Razem pływaliśmy cztery-pięć lat. Byliśmy zgraną załogą. Jak wchodziliśmy na kuter, to byliśmy jak jedna rodzina. Za mało czasu było, by wyrzucać skrzynki z rybą. Trzeba było szybko działać, żeby ponton nie poszedł na dno razem z kutrem. Jak poszedł na dno, dziób postał trochę, a później się przechylił i zniknął nam z oczu. A my byliśmy bezpieczni na pokładzie Ust-109.

Była noc. Po nas wypłynęło chyba czternaście jednostek. Koledzy wiedzieli, gdzie toniemy, bo mimo mgły rakiety było widać z daleka.

Pierwszy przypłynął Ust-109. Mój kolega – uśmiecha się pan Leon, mówiąc o Ryszardzie Kierusie. - Powyciągali nas za kołnierze. Na szczęście tylko do połowy byliśmy mokrzy. Pamiętam, że później zaroiło się od innych kutrów. Przypłynęły nawet te, które były już w porcie i nie zdążyły rozładować ryby. Gdy wracaliśmy do portu w „Bałtyckiej” trwała zabawa. Wszyscy wybiegli, aby nas przywitać. Na nabrzeżu stały panie w długich sukniach. Dyrekcja zamówiła taksówki, żeby nas poodwoziły do domów.

- My nie świętowaliśmy Dnia Kobiet. Robiłam w tym czasie pranie we „Frani” z wyżymaczką – dodaje pani Irena Drycz, żona rybaka, która dowiedziała się o wszystkim po ocaleniu załogi. - Już byli w porcie. Zdenerwowałam się dopiero, gdy mi sąsiad powiedział. Wszystko słyszał w radiu, ale zawołał mnie dopiero, jak załoga już była na lądzie. „Chodź, mówi, teraz mogę ci powiedzieć, co się działo”.

- Z urlopu okolicznościowego nie skorzystałem, bo w tym czasie byłem na kursie szyprów w Świnoujściu. Wczasy też koło nosa mi przeszły. Reszta załogi pojechała, ale za to ja po kursie zacząłem pływać jako szyper – śmieje się pan Leon. - Kuter był bardzo zniszczony. Poszedł na złom. Po tym, jak nas wyratowali, przyszedł mocny sztorm i go poobijał, cały był wgnieciony. Tak, wynagrodzili nas za te przeżycia. Przyjeżdżali dziennikarze. Wywiady, ale dla nas to było przykre.

Leona Drycza uratował Ryszard Kierus.
- My z Dryczem kolegami byliśmy od czasów, gdy pływaliśmy jeszcze za praktykantów, a po tym wypadku razem pojechaliśmy na kurs dla szyprów – wspomina 91-letni dzisiaj Ryszard Kierus. - Pływałem wtedy na kutrze Ust-109. Gdy wracaliśmy do portu, któryś z kutrów podał, że kutrowi Ust-46 zagraża utonięcie i żeby do niego podejść. Radio-Korab też nadawało. Jak pierwszy raz usłyszeliśmy, to byliśmy jeszcze w sporej odległości od tego kutra. Około godziny nam zeszło, zanim dopłynęliśmy. Nasz szyper Marian Bedra był na kutrze z rezerwy, na zastępstwie, nie pływał na tej jednostce, ale to był jego z nami już któryś rejs.

Rybacy z Ust-46 widzieli niebezpieczeństwo i jak najszybciej chcieli wejść na mieliznę. A my ich goniliśmy, bo wiedzieliśmy, o co chodzi. Jak byliśmy już blisko, ich kuter sięgał dna. Musieliśmy podejść jak najbliżej tratwy i badaliśmy sondą głębokość, czy dla naszej kaefki nie jest za płytko. Podeszliśmy dosyć odważnie, czuliśmy, że kaefka zaczyna dotykać dna. To zaraz się wstecz dawało, by odpłynąć na głębszą wodę. Kazaliśmy im tratwę puścić na rzutce. Jak widzieliśmy, że tratwa odchodzi od kutra, patrzyliśmy na sondę, czy możemy jeszcze podejść. Widzieliśmy, jacy wystraszeni byli. Jak się uczepili rękoma, myślałem, że kuter rozerwą – dzisiaj już ze śmiechem opowiada pan Ryszard. - Ja wyciągnąłem najpierw Leona Drycza, a później Jana Kurnatowskiego. Jak się złapał mojej ręki, o mało mi jej nie urwał, aż mnie strzyknęło. Chyba z miesiąc czasu nie mogłem nic robić, tak mnie krzyż bolał. Gdy wszyscy byli już na pokładzie, odpłynęliśmy kawałek i świeciliśmy reflektorem. Na naszych oczach kuter całkiem poszedł na dno, przechylając się na bok. Wszyscy byliśmy mokrzy, zachlapani. W porcie zdaliśmy ryby i każdy poszedł do domu.

Pani Stanisława Kierus też nie pamięta żadnej zabawy.
- O wszystkim dowiedziałam się od męża, gdy wrócił z morza. A czy zabawy były, tego nie wiem. Mieliśmy małe dzieci – dodaje żona pana Ryszarda.

Dlaczego Ust-46 zatonął? Pan Ryszard nie chce mówić o winie. To już historia. Prawie wszyscy nie żyją, a każdy miał swoje zdanie. Liczy się tylko koleżeństwo, solidarność i uratowanie życia rybakom.

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gp24.pl Głos Pomorza