- Myślę, że mama była pod jego wpływem. Może się go bała i nie wiedziała, jak zakończyć ten związek - mówi Paula, córka ofiary. - Nie wierzę w to, że chciała popełnić samobójstwo.
Monika Pawłowska (rodzina zgodziła się na publikację nazwiska) była wdową. Miała 51 lat. Dwoje dorosłych dzieci: 23-letnią Paulę i 27-letniego Piotra. Najmłodszy Paweł jest 14-latkiem. Pracowała w Jantarze jako sprzątaczka.
W sobotę 26 marca w piwnicy domu przy ul. Prostej, w biurze wspólnoty mieszkaniowej jej ciało znalazł Józef P., z zarządu wspólnoty.
- Życzliwa, uśmiechnięta, pracowita. Leżała w kałuży krwi. Makabryczne - opowiadał świadek ze wzruszeniem.
Według lekarza, Monika Pawłowska zmarła około północy.
- Siedem ran kłutych: klatki piersiowej z przebiciem serca na wylot, brzucha, grzbietu, kolana z przebiciem mięśni uda - wyliczał biegły Waldemar Golian. - Kanał rany w klatce piersiowej miał 22-24 centymetry długości. Ale to nie była śmierć natychmiastowa.
Policja zatrzymała 58-letniego Leszka D. po publikacji w mediach jego wizerunku. Słupska prokuratura rejonowa oskarżyła go o zabójstwo i o to, że wcześniej groził synowi i córce ofiary, a Pawła uderzył głową w bark.
- Czy pan się przyznaje do zarzutów - pytał sąd. - Trudno powiedzieć. Do pewnego momentu pamiętam - zawahał się Leszek D. - Do gróźb się przyznaję.
Leszek D. mieszkał z Moniką Pawłowską, ale nie mógł dogadać się z jej dziećmi. Wyprowadził się w połowie marca po awanturze z interwencją policji.
- Dalej się kochaliśmy - stwierdził.
Według jego wersji, w ostatni piątek marca, najpierw pił u swojej koleżanki w jej mieszkaniu. Po południu spotkał się z Moniką. Oboje pojechali do Reala kupić sobie buty.
- Ja białe, ona czerwone, sportowe z numerem 99. Bo na długą drogę, podróż, trzeba mieć dobre buty. Chcieliśmy popełnić samobójstwo - twierdził oskarżony.
- Tak się umówiliśmy. Na Prostej piliśmy wódkę z colą. Nie było rozmowy. Tylko przyciskanie, pocałunki i łzy. Żal było wszystkiego. Garść tabletek popiłem wódką. Drugą... A ona wtedy mówi, że zapomniała swoich lekarstw. Jak żem łyknął trzecią garść tabletek, to już niczego nie pamiętam.
Leszek D. nie pamięta też, czy Monika żyła, gdy wychodził z biura. - Nóż zabrałem ze sobą. Telefony wrzuciłem do rzeki. Od tamtej pory włóczyłem się po obrzeżach miasta - mówił.
Po obserwacji psychiatrycznej biegli stwierdzili, że mężczyzna w chwili popełniania zarzucanego mu czynu był poczytalny.
Psycholog - że zachowanie oskarżonego nosi cechy teatralności, bo już nie raz wieszał się, truł i zażywał tabletki. A tym razem zabił kogoś i po prostu sobie poszedł.
Tak jednak nie do końca było. O godzinie 0.43 zadzwonił na policję. To fragment nagrania z rozmowy z dyżurnym:
"Chłopie, ku.... Ja już żem zabił. Zabiłem ją z miłości. Na Prostej jest biuro. Może ją uratujecie. Idę się utopić."
Adwokat Zbigniew Kowalski, obrońca Leszka D. uważa, że oskarżony w ten sposób okazał żal i próbował coś zrobić.
- Nie wiadomo, o której doszło do zdarzenia. Wiadomo, o której Leszek D. dzwonił na policję - mówi mecenas. - Według patomorfologa, pokrzywdzona mogła żyć godzinę. Nie można więc wykluczyć, że gdyby wcześniej ją znaleziono, mogłaby przeżyć.
Policji nie udało się dotrzeć do biura wspólnoty mieszkaniowej. Brama była zamknięta. W grudniu specjaliści medycyny sądowej z Gdańska ustalą kolejność zadawania ciosów.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?